Stawianie nowych fotoradarów (oraz ich kosztowna promocja „lubię to”) nie poprawi bezpieczeństwa na naszych drogach – ale można je nieco poprawić inaczej i co najważniejsze, za darmo… po drodze do grodu Kraka, nie obyło się bez irytującej przygody, z wlokącym się 60 na godzinę Pekaesem (przy znaku 90) – sunącym z prędkością dryfującego lodowca, w stronę Strzelec Opolskich… a wystarczyłoby odpowiednim przepisem zmusić (dbających mam wrażenie, przede wszystkim o swój portfel) kierowców, by przemieszali się chyżej lub zatrzymywali co jakiś czas na poboczu – aby przepuścić wlokący się za nimi, gigantyczny sznur samochodów…
A potem są wypadki i giną w nich ludzie – próbujący min. za wszelką cenę wyprzedzić tamującą płynność ruchu zawalidrogę – gdy z naprzeciwka ciągle pędzą inne samochody… ponoć najważniejsze jest bezpieczeństwo – ale czemu odnoszę wrażenie, że za interes mniejszości, znów płaci większość?… pomimo iż kilkudziesięciu kierowców straciło w ten sposób kwadrans – jestem pewien, że premia dla kierowcy za wyjątkowo niskie spalanie, wpadnie do jego kieszeni… chwała ministerstwu za utopienie miliardów w autostradach – bo dzięki nim, łączna podróż do Krakowa zajęła mi nieco ponad 2 godziny… w końcu znalazłem wolne miejsce parkingowe w pobliżu rynku i udałem się w umówione miejsce… przywiozłem z Yasmeen nowe próbki perfum w olejkach, więc ich recenzje już niebawem…
Kraków powitał mnie piękną, słoneczną pogodą… na zdjęciu wraz z Justyną, właścicielką perfumerii Yasmeen i organizatorką orientalnych warsztatów…
Sabbath kończy rozkładanie sprzętu i przywiezionych materiałów…
nieco opóźnione warsztaty w końcu wystartowały i Sabbath ruszyła z lawiną informacji…
Wystartowaliśmy z niemal pół godzinnym opóźnieniem, próbując przysposobić klimatyczne wnętrze salki w Szisza-barze, do optymalnego ustawienia rzutnika i wreszcie warsztaty wystartowały… w międzyczasie zdążyłem poznać osobiście narde i Bendigo (obu serdecznie pozdrawiam) i wysłuchaliśmy prelekcji o historii perfumiarstwa, w wykonaniu prowadzącej warsztaty Sabbath, autorki bloga Sabbath of Senses… opowieść zaczęła swój bieg w czasach prehistorycznych i przemykając przez starożytny Egipt, Grecję i Rzym, skończyła się na Afryce, krajach Arabskich, którym europejska sztuka perfumiarstwa najwięcej zawdzięcza… przed tysiącami lat aromatyzowanych olejków używano do mycia i oczyszczania się, przez wtarcie ich w skórę i starcie specjalną szpatułką – zbierającą ze skóry resztki brudu, sebum i potu… wonne olejki, miały również doskonałe właściwości antyseptyczne i konserwujące – dzięki czemu ludzie z łatwością pozbywali się pasożytów i zdecydowanie mniej chorowali na choroby skóry, utrzymując swe ciała w czystości… tak stosowane wonności miały też działanie kojące, pielęgnujące i przede wszystkim odświeżające i bardzo chętnie aromatyzowano nimi ciało – a były to czasy, gdy wodę do mycia stosowano niechętnie i raczej z przypadku…
Szczególnie rozbawiło mnie zdjęcie przedstawiające liczącą prawie dwa tysiące lat, arabską aparaturę do destylacji parowej olejków… Sabbath tłumaczyła, że Arabowie byli wówczas bardzo przedsiębiorczą i kreatywną nacją (wtedy jeszcze nie odcinali kuponów od ropy) i postanowili nie przepłacać za importowane w ogromnych ilościach olejki (religia wręcz nakazuje im perfumowanie ciał)… zaczęli sami uprawiać u siebie odpowiednie rośliny i osobiście zajęli się produkcją cennych olejków… uśmiałem się, bo ich sprzęt do złudzenia przypomina współczesną aparaturę do destylacji samogonu – a my Polacy też słyniemy w świecie ze swej przedsiębiorczości… 😉
