Wiem, że przez cały tydzień nic nie napisałem, ale miałem na głowie przeprowadzkę z całym dobrodziejstwem inwentarza… prawdę powiedziawszy byłem mocno zdziwiony, gdy okazało się, że moja kolekcja perfum wraz z przyległościami waży około 50 kg… z góry też przepraszam za jakość zdjęć, ponieważ moja golarka z trymerem (Casio Ex-S880) i smartphone z lampą błyskową o wydajności „słoika świetlików” – kiepsko nadają się do fotografowania w ciemnych pomieszczeniach, o dużej kubaturze…
testery przygotowane z myślą o prezentacji określonych nut w praktyce i przygotowaniu próbek dla chętnych…
Sabbath wyciąga ze swej sekretnej skrzynki potrzebne esencje zapachowe…
na chwilę przed rozpoczęciem warsztatów…
firmowe blotery SoS… uwierzycie, że zeszło ich wczoraj ponad 1200 szt?…
mnie najbardziej interesowały nowe wcielenia moich ulubieńców od Parfum d’Empire…
Na początek krótki filmik, ilustrujący zgromadzone na okoliczność warsztatów flakony, będące po części własnością Klaudii i te udostępnione przez Panią Izę, z wrocławskiej filii perfumerii Quality… na filmie widać też zawartość skrzyneczki z esencjami, za pomocą których Sabbath demonstrowała zebranym, jak pachną poszczególne składniki perfum w ich czystej postaci… nie pytałem ile kosztowało ją wyposażenie tej skrzyneczki – ale prawdopodobnie mógłbym za jej zawartość kupić dużo lepszy samochód, niż aktualnie posiadam… ponadto zaszczytu noszenia owej skrzyneczki z miejsca na miejsce, dostępują wyłącznie osoby o nienagannie funkcjonującym błędniku i perfekcyjnej koordynacji ruchowej, więc ja odpadam… 😉
Na sali zgromadziło się około 40 osób, więc frekwencja dopisała i udało się zacząć punktualnie… niestety na ten moment musicie uwierzyć mi na słowo, bo część wysokiej jakości zdjęć, jeszcze do mnie nie dotarła… w mniej więcej połowie trwania zaplanowanych na 4 godziny warsztatów, jako przerywnik zaplanowano kilkunastominutową przerwę – więc można było rozprostować kości, przewietrzyć nos, napić się kawy i przekąsić ciastko… Sabbath jak zwykle sypała nowymi anegdotkami, jak z rękawa – stąd mam dla Was kilka interesujących ciekawostek…
tu Klaudia omawia koncentrację (stężenie olejków) w poszczególnych rodzajach pachnideł…
szybkie omówienie piramidy zapachowej,w celu wyjaśnienia dlaczego pewne nuty czujemy jako pierwsze i dlaczego część z nich jest tak ulotna, gdy inne goszczą na skórze godzinami, jak nie dobami…
Tradycyjnie Klaudia zaczęła od absolutnych podstaw, czyli omówienia tego czym są perfumy, rodzajów ich koncentracji, rodzajów nośnika (perfumy płynne rozcieńczone wodą, alkoholem lub olejkiem i tzw. solid perfum, czyli perfumy w kremie lub w formie ciała stałego, niezbyt popularne w naszej części europy), metod pozyskiwania i ekstrakcji poszczególnych składników oraz grupy zapachowe i piramidę zapachową… a więc podstawy, bez których trudno mówić o technicznej stronie tworzenia perfum, a tych informacji również nie zabrakło…
omówienie metod pozyskiwania składników…
a tu Sabbath pokazuje co i jak mi zrobi, jeśli nie przestanę jej robić zdjęć co 14 sekund… a co ja biedny żuczek mam zrobić, skoro ciągle lata i paple?… 😉
Jedną z ciekawostek było wskazanie dość nietypowej grupy zapachowej, jaką są niewątpliwie kompozycje poddane tzw. dekapitacji (ścięcie głowy, ulubiony sport Henryka VIII)… zapachy po dekapitacji, to takie które umyślnie pozbawiono akordu głowy, np. Lalique Encre Noire, które zaczynają pachnieć w sposób dojrzały i w pełni ukształtowany, z czasem redukując się jedynie do akordu bazowego…
i jak tu nie określać tych niesamowitych perfum, mianem kultowych?
