Szczerze powiedziawszy słabo kojarzę nawet męskie perfumy tej marki, a główną przeszkodą powstrzymującą mnie przed ich eksploracją są (tym razem nie usta glonojada Donatelli i kiepska podaż testerów w perfumeriach) lecz kiczowate, odstręczające swym wyglądem flakony… wiem, że słaba to wymówka dla perfumoholika – ale w mym subiektywnym odczuciu są takim samym eklektycznym, silnie przerysowanym przerostem formy nad treścią co Licheń… a jakby nie patrzeć większość populacji kupuje oczami, czego najlepszym przykładem są kariery niestroniących od skalpela celebrytów i miłe dla oka gadżety Apple…
Wprawdzie wygląd flakonu nijak ma się do jego zawartości – ale jakby nie patrzeć prezencja flakonu, w myśl przysłowia „jak cię widzą tak cię piszą” (poza rozkochaną w ascetyzmie niszą) ma znaczny wpływ na sukces komercyjny produktu… dom mody Versace zdaje się o tym zapominać, rozmyślnie kopiując osobliwy styl rezydencji, tragicznie zmarłego przed 16 laty Gianni Versace… owszem to ich „niepowtarzalny styl” i o gustach się nie dyskutuje – tylko czy w dobie pędu za prostotą i minimalizmem aby na pewno tędy droga?…
W sumie wydany w 1996 roku Dreamer to niezbyt skomplikowana kompozycja, ale dzięki niemiłosiernie dużej ilości bobu tonka, nadającego jej masy i barokowego przepychu – jawi się niczym hedonistyczna uczta… szczerze powiedziawszy to specyficzne połączenie ostrej nuty szałwii z lawendą, dosłodzonej sporą ilością bergamotki, a w późniejszym stadium fasolą tonka – w pierwszej chwili mnie odrzuciło, podobnie jak pachnący w zbliżonej tonacji „słomiany” Parfum d’Empire – Fougere Bengale… zdobyczna próbka Dreamera przeleżała w szufladzie dwa lata i ostatnio postanowiłem ją odkurzyć… to zabawne jak bardzo nasze gusta ewoluują i jak bardzo poszerzają się w miarę edukacji zapachowej nasze horyzonty… tym razem Dreamer nie jawi mi się jako gnijąca słomiana wyściółka, w pozbawionej wentylacji stodole – co dowodzi, iż nie warto się zrażać pierwszym nieudanym kontaktem i warto dać zapachowi kolejną szansę za jakiś czas, lub po prostu do niego dorosnąć…
Bez wątpienia jest to zapach specyficzny, skrojony pod lubiącego podkreślać swą dojrzałość tradycjonalisty… szałwia i lawenda są nutami specyficznymi dla konserwatywnych kompozycji – zwłaszcza gdy zaserwować je w podobnym, władczym i ostentacyjnym wymiarze… szałwia i lawenda są tu ostre, brutalne, bezkompromisowe i diabelnie sugestywne… daleko im do kameralnego, łagodnego wypełniacza w dalszym planie… przemawiają głośno, dobitnie i sugestywnie, szczelnie wypełniając pierwszy plan kompozycji… kompletnie nie dopuszczają do głosu osadzonych rzekomo w akordzie serca kwiatów, a różę i nadające perfumom specyficznej „winności” geranium trudno zagłuszyć… w sumie można powiedzieć iż jest to osnuty na raptem trzech nutach monolit, chwilami groteskowy i nazbyt teatralny pod względem przesadnej artykulacji nut – ale jest to zestawienie na tyle oryginalne, na swój sposób wytworne i po oswojeniu przyjemne dla nosa – iż bez trudu skupi na nosicielu niepodzielną uwagę…
W sumie jest to oldskulowy casualowiec, ale na tyle elegancki, wyrazisty i niepowtarzalny by towarzyszyć nosicielowi przez cały dzień… wpierw zapewnia otrzeźwiającą ziołami świeżość – a później, gdy jego tonkowa kotara powoli i majestatycznie opada na scenę, może stworzyć przyjemną kreację wieczorową… Dreamer pachnie wyraziście, dobitnie i bez problemu roztacza swój bukiet na całe pomieszczenie, więc zalecany jest umiar przy aplikacji… jego silnie ziołowe otwarcie i chwilami przytłaczająca rozmachem tonka, doprawiona odrobiną wytrawnej jodły – czynią z niego prosty, a zarazem wyrafinowany, ale również stosunkowo trudny w odbiorze zapach… zaletą Dreamera jest jego niewielka popularność, dająca w świecie wypełnionym Bossami i CK namiastkę indywidualizmu…
reasumując: jeśli szukacie zapachu klasycznego, niepowtarzalnego i jednocześnie wyrafinowanego w swej prostocie – Dreamer będzie idealnym, silnie przykuwającym uwagę otoczenia zapachem… pachnie wyraziście, dobitnie, bardzo długo i nie jest ani trochę „popularny” – co czyni go idealną kontrę dla bijącego rekordy popularności wśród złaknionych „psychologicznej przewagi” „garniturów” Terre od Hermesa i doskonałym zamiennikiem dla Paco…
przypomina mi: jest to oryginalne połączenie lawendowego Carona Pur un Homme z „siennikowym” Parfum d’Empire – Fougere Bengale i Dior Dune, ale o niebo bardziej od nich uniwersalnego…
Głowa: lawenda, bergamotka, szałwia,
Serce: goździk (kwiat), tytoń, róża, geranium,
Baza: jodła, bób tonka, vetiver, cedr,
Nie znasz się gościu i piszesz bzdury
By: edi on 20 września 2014
at 19:14
no to dajesz gościu, chętnie przeczytam wersję „eksperta”…
By: pirath on 21 września 2014
at 12:02