orientalne przysmaki przygotowane przez gospodarzy spotkania…
uczestnicy w skupieniu słuchają szczegółów omawianych zagadnień…
cudem, udało się zmieścić ekran rzutnika, na którym Klaudia zilustrowała multimedialną prezentację…
Na zakończenie pierwszej części wykładu – mieliśmy okazję obejrzeć popis tańca Bollywood, w wykonaniu zaproszonej przez prowadzącą tancerki… dotąd kojarzyłem taniec orientalny, przede wszystkim z tańcem brzucha i derwiszami… nie przypuszczałem, że z takim wdziękiem, gracją i płynnością ruchu oraz ekspresją wyrażoną poprzez grę całym ciałem, łącznie z mimiką twarzy – można wyrazić koloryt i bogactwo bollywoodzkiego kina… szczególne pozdrowienia dla przesympatycznej Alicji i z nieukrywaną przyjemnością (za jej zgodą) zamieszczam filmik z jej występu i link do jej profilu na FB… Ala tańczy również tańce średniowieczne, strzela z łuku i należy do bractwa rycerskiego – słowem prawdziwa kobieta renesansu…
zdjęcia tego nie oddają, ale dziewczyna fantastycznie pląsa w takt muzyki…
pokaz tańca Bollywood, w wykonaniu Alicji…
przepraszam za jakość materiału video, zarejestrowanego kalkulatorem – ale miałem ze sobą tylko kompakt, a w środku panowały nastrojowe ciemności…
Dodatkową atrakcją była możliwość zrobienia sobie orientalnego tatuażu, wykonywanego henną – z której skorzystało kilka pań… taki tatuaż utrzymuje się na skórze przez około dwa tygodnie i sprawną ręką – można na dowolnej części ciała i zupełnie bezboleśnie wyczarować sobie małe dzieło sztuki, bez konsekwencji trwałego naznaczenia ciała… w przerwie zaserwowano nam arabską, lekko miętową herbatę w specjalnych szklankach, a gospodyni (czyli Pani Justyna z Yasmeen) uraczyła nas typowo arabskimi smakołykami – w postaci przekąsek ze świeżych daktylów, chałwy, suszonych fig i specjalnych ciasteczek z bakaliowo miodowym nadzieniem… pojęcia nie miałem, że świeże daktyle są aż tak słodkie – zupełnie jakby były kandyzowane…
świeżo wykonany tatuaż za pomocą henny…
W drugiej części prawie czterogodzinnych warsztatów, Sabbath szczegółowo omówiła źródła i metody pozyskiwania oraz zaprezentowała nam część z najbardziej charakterystycznych nut orientu – w oparciu o absoluty i czyste esencje (ambra, róża, oud, labdanum, olibanum, opponax, benzoes, sandałowiec)… oczywiście najbardziej charakterystycznych składników kompozycji orientalnych jest znacznie więcej, ale przez wzgląd na ich wyczerpującą formę prezentacji, liczne anegdoty i porównania – na więcej składników po prostu nie starczyło czasu… wśród uczestników krążyły też blotery nasączone perfumami z ich wyczuwalnym udziałem – pochodzące zarówno z oferty Yasmeen oraz prywatnej kolekcji Klaudii… mnie osobiście najbardziej porwało Labdanum Donny Karan i olejek Amber Oud (ranking na najpiękniejszy i najbardziej składnik – ewidentnie wygrało labdanum)…
Klaudia omawia poszczególne nuty, a my zawzięcie wąchamy…
w przerwach usłyszeliśmy masę anegdot i faktów dotyczących pochodzenia omawianych składników…
wśród uczestników krążyły flakony perfum ilustrujące w praktyce omawiane nuty…