Następnie prowadząca wskazała na klasyczną i niestety dość powszechną pomyłkę w interpretacji anglosaskich wykazów nut i składników… ambra i bursztyn w języku angielskim mają tę samą nazwę, czyli amber… bursztyn to amber i ambra to ambergris, w skrócie amber – stąd błąd kontekstowy w tłumaczeniach i umieszczanie zamiennie ambry i bursztynu gdzie popadnie… w sumie błąd niewielki pod względem samego brzmienia (obie nuty należą, do tzw. nut ambrowych (obok benzoesu, styraksu, opoponaksu, etc.), ale merytorycznie to niezła wtopa…
pilot do przewijania wyzionął ducha, ale od czego jest kreatywność?… wystarczy klikać guzikiem myszy bezprzewodowej, w uprzednio ustawiony nad przyciskiem przewijania kursor…
A skoro już jesteśmy przy bursztynie, ciekawostka na jego temat… bursztyn wbrew pozorom pachnie, ale dopiero podgrzany… to nie kamień, a skamieniała żywica pochodzenia roślinnego, a te jak wiemy (olibanum, mirra, galbanum, opoponaks, elemi, etc) pięknie pachną, zwłaszcza gdy je spalić… tak też sprawdza się autentyczność bursztynu, bo tylko naturalny, gdy potraktować go rozpalonym żelastwem – uwalnia śnieżnobiałą, pachnącą smużkę dymu…
Herbata Earl Grey aromatyzowana jest bergamotką, to ona przydaje wędzonej po procesie fermentacji herbacie tego specyficznego, wysokiego, aromatycznego, ciemno zielonego detalu smakowego… i tu ciekawostka o olejku różanym… otóż olejek różany nigdy się nie psuje… jeśli macie po babci przywieziony 30 lat temu z Bułgarii olejek różany, wciąż jest on zdatny do użycia i co więcej – na pewno nie jest oszukany chemią, geranium i innymi popularnymi dziś wypełniaczami…
starożytny Rzym dosłownie pławił się w różach… a u nas ocalała konfitura z dzikiej róży, owocu lub płatków…
Ponadto Sabbath podkreśliła, że nie ma czegoś takiego jak róża bułgarska albo turecka… to miejsce pochodzenia, a nie gatunek – bo te, to róża damasceńska, stulistna, etc… tym niemniej przez wzgląd na spore zróżnicowanie klimatyczno geograficzne miejsc, z których pozyskuje się olejek różany i tym samy spore różnice w brzmieniu, pozyskanego z wielu lokacji surowca… a to sankcjonuje stosowanie nazw potocznych i geograficznych dla określania specyficznych walorów poszczególnych esencji, np dzika róża, róża parkowa, róża z Taif…
zobaczcie sobie, ile substancji składa się na brzmienie jednego tylko olejku różanego…
Petitgrain pierwotnie był tłoczony z niedojrzałych pestek pomarańczy, a obecnie, przez wzgląd na pierdylion alergenów, składnik ten jest pozyskiwany (emulowany) z liści drzewa pomarańczowego, poprzez destylację parą wodną… co dziwne, diabelnie alergizujące orzeszki ziemne i arachidowe wciąż mają się świetnie i można je kupić na każdym Orlenie…
im ciemniej robiło się w pomieszczeniu, tym bardziej ubrana na czarno Sabbath, stapia się w białą ścianą…
