Premiera Beloved Man jakoś mi umknęła, poznałem ziołowego Interlude Men, a z niego wpadłem bezpośrednio w objęcia ziołowego Fate Men i z perspektywy czasu, bardzo tego żałuję… ostatnie wypusty Amouage wydały się na tyle zbieżne ze sobą koncepcyjnie, że w pewnym sensie zdołały mnie znużyć swą monotonią… owszem biorę poprawkę iż są częścią jednej serii i ich zbieżność nie powinna poniekąd dziwić, ale gdy po raz kolejny wącha się coś bardzo do siebie zbliżonego (Memoir, Opus VII, Interlude, Fate), trudno uciec od zarzutu pewnej schematyczności… owszem każdy wybrzmiewa innym składnikiem przewodnim – ale po powąchaniu kolejnej tego rodzaju stylizacji, zgłębianie kolejnej staje się rutyną…
Na szczęście jest Beloved Men, którego chronologiczne wtrącenie pomiędzy Interlude, Opus VII i Fate – przełamało herbalny impas i przewietrzyło przyciężką atmosferę w szeregach Amouage… Beloved Men ucieszył mnie i zaskoczył – szczególnie, gdy zanurzyłem się w jego delikatnym bukiecie, zawieszonym gdzieś pomiędzy Memoir i Honour… zapach jest pośrednio ich kontynuacją, a jednocześnie bardzo przyjemnym i zaskakująco zwyczajnym (w pozytywnym sensie) przerywnikiem… jakże delikatnym i powściągliwym w porównaniu z rozmachem, splendorem i donośnością z jakiej słyną kompozycje tej marki…
Beloved Man odziedziczył wprawdzie jakość i szlachetność Amouage, ale charakterem bliżej mu do subtelnych europejskich casualowców, niż ciężkich i zamaszystych kompozycji orientalnych… minimalistyczny i skromny jak na standardy Amouage flakon i przezroczysty kolor perfum – sugerują, że to coś innego i rzeczywiście… zapach brzmi zaskakująco swojsko i normalnie, pachnie jak wykwintnie i zarazem niezobowiązująco zaaranżowany słodziak – o bardzo kameralnym charakterze i rzekomo opowiada historię pewnej miłości… wprawdzie trudno będzie przebić historię opiewającą Honour, ale spróbujmy metodą selekcji, doprecyzować jaką miłość autor wykreował…
miłość famme fatale? on zakochuje się od pierwszego wejrzenia, ona nim się bawi, on ją olewa, ona go uwodzi, on rzuca żonę, ona kocha innego, on wraca do żony, ona wyciąga rewolwer i strzela, the end… ze względu na wprowadzoną selekcję odpadów, trudno pozbyć się ciała zawiniętego w dywan – więc ta miłość odpada, ze względów logistyczno ekologicznych…
miłość kochanków? gorąca, lubieżna, kipiąca żądzą, pożądaniem i namiętnością… Beloved to zdecydowanie nie buduar, ani sypialnia z lustrem na suficie, rodem z filmów erotycznych… ten zapach to subtelność delikatnego dotyku dłoni, a nie ostre macanko przed zdarciem z siebie ubrań…
szkolna miłość? wielka szkolna miłość od dzwonka na przerwę po dzwonek na lekcje… od września do lipca, czasem orgia wspólnych korepetycji z fizyki… Beloved to zdecydowanie coś poważniejszego, bardziej dojrzałego i stałego, niż średnia za ostatnie półrocze przeciętnego licealisty…
miłość wakacyjna? szalona, spontaniczna i równie krótkotrwała jak późniejsza korespondencja listowa (no chyba, że zawiera ponaglenia o zaległe alimenty)… też nie, bo choć podziwiane zachodów słońca jest romantyczne, ale ten zapach to stabilność, umiarkowanie i zrozumienie bez słów…
miłość do umiłowanego przywódcy?… nie, ta miłość jest efektem permanentnego prania mózgu i strachu, a więc jest równie autentyczna co usta i biusty niektórych celebrytek… zdecydowanie nie, bo miłości nie da się wyegzekwować nawet poprzez wpojenie (w przeciwieństwie do nienawiści)…
