Tea for Two, to już koleiny zapach ze stajni L’Artisan Parfumeur, który utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to marka co najmniej wybitna, nietuzinkowa i zasłużenie niszowa… „nisza” to termin we współczesnej perfumerii nadużywany, często nadawany IMO zupełnie niesłusznie, a niekiedy wręcz samozwańczo…
i nad czym szczególnie ubolewam – często z premedytacją przylepiany przez marketing wszystkiemu co próbuje zaistnieć na tym poletku, niejako na siłę, na przekór, łamiąc wszelkie konwenanse i zaprzeczając faktom – lecz na szczęście to nie etykietka i czyjeś aspiracje czyni z niszy niszę (pozdrawiam nishę 😉 )…
Kwintesencją prawdziwej niszy jest w mym odczuciu niebanalna i niepowtarzalna kompozycja z żywą duszą, charyzmatycznym sercem i urzekającą, prawdziwą historią którą opowiada sam zapach… nisza to nie bajeranckie opakowanie i wyszukane materiały, z których powstają kunsztowne opakowania i flakony – ani pieczołowicie wyreżyserowany marketingowy bełkot, mający przekonać (poprzez połechtanie tu i tam) potencjalnego nabywcę o wyjątkowości danej marki… może kogoś dowartościowują snobistyczne historyjki o drewnianych skrzyneczkach, wykonanych z rzadkiego gatunku kosodrzewiny górskiej, którą to ponoć własnoręcznie sadził 2000 lat temu Jan Chrzciciel – albo chwytające za serce (i portfel nabywcy) wzmianki o ręcznie malowanych przez niewidome od urodzenia zakonnice jedwabiach… tiaaa
Warto sobie uzmysłowić, że nie kupuję kolejnego dzieła wybitnego kubisty, celem kontemplacji i gdybania w gronie przyjaciół co mistrz „jarał” i chciał tym dziełem wyrazić – lecz nabywam przedmiot stricte użytkowy (choć nie pierwszej potrzeby) jakim są perfumy… poprzestanę zatem na ocenie przymiotów będących rzeczywistym i jedynym istotnym powodem dla dokonania zakupu – czyli ocenie kompozycji, a tu L’Artisan Parfumeur – Tea for Two z 2000 roku, autorstwa Olivii Giacobetti ma naprawdę wiele do zaoferowania… zatem bez dalszej szemranej demagogii i zbędnego „pitu pitu” – przechodzę do rozpływania się w zachwytach nad jedną z najlepszych herbat – jaką dane mi było wąchać…
Pierwsze, jeszcze nieoficjalne refleksje nad Tea for Two dały mi przemożne wrażenie pobieżnego (ale jednak) podobieństwa do świętej pamięci Gucci pour Homme II… oczywiście podobieństwo jest mocno powierzchowne i skupia się głównie na obecności w obu kompozycjach pięknie wyartykułowanej nuty herbaty, bo w rzeczywistości wiosennego i radosnego Gucia drugiego nie sposób z Tea for Two pomylić, a tym bardziej je ze sobą zestawiać… L’Artisan Parfumeur odrzucił ścieżkę niewinnej fiołkowo herbacianej świeżości i powędrował w stronę akcentów daleko bardziej ciężkich, orientalnych i wręcz stworzonych celem uświetnienia zbliżającej się wielkimi krokami jesieni…
Tea for Two to herbata wędzona, ciężka, wręcz smolista… mocnemu naparowi od pierwszych taktów otwarcia towarzyszy suszony anyżek, którego kilka gwiazdek wrzucono do puszki z herbatą… bergamotka jest niemal niewyczuwalna i występuje w formie kilku kawałków wysuszonej skórki, które również dosypano do puszki z aromatycznym suszem… To co dociera do nozdrzy, to niesamowicie bogaty aromat, którego intensywna woń wypełnia pomieszczenie, w którym przy wtórze pobrzękujących łyżeczek i filiżanek stanęła taca z parującym napojem, tworząc całkiem przytulny nastrój…