Białe kwiaty to w sumie oddzielna grupa zapachowa… przy tej okazji Klaudia opowiedziała ciekawą historię, o tym jak pewien ogrodnik dorobił się fortuny na krzaczkach jaśminu… białe kwiaty wabią nie kolorem, a intensywnym zapachem… im kwiat jaśniejszy (bielszy), tym mocniej musi pachnieć, bo brak intensywnego koloru, którym wabi do siebie owady, musi nadrabiać mocniejszym zapachem… stąd woń lilii, tuberozy, jaśminu i kwiatu pomarańczy wydaje się tak bardzo przytłaczająca, wręcz mordercza – zwłaszcza latem i w nadmiarze…
nawet maleńka konwalia (której zapachu notabene nie da się wyekstrahować naturalnie) daje nieźle czadu…
Zastanawialiście się dlaczego jaśmin w perfumach czasem pachnie jakby był przekwitły, na granicy smrodu ocierającego się o zepsucie?… jaśmin zawiera skatol, substancję, którą zawierają też między innymi odchody, stąd niekiedy całkiem trafne skojarzenia z fekaliami… szczęśliwie współczesna chemia, jest w stanie wyodrębnić skatol z esencji jaśminowej, podobnie jak won potu, którą Jean Claude Ellena wyczuwa w kminie oraz kardamonie i dostarczyć olejek wolny od tego drobnego dysonansu… ale z drugiej strony, po co poprawiać naturę?…
różne gatunki jaśminu pachną zauważanie od siebie inaczej i nie tylko gatunek, a porę zbioru mam na myśli…
Ambra w kolorze ciemnym pachnie ostro, a stara (dobrze wypłukana i pozbawiona zanieczyszczeń) jest jasna i pachnie delikatniej, bardziej otulająco… nie będę się szerzej rozpisywał o walorach wymiocin kaszalota – ponieważ fenomen ambry jest omawiany na niemal wszystkich warsztatach zapachowych…
wskaźnik laserowy jak wyznała prowadząca został zepsuty w równie tajemniczych okolicznościach, podejrzewa się ingerencję obcych kelnerów i managerów…
Kasja czyli cynamon chiński pachnie ostro, zaś cynamon cejloński (ten najszlachetniejszy, którego Kasja jest tańszym substytutem) nie jest pikantny ani ostry, pachnie ciasteczkowo, miękko i delikatnie… podobnie jak w przypadku chińskiego czosnku, jest to tańsza alternatywa dla produktu rodzimego i tradycyjnego cynamonu – ale pod względem jakości i walorów smakowo zapachowych, znacznie mu ustępuje…
cynamonu UE profilaktycznie też chce zakazać – oczywiście w trosce o nasze zdrowie… a tym czasem papierosy wszędzie można kupić i palić… no ale z fajek rządy i UE mają potężne podatki, więc ich szkodliwy wpływ biurokratom nie przeszkadza…
Ekstrakt kumaryny kolokwialnie rzecz ujmując pachnie sianem (a według mnie również parzonymi migdałami i marcepanem) i trawą żubrówką (co całkiem trafnie wskazał ktoś z uczestników warsztatów, a która zawiera w sobie tę samą substancję zapachową co kumaryna, stąd podobieństwo)… kumarynę (ponoć silnie alergizującą) zawierają też pestki czereśni, więc tylko patrzeć jak paranoiczni faszyści z UE zakażą handlu, jedzenia i uprawiania czereśni… już samo posiadanie będzie zabronione i surowo karane… starowinki oferujące okazjonalnie czereśnie na poboczach dróg i lokalnych bazarach, będą wkrótce pacyfikowane przez oddziały antyterrorystów i skazywane jak za handel amfą, podobnie będzie w przypadku cynamonu… quo vadis UE?