miłość zwykłych ludzi? tak! Beloved to zapach ludzi, którzy po prostu się kochają, niezależnie od wieku, religii i przekonań politycznych… miłość niewinna, szczera i okrzepła… wolna od gwałtownych wzlotów i upadków, niematerialna i ponadczasowa… miłość ludzi którzy rozmawiają ze sobą bez słów i ufają sobie bezgranicznie… oczywiście to kwestia umowna, bo równie dobrze może to być prawdziwa przyjaźń, bliskość kogoś komu ufamy i dobrze czujemy się w jego towarzystwie… zapach bezpieczeństwa i komfortu jaki utożsamiamy z obecnością i bliskością kogoś, kogo kochamy na dobre i na złe…
Zapach otwiera się prześlicznym, satynowo miękkim – nieco uwodzicielskim i tajemniczym wątkiem absyntowo kadzidlanym, który niemal natychmiast przypomniał mi brzmienie Amouage Memoir Man, którego kocham pasjami… jest tu nieco słodko i dymnie, choć nie są to gryzące kłęby palonej żywicy – a miękkie i otulające zawiesiny, wprawiające w błogostan swym kaszmirowo piołunowym polotem… delikatna słodycz balsamicznych żywic otula, kadzidło nadaje mistycznej głębi, zaś piołunówka spowija początek zmysłowym szalem tajemniczości… uzyskany efekt jest absolutnie niematerialny, zupełnie jakby wszystko wokół unosiło się i lewitowało w delikatnych opadach absyntu, spowitego w rozrzedzonych obłokach dymu, ledwie tlących się słodkich żywic…
Nie potrafię uciec od konotacji tego wątku z Kilian A Taste of Heaven Absinthe Verte, tańczącego pospołu ze zniewalającym bukietem Amouage Memoir Man… po kilku minutach to wykreowane przez zapach „niebo„, zstępuje na ziemię i odmienia swe oblicze – tracąc w kontakcie z ziemskim padołem, tę swoją wysublimowaną boskość… eteryczność i ezoteryczność brzmienia ulega stopniowemu zagęszczeniu i wyostrza swe rozmyte dotąd kształty, przez ujawniający się dodatek neroli, goździka i odrobiny pieprzu na pierwszym planie… ale serce jest daleko bardziej złożone, gdyż głęboko w tle wybrzmiewając subtelną miękkością elemi, szafran, czystek i drewno cyprysowe – nadające całości odrobinę ziołowo przyprawowego charakteru…
Nieco później do tej idylli wkraczają subtelne nuty orientalne, z muszkatem, jaśminem i paczulą – tworząc imponujący, acz niesamowicie lekki kolarz… nawet w fazie dojrzałej, pomimo tego całego bogactwa detali – zapach pozostaje zaskakująco delikatny i zniewala szlachetnością i pietyzmem z jakim go utkano… schyłek jest otulający, ciepły i skąpany w ambrowej skórce i ciepłych paczulowych drewnach… a te balsamiczno ambrowe drewienka, z leciutkim paczulowym niuansem w bazie Beloved Man, do złudzenia przypominają mi mojego ulubieńca od Dolce & Gabbana, czyli The One Gentleman – wybrzmiewając równie ujmująco, delikatnie i sympatycznie… coś wspaniałego i jakże odmiennie w odniesieniu do nierzadko rozwiązłej i chwilami zapierającej dech swym przepychem, stylistyki Amouage… Beloved Man przerwał passę opartych na ziołach, monolitów i przedstawia sobą coś innego, prostego i niesamowicie przyjemnego w odbiorze – niczym dobrze skrojony, mainstreamowy casualowiec… żałuję, że ten zapach to edycja limitowana, gdyż uważam ten zapach za dużo ciekawszy, niż Dia i Ciel – które goszczą w ofercie Amouage na stałe…