Akord serca to aromat herbaty jeszcze pełniejszy i wzbogacony korzenno imbirowym tłem… zupełnie jakby na spodeczku obok filiżanki pojawiły się jeszcze ciepłe ciasteczka korzenne, a chwilę później na stoliku stanął słoik z wielokwiatowym miodem… mamy więc wędzoną, jakby tytoniową herbatę, nuty korzenne i dopełniający całość aromat miodu… fantastyczna i niesamowicie sugestywna woń aż odurza swym bogactwem i prawdziwie orientalnym rozmachem… ten zapach poruszył mnie do żywego swą harmonią, wyrafinowaniem brzmienia i autentyzmem… mogliby go sprzedawać nawet w kubkach po kawie z Orlenu, a i tak będzie się sprzedawał – gdyż każdy niepoprawny romantyk i ckliwy melancholik odnajdzie w nim swą bratnią duszę… znalazłem i ja…
Ta fantastyczna woń herbaty, przypraw korzennych, miodu i tytoniu nieustannie dojrzewa i maceruje się na skórze, nabierając z czasem jeszce bardziej wyrafinowanego brzmienia – wzbogaconego dodatkowo subtelną nutką najprawdziwszej, rozciętej laski wanilii… to moi drodzy jest właśnie kwintesencja najprawdziwszej niszy, wyrażona bogactwem, porywającym autentyzmem i niesamowitą czytelnością najwyższej jakości składników… wystarczy tylko zamknąć oczy i pociągnąć nosem, aby poczuć w nozdrzach ciepłe opary gorącej herbaty, unoszące się leniwie nad filiżanką… to niesamowicie ciepła, przyjemna i kojąca kompozycja, wręcz idealna na poprawę nastroju podczas długich jesiennych wieczorów, wypełnionych tańcem niespiesznie spływających po szybie kropli deszczu… pomimo iż trwałością nie rozpieszcza, to i tak gorąco polecam!
Głowa: bergamotka, anyż, herbata
Serce: cynamon, imbir, przyprawy
Baza: miód, wanilia, tytoń, skóra
Pirath, ten zapach zostal juz wycofany z oferty L’artisana. Pojedyncze flakony ma jeszcze Q.
By: Andrzej on 6 września 2012
at 09:41
no cóż, to co dobre szybko się kończy…
By: pirath on 6 września 2012
at 13:32
jestes szczesciarz, ze na Twojej skorze dobrze sie uklada – u mnie idzie bardziej w dym, jak w pomieszczeniu gdzie siedzi duzo osob i pali smierdzace papierosy. a smierdziec jak palacz czy popielniczka nie lubie…
By: Andrzej on 6 września 2012
at 15:50
Na mnie też się nie układa dobrze.
Inna kwestia, że wędzona herbata jest nutą trudną. Zwykle używaną w sposób, który albo ją kastruje, albo syfi.
By: Sabbath on 7 września 2012
at 02:28
Andrzeju na Odyna! i Swarożyca! tytoń w perfumach nie ma nic wspólnego ze smrodem palonych papierosów… i nie ma chyba chemii która jest w stanie przeistoczyć na skórze woń jednego w drugie…
Sabb – oj bardzo trudną i dość rzadko stosowaną, ale bardzo ją lubię i przyznam, że cieszę się iż zapach dał mi się poznać od swej najpiękniejszej strony… jakie to szczęście że to nie nuty wodne, które z kolei moja skóra zamienia w niemiłosierne śmierdziele… 🙂
By: pirath on 8 września 2012
at 14:17
Ja chyba podaruję go swojej lubej, chociaż nawet nie wie że nabyłem dekant haha. Na mnie układa się zbyt kobieco, słodko, dymnie. Myslalem ze tam bedzie herbata, a czuję właśnie wędzoną herbatkę, a to nie to samo dla mnie. Ale zapach jest intrygujący, chociaż wolę niby „trudniejszą” Dzonghke 🙂
By: Kamolskee on 9 września 2012
at 00:30
Mam identyczne odczucia, świetne pachnidło. Jak dla mnie powalający jest początek, najczystsza perfumowa herbata jaką znam.
By: honoris causa on 9 września 2012
at 01:46
Czy próbowałeś już Masque Russian Tea? Mówią, że jest lepszy od Tea for Two.
By: Goral on 17 października 2017
at 21:30