kumaryna w połączeniu z innymi składnikami, całkiem nieźle udaje bób tonka…
Jako przykład użycia „siankowości” tudzież „sianowatości„, jakie przydaje brzmieniu perfum kumaryna, Sabb posłużyła się Fougere Bengale od Parfum d’Empire i jeśli mam być szczery, nowa odsłona tych perfum nie zalatuje już tak nachalnie zaparzonym i butwiejącym w tropikach sianem – jak w przypadku wersji, którą poznałem parę lat temu… niby dobrze, bo zapach wreszcie stał się w mym odczuciu (i w kontakcie z moją skórą) bardziej noszalny – ale zmartwiłem się, co z moimi ukochanymi Cuir Ottoman, Wazamba i Aziyade…
niespecjalnie mi szkoda tego śmierdziucha, ale drżę co z moim ulubionym Cuir Ottoman?…
Czysty gwajak, jak mieliśmy okazję się przekonać, pachnie spalenizną i wędzonymi wędlinami… wierzcie mi, czysty olejek gwajakowy nie ma nic wspólnego z M.Micallef Gaiac… ponoć leczy syfilis, dzięki właściwościom antyseptycznym tego ekstremalnie twardego i tłustego drewna… drewno gwajakowe jest tak twarde i odporne na zużycie, że swego czasu wykonywano z niego łożyska… na pewno były trwalsze niż że montowane swego czasu w stołecznych tramwajach…
kto nie kojarzy tej buteleczki? tak, ten specyficzny zapach, to właśnie gwajak…
Drewno kaszmirowe tak naprawdę nie istnieje… to miks cedru, sandałowca, wanilii i w zależności ile dodano doń benzoesu, styraksu i twierdzę że również ISO E Super – wypada mniej lub bardziej otulająco i balsamicznie… tak jak w przypadku skóry, emuluje się brzmienie tego składnika, zgodnie z oczekiwaniami i skojarzeniami użytkowników perfum… w moim odczuciu drewno kaszmirowe z Beckham Homme wyszło najokazalej i najpiękniej… czyż zatem perfumeria nie staje się (głównie dzięki restrykcjom IFRA i UE) sztuką iluzji?…
składnik czysto hipotetyczny, a może i dzięki temu pachnie tak pięknie i kojąco…
Drzewo aloesowe już jak najbardziej istnieje, ale samo w sobie nie pachnie (podobnie jak Mandragora) i nie na nic wspólnego z aloesem (tym z reklam szamponów, kremów i odżywek z ogórami i należącym do rodziny kaktusowatych)… dopiero mikoza (zarażenie drzewa grzybem, wywołującym infekcję i mechanizm obronny rośliny) sprawia, że zarażone drzewo aloesowe zaczyna pachnieć oudem… surowe i świeże drewno aloesowe ma niemal zerową wartość… jego miękka i gąbczasta struktura, uniemożliwia wykorzystanie go w budownictwie, podobnie jak w przypadku naszej topoli…
Oczywiście nie mogło zabraknąć innych ciekawostek o jakże wciąż modnym oudzie (agar)… im oud ciemniejszy tym starszy, przeciwnie do ambry i kadzidła*… krowim plackiem zalatuje oud indyjski… oud arabski ponoć tak nie pachnie, co może dziwić w kontekście brzmienia Rasasi Dhan Al Oudh Al Nokhba – ale widać do produkcji użyto wersji indyjskiej, co może dziwić, bo to pachnidło rdzennie i pełną gębą arabskie… wybaczcie, wczoraj usłyszałem multum informacji i możliwe, że coś mi się pomyliło – i mam nadzieję że Sabb mnie poprawi…
*kadzidło im jaśniejsze tym droższe, bo czystsze… im mniej wtrąceń tym jaśniejszy kolor grudek i przyjemniejszy zapach, bo spala się czysta żywica, pozbawiona zanieczyszczeń…
to nie strąki fasolki, a wanilii, która notabene jest z rodziny storczyków…
Owoce wanilii płaskolistnej zrywa się jeszcze zielone, a następnie poddaje je się suszeniu i fermentacji, dzięki której ta przyprawa uzyskuje swój charakterystyczny smak i zapach… świeże strąki wanilii przypominają fasolkę szparagową (zresztą vaynilla, jak została po raz pierwszy nazwana przez pewnego holenderskiego przyrodnika, to mały strączek), choć paradoksalnie zalicza się ją do gatunku storczykowatych – zaś popularny u nas cukier waniliowy, bynajmniej naturalnej wanilii nie zawiera…
paczula… od pieszczotliwej i miękkiej (u Muglera), po ostrą i piwniczną (u Villoresi)…