reasumując: śliczna, szlachetna, wysublimowana, wręcz urzekająca i ezoteryczna historia – opowiedziana z najwyższych lotów kunsztem i dbałością o najdrobniejsze detale, którą chyba każdy chciałby przeżyć… pomimo bogactwa nut, zapach sprawia wrażenie czytelnego i niesamowicie otulającego – za sprawą bogactwa wtrąconych do wnętrza bukietu żywic i miękkich drewien, otulonych zmysłową paczulą… kameralny, delikatny bukiet wyraźnie odstaje swoją stylistyką (w moim odczuciu na plus) od innych dzieł Amouage – ale zachował jakość i kunszt, z którego słyną kompozycje tej marki… projekcja za sprawą subtelności samego bukietu jest dość umiarkowana – zaś trwałość jak przystało na Amouage, ponadprzeciętna… polecam wszystkim szukającym wyrafinowanego i dyskretnego casualowca na każdą okazję…
przypomina mi: w otwarciu najbliżej mu do Amouage Memoir Man, zmieszanego z ToH Absinthe Verte od Kiliana, aczkolwiek finisz zdecydowanie kłania się w pas The One Gentleman duetu Dolce & Gabbana i w pewnych detalach Dark Obsession Calvina Kleina…
2013
Alexandra Carlin i Emilie Coppermann
Głowa: pomarańcza, grejpfrut, neroli, cyprys, żywica elemi, goździk, czarny pieprz, kardamon,
Serce: geranium burbońskie, jaśmin, kłącze irysa, kmin, kadzidło, czystek, gałka muszkatołowa, szafran,
Baza: cedr atlaski, gwajakowiec, skóra, paczula, vetiver, piżmo,
Ja Beloved Man uwielbiam, jeden z moich ukochanych Amouage. Najmniej kadzidlany, za to bardziej klasyczny i wytwornie elegancki.
By: lucasai on 16 grudnia 2013
at 11:35
mi też strasznie się Beloved podoba i żałuję, że nie ma go w stałej ofercie Amouage… ten zapach jest zaprzeczeniem tezy, że orient musi być gęsty, ciężki i zwalisty… Beloved to niesamowita lekkość, finezja i wyrafinowanie…
By: pirath on 16 grudnia 2013
at 18:41
Zgadzam się w 100%.
By: lucasai on 16 grudnia 2013
at 18:45
no to jest nas 3. po „betonach” amouage, ktore w swojej klase „wytrzymałości na ściskanie ” są oczywiście genialne, Beloved to miłe i oczywiście pozytwne zaskoczenie.
By: da_markos on 17 grudnia 2013
at 22:42
hahaha betonach… już słyszę dźwięk ostrzonych Omańskich kindżałów do wypruwania flaków… 😀
By: pirath on 19 grudnia 2013
at 00:05
Te Amouage które poznałem prezentują bardzo wysoki poziom tylko ta cena. mnie przeraża ale jest w pełni uzasadniona.
By: Tom on 16 grudnia 2013
at 13:42
owszem, są drogie ale naprawdę czuć tą jakość (składniki i trwałość), więc ani mi w głowie czepiać się cen…
By: pirath on 16 grudnia 2013
at 18:42
Jestem fanem Guccich – Rush i PH oraz B.Carbona a także ostatnio RBR – Embers i Armani Prive – Bois d’Encens. Mam możliwość przetestowania kilku Amłejży 🙂 Ponieważ jest ich dość sporo – co powinienem pierwsze „wrzucić na ruszt” by poznać tą markę?
By: Danziger on 16 grudnia 2013
at 14:38
moje ulubione i najpełniej oddające charakter i niedościgniony kunszt tej marki Gold, Jubilation, Memoir, Opus VI i przede wszystkim Honour bo jest bardzo w stylu Rush, Silvan i Embers… nie będziesz zawiedziony… 🙂
By: pirath on 16 grudnia 2013
at 18:45
Ależ piękna recka Ci wyszła! Są chyba szanse, że ten akurat Amouage mógłby mi się spodobać (mam z nimi problem podobny, jak z Lutensami – niby wszystko ładnie-pięknie, trwałość i projekcja bez zarzutów, ale zawsze coś mnie uwiera i nie pozwala się cieszyć zapachem w 100%). Pozdrawiam 🙂
By: gryx1982 on 16 grudnia 2013
at 19:00
a dziękować, choć ten zapach jest wart każdej superlatywy… jest zadziwiająco lekki, uniwersalny, dyskretny i sympatyczny… aż trudno uwierzyć, że to Amouage… 🙂
By: pirath on 17 grudnia 2013
at 10:14
Właśnie taką miłosć obecnie przeżywam…! Koniecznie muszę skosztować tego Amouage’a.