Sababth omówiła też metody pozyskiwania poszczególnych i szczególnie cennych składników, których cena za gram – przewyższa wartość złota w sztabie… mowa oczywiście o ambrze i oudzie, których olejki są szczególnie kosztowne – a ich cena rośnie niemal do kwadratu, wraz z ich wiekiem… świeżo poddane mikozie drewno, z którego pozyskuje się agar – zaczyna pachnieć swoiście dopiero po około 50 latach od zarażenia drzewa… najcenniejsze są szczapki drewna mające od 100 lat wzwyż – a olejek mający około lat 300 (trzystu!), ma barwę i konsystencję smoły i pachnie po prostu niesamowicie intensywnie… podobna zależność tyczy się ambry, która jako świeża wydzielina treści żołądkowej kaszalota, śmierdzi po prostu odrażająco… dopiero pływając długo w słonej morskiej wodzie lub dojrzewając, wyrzucona na plażę – oczyszcza się i nabiera swojej charakterystycznej, ciepłej barwy… obecnie naturalna ambra jest tak droga i uciążliwa w pozyskiwaniu, że tylko nieliczne niszowe marki (min. L’Artisan Perfumeur) wciąż przyznają się do jej stosowania – a większość tzw. ambry stosowanej przy masowej produkcji perfum, to jej syntetyczne i całkiem wierne zamienniki…
W międzyczasie, zrobiłem sobie niewielką przerwę i postanowiłem uwiecznić Krakowską starówkę, korzystając z przepięknej tego dnia pogody…
widok po prawej stronie Szisza baru…
widok na tył kościoła Mariackiego…
lewa strona małego rynku w Krakowie…
I tu nastąpiło małe sprostowanie dotyczące attaru… dotąd sądziłem, że attar to najwyższej jakości olejek zapachowy, ale okazuje się, że sam attar to jedynie półprodukt, który poddany dalszemu oczyszczeniu – ewoluuje do rangi absolutu i dopiero w tej formie rozcieńczany jest bezwonnym olejkiem i serwowany jest jako najwyższej jakości olejek perfumowany… następnie Sabbath, przy okazji prezentacji olejków i wód różanych – dokonała podziału róż (damasceńskiej, tureckiej, bułgarskiej i stulistnej), wykazując, że ich nazwa niekoniecznie może znajdywać pokrycie, w ich specyficznym brzmieniu… albowiem różę potocznie określaną jako damasceńską, można równie dobrze hodować w Turcji – zaś różą bułgarską, równie dobrze może być cenna (ze względu na obfitość kwiatostanu) róża stulistna, często prezentowana w kompozycjach, jako róża damasceńska… tu nastąpiło szczegółowe omówienie poszczególnych metod pozyskiwania olejków różanych, ze wskazaniem na najbardziej charakterystyczne różnice w ich brzmieniu – odciśnięte w nich, właśnie przez metodę ekstrakcji ich zapachu…
losowanie flakonu perfum, spośród uczestników warsztatów…
wręczenie upominku i pamiątkowe zdjęcie z organizatorami warsztatów…
W trakcie spotkania, padło też interesujące pytanie odnośnie reformulacji dotyczących niszy… Klaudia tłumaczyła, że problem dotyczy nie tyleż zamierzonych reformulacji – ale na kłopot z powtarzalnością samych składników naturalnego pochodzenia, gdyż te również potrafią znacznie się między sobą różnić brzmieniem (wystarczy mniejsza ekspozycja na słońce, w przypadku kwiatów) oraz zmian brzmienia poszczególnych nut, wywołanych choćby zmianą metody pozyskiwania i maceracji składników… jako przykład podała min. Black Tourmalina Oliviera Durbano, którego otwarcie rzeczywiście zelżało nieznacznie w porównaniu z pierwszą serią – a przyczyną jest nieco inna metoda maceracji i łączenia składników, do której Durbano przyznał się jej w jednym z wywiadów… na koniec Sabbath zaprezentowała nam przykłady „podrabianych” i „oszukiwanych” (ze względu na ich wysoką cenę) olejków zapachowych – prezentując nam ich najpopularniejsze i tańsze zamienniki na przykładzie ambry, oudu i róży (często udawanej przez geranium)…
na koniec pamiątkowa słitfocia z Sabbath i Justyną… razem ważymy 200 kilo, z czego ja ponad połowę tej liczby… 🙂
w oczekiwaniu na na zmówione jedzenie oraz napoje…
Na koniec prawie czterogodzinnej sesji, spośród ponad 20 osobowej grupy uczestników, rozlosowano flakon orientalnych perfum, ufundowany przez gospodarzy spotkania – perfumerię Yasmeen i zrobiliśmy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie (którego jeszcze nie dostałem, ale wrzucę je później)… niestety nie ma na nim wszystkich uczestników warsztatów, gdyż część musiała urwać się w trakcie na pociąg… po warsztatach zadekowaliśmy się sporą grupą w pobliskiej knajpce na popas i małą kawę – a tuż przed 21, pożegnaliśmy się… skosztowałem w międzyczasie Langosza – serwowanego w pobliżu węgierskiego specjału, ale szczerze powiedziawszy nie porwał mnie… może gdyby zapieczono w piecu ser, którym go oprószono i dodano doń szczyptę przypraw – smakowałby lepiej, ale wspólnymi siłami udało nam się go jakoś zmęczyć… to był kolejny wspaniale pachnący weekend i fantastyczne spotkanie… mógłbym to robić cyklicznie… 🙂
p.s. z góry dziękuję wszystkim uczestnikom warsztatu za zgodę na publikację ich wizerunku…. tym niemniej jeśli ktoś nie życzy sobie zamieszczenia zdjęcia z jego udziałem – proszę o kontakt, a zostanie niezwłocznie wyblurowany… 😉
Widzę, że sporo się warsztatujesz perfumeryjnie Piracie! 😉
By: lucasai on 6 października 2013
at 14:21
he he, tak jakoś wyszło, ale mógłbym się do tego przyzwyczaić – zwłaszcza, że lubię jeździć na dłuższych trasach… 🙂
By: pirath on 6 października 2013
at 14:47
Widzę parę znajomych twarzy 🙂
By: gryx1982 on 6 października 2013
at 16:44
Piracie, dzięki! Piękna relacja! Jak zawsze u Ciebie.
Zaraz zaproszę swoich czytelników do lektury.
Mam tylko jedno sprostowanie: z attaru nie pozyskamy absolutu. Attar to efekt destylacji – ciemny, krystalizuje i nie do końca oddaje zapach róży. Absolut to efekt ekstrakcji – nie krystalizuje i wiernie oddaje aromat róży. Dlatego mówiłam, że attar nie jest najszlachetniejszą formą olejku różanego.
To, co wąchaliśmy to był absolut.
Uściski serdeczne!
By: Sabbath on 6 października 2013
at 17:20
racja, bardzo udane spotkanie, zaluje, ze nie moglem zostac do konca.
By: Artur on 6 października 2013
at 18:31
To były moje pierwsze warsztaty zapachowe, mam nadzieję, że nie ostatnie. Bardzo fajna atmosfera i ciekawy wykład a przede wszystkim cała masa wonności do wąchania. Cieszę się, że miałem okazję poznać osobiście Sabbath i ciebie Piracie.
By: Bendigo on 6 października 2013
at 22:39
Tak..weekend cudnie pachnący.!
W końcu miałem okazję z prawdziwego zdarzenia odwiedzić Kraków i spotkać was zapachowych maniaków (w jednym na dodatek). 🙂
Relacja oddaje ducha warsztatów i wyobrażenie tych miodnych smakołyków.
Mnie tam rozwaliła tego dnia twoja Norma Kamali- Incense :D…no i Rasha od Rasasi, cudo na pozór nie moje nuty zapachowe a jednak od razu wzieło mnie w posiadanie..to się nazywa magia orientu!
Aż się dziwię że nie wsponiałeś o jakości obsugi klienta w restauracji, hehe.
Za to Sabbath wspominała coś o spotkaniach tematycznych w KAto więc mam nadzieję że będzie szansa się widywać częściej bo równy z ciebie gość. No i na odsłuch audio chętnie wpadnę z muzą Bolywood 🙂
P.S. dziękuje za chojne dary.! teraz nie mogę się opamiętać od namiętnego wąchania… Jak na razie R.Piguet – Bois Noir rozwala.