Ja również cenię The One Gentelman i dobrze że mi przypomniałeś o jego istnieniu, chyba jedyny z oferty D&G który mi przypasił swoją naturalnością i ujmującą prostotą a zarazem jakością użytych ingrediencji. Choć lubię romantyczny L`Amoureux 6.
By: narde on 18 grudnia 2013
at 00:29
no to gratuluję… 🙂
Amouage jest śliczny, ale obawiam się, że przy jego cenie więcej osób zdecyduje się na Dolce, któremu o dziwo wiele do Beloved nie brakuje a cena w pełni tę drobną niedogodność rekompensuje… 🙂
By: pirath on 19 grudnia 2013
at 00:03
Narde, żartujesz czy piszesz poważnie „a zarazem jakością użytych ingrediencji” przecież D&G, to jeden z większych gniotów, w tej kwestii.
By: belzebub on 13 marca 2014
at 10:21
ważne, że ładnie pachnie… mam wielką słabość do ToG… ale poznanie ostatnio Essenzy Romy od LB nieco mi namieszało w rankingu… 🙂
By: pirath on 13 marca 2014
at 23:14
Akurat tego Amuage’a nie próbowałem, i chyba nie spróbuję. Jest to jeden z nielicznych, który NIE ZAWIERA kadzidła – i m.in. dlatego wcale nie spieszy mi się do testu tegoż zapachu.
Jak na razie zakochałem się w Interlude Man, muszę spróbować też Memoir Man i Honour Man. Lyric Man jest śliczny, ale za mało w nim kadzidła jak na mój gust, no i parametry go dyskwalifikują, przede wszystkim niska trwałość.
By: Marcin on 13 marca 2014
at 22:25
i wbrew pozorom jest to jeden z najlepszych zapachów w ofercie tej marki… przy nim Epic, Silver, Dia, Reflection i Ciel wypadają naprawdę słabo… dla mnie Lyric to sama róża, a co do trwałości to u mnie trzyma się skóry ponad dobę… 😉
By: pirath on 13 marca 2014
at 23:24
Nie jest wcale taki drogi… można go kupić na stronie xper….. za 700 zł 100 ml…. tylko niektóre polskie perfumerie mają bezczelnie wysokie marże:)
By: Kamolskee on 22 czerwca 2014
at 22:27
owszem, nie chcę by zabrzmiało to jakbym ich bronił – ale zawsze staram się spojrzeć na takie przypadki z szerszej perspektywy, odpowiadając sobie na pytanie, czy ten sklep internetowy też ma do utrzymania kilkanaście perfumerii, pracowników, czynsze, testery, etc… obawiam się, że cena zgodna jest z ceną sugerowaną przez producenta, a inna strona medalu jest taka, że siła nabywcza naszych pensji jest żenująca… 🙂
By: pirath on 25 czerwca 2014
at 22:39
Nie znam Opus VII (jeszcze), ale Memoir, Interlude i Fate są skrajnie, diametralnie od siebie różne, jak na mój nos….
By: Marcin on 25 czerwca 2014
at 18:55
owszem pachną każdy inaczej, mi zaś chodziło o monotematyczny wątek ziołowy w trzonie kompozycji każdego z nich…
(Memoir – piołun, Interlude – oregano, Fate – kocanka (nieśmiertelnik znany z Sables)) że o kozieradce w wypuszczonym w tym samym czasie Opus VII nie wspomnę…
By: pirath on 25 czerwca 2014
at 22:49
Aaa, no to z tym się zgadzam 🙂 VII poznam pewnie, ale nie wiem jeszcze kiedy to będzie… Opusy – w ogóle jakoś mnie nie porywają, nie ciągnie mnie do ich testowania, sam nie wiem czemu… Znam tylko VI i dużego wrażenia na mnie nie zrobił….
By: Marcin on 26 czerwca 2014
at 20:45
dla mnie liczy się tylko Opus VI, jest przepiękny, zaś VII to stylistycznie w/w „ziołowce”… niby inna linia, ale główny wątek tematyczny też wybitnie w klimacie Fate, Interlude, etc…
By: pirath on 30 czerwca 2014
at 08:01