Pozdrawiam ciepło/ Lucado
By: narde on 6 października 2013
at 22:43
Było rzeczywiście zacnie 🙂 – oby więcej takich akcji na śląsku/małopolsce
By: da_markos on 7 października 2013
at 23:24
gryx’ie – no ba i jedną planetoidę z własnym polem grawitacyjnym… zdjęcie tego nie oddaje, ale Sabb i Justyna naprawdę wokół mnie orbitują… 😀
Sabb – dzięki!, to były fantastyczne warsztaty, czekam niecierpliwie na kolejne, i mam nadzieję, że nie wrosnę w krzesło… 🙂
p.s. wiedziałem że coś pokićkam… damn… ale w sumie ja nie rodzaj pozyskanego wyciągu miałem na myśli, a stwierdzenie, że attary (w kontekście gotowego produktu) są najwyższą formą perfum, występującą w przyrodzie… jak Ci się to widzi?
Arturze – może następnym razem uda Ci się załapać an afterparty… 🙂
Bendigo – i wzajemnie, fajnie jest poznać osobiście starą gwardię… mam wrażenie, że nie zdążyliśmy się pożegnać (poszedłem po Langosza) więc przyjmij proszę mój zaległy, pożegnalny e-uścisk dłoni…. 😀
narde – he he o kelnerze już nie pisałem, bo bardziej zirytowała mnie przygoda z driverem aftobósa, ale cieszę się że mogłem Cię poznać osobiście… w realu jesteś tak samo sympatyczny co w realu, co szczególnie mnie cenię u ludzi… 🙂 p.s. co do muzy bollywoodzkiej to bardzo chciałbym wiedzieć, do czego (nazwa utworu) Ala tańczy na filmiku… mama nadzieję, że spotkamy się na kolejnych warsztatach i na koniec wyobraź sobie jak ta Norma Kamali pachnie na skórze… 😀
da_markos – oj tak, takie spotkania, zwłaszcza prowadzone przez Sabb, powinny odbywać się zdecydowanie częściej… mógłbym jej słuchać godzinami… 🙂
By: pirath on 8 października 2013
at 21:24
Piracie Miły, jeśli w znaczeniu „najbardziej stężoną” lub jedną z najbardziej stężonych to masz całkowitą rację. :*
Uściski jak zawsze serdeczne. 🙂
By: Sabbath on 9 października 2013
at 00:19
Tylko pozazdrościć pobytu w takim miejscu na takim wydarzeniu 😉
By: Natka Sałatka on 9 października 2013
at 16:05
Sabb – dzięki wielkie moja Ty kompetentna wyrocznio… 🙂
Natalko – no to zapraszamy do czynnego udziału w następnych warsztatach… może do tej pory schudnę i będę w stanie wbić się w którąś z moich marynarek… 😀
By: pirath on 9 października 2013
at 22:22
Prawie sobie wyobrażam, więc szykuj odewke, hahaa !
Nie no Casbah też napier….
O dziwo i mnie nosiło na Bolly Style który zazwyczaj kojarzył mi sie kiczowato, a tutaj było lepiej niż przyzwoicie 🙂
Dowiem się co to za numer.
By: narde on 10 października 2013
at 00:49
I proszę 🙂 :
By: narde on 10 października 2013
at 13:23
dziękować, właśnie bujać się do rytmu… 😀
By: pirath on 11 października 2013
at 18:21
kurcze, na te afterprty to juz licze od spotkania w Pszczynie 🙂
By: Artur on 13 października 2013
at 22:31
czekanie wynagradzam sobie Armani, Oud Royal, ehhh, piekny, nie?
By: Artur on 13 października 2013
at 22:32
Artur- Cudowny elixir wymieniłeś ..mmm.!
By: narde on 13 października 2013
at 22:40
he he Arturze, trzeba było się jeszcze nie zrywać, choć w sumie nie siedzieliśmy długo, bo przed niektórymi był jeszcze szmat drogi… 😉
p.s. a tego Armaniego nie znam, coś więcej?
By: pirath on 14 października 2013
at 19:48