Skóra jako samoistny składnik, obecnie w perfumiarstwie prawie nie istnieje… jej naturalne brzmienie jest zbyt animalne, ostre i surowe, więc ciężko uzyskać z jej naturalnego ekstraktu miękkie, obłe, słodkie i delikatne brzmienia – znane z choćby Cuir Ottoman, Diora Homme, czy Cuir Pivera i Private Label Jovoy… jej brzmienie jest emulowane z użyciem innych nut i składników… Z wielu nut roślinnych i animalnych, min. benzoes, labdanum, wanilia, cedr, brzoza, cassia, kastoreum, cywet, chinolina, safraleina i aldehydy…
grupa aldehydowa, to najmłodsza rodzina zapachowa w perfumiarstwie…
Aldehyd im dłuższy ma łańcuch (powyżej 6 wiązań) tym dany aldehyd ładniej pachnie, a im liczba wiązań jest krótsza – tym jest bardziej śmierdzący, a więc nieprzydatny w perfumiarstwie, bo np. pachnie spalonymi włosami, amoniakiem, spalonym tłuszczem… gdy tym czasem aldehyd C-12 stanowi trzon kultowych Chanel no 5, a aldehyd C-8 całkiem przekonywająco pachnie cynamonem… aldehydy doskonale emulują też wanilię, kwiaty, nuty mleczne, cytrynę, świeżość, karmel, watę cukrową, migdały, czekoladę i inne nuty – stąd w nowoczesnym perfumiarstwie mają szerokie zastosowanie przy produkcji kompozycji gourmand, czyli kompozycji pachnących kulinarnie, jedzeniem, słodyczami (np. Angel Thierrego Muglera i większość Lolit)…
a i tak prawie 70% procent rynku to kompozycje orientalne, których Polacy tak panicznie się boją…
Na koniec nastąpiło zabawne omówienie wpływu zapachów, a konkretnie poszczególnych grup zapachowych perfum – w odniesieniu jak jesteśmy odbierani/ postrzegani przez nasze otoczenie, w kontekście rodzaju perfum, których używamy…
Ale o tym Wam nie opowiem, aby zachęcić Was do osobistego udziału w kolejnych warsztatach Sabbath… naprawdę warto posłuchać tego na własne uszy i osobiście przekonać się jak wielką iluzję, są w stanie wykreować noszone przez nas perfumy…
owszem oud jest modny, a producenci wiedząc o tym, zasypują nas kolejnymi jego odsłonami…
Prawdziwym gwoździem programu była możliwość poznania autentycznego Chypre od Coty z 1960 roku!… to właśnie od tego zapachu zaczęła się moda na tego rodzaju kompozycje, która z czasem wyewoluowała do odrębnego gatunku olfaktorycznego, zwanego szyprowym… to dopiero gratka!
poprzednia właścicielka flakonu podobno dzwoniła z granicy i płakała – słuchając ostatni raz jak pracuje atomizer…
paradoksalnie nie był to olfaktoryczny szok, jak w przypadku 30 letniej Samsary…
Niewątpliwie największą gratką po warsztatach była możliwość zrobienia sobie darmowych próbek z pośród imponującej kolekcji flakonów, udostępnionych przez wrocławską filię perfumerii Quality… wpierw na ich przykładzie Klaudia demonstrowała jak pachną określone gatunki perfum, a po zakończeniu warsztatów, każdy mógł uszczknąć co chciał i ile chciał – więc była to świetna okazja do poznania wielu nowości i rarytasów… a więc pora na zapach, którego prezentacja podczas wczorajszych warsztatów, zrobiła na mnie największe wrażenie… Akkad Lubin, po postu WOW! – recenzja już niebawem…
tego się po Lubin nie spodziewałem…
Mam dobrą i złą wiadomość dla fanów kompozycji Marc Antoine Corticchiato z Parfum d’Empire… widziałem i wąchałem nowe flakony, mam nawet próbkę mojego ukochanego Cuir Ottoman w nowej wersji i już na etapie wstępnych testów mogę zdradzić, że wraz z flakonami zmieniła się zawartość… generalnie Marc ma ciężką rękę i jego kompozycje są nie tyleż przytłaczające co dosadne i niektórym ta rozwiązłość jego brzmień przeszkadza… wprawdzie rozbieżności między starymi i nowymi wersjami nie są drastyczne (mam świeżutki flakon starej wersji, rozdziewiczony raptem 2 miesiące temu, a więc na pewno nic mu nie dolega) są raczej nieznacznie, ale jednak są… nowe odsłony (w symbolicznie odmienionych butelkach, przypominających te po szamponie Bambi) pachną niemal identycznie (Wazamba, Cuir Ottoman i Fougere Bengale), ale wyczuwalnie delikatniej… nie są już tak zawiesiste, dosadne i dobitne, złagodzono je jakby ściszając całkowitą głośność, co ucieszy tych którym zapachy Parfum d’Empire nie leżały z powodu nadmiernej zawiesistości i bujności z jaką wybrzmiewały… natomiast ortodoksyjni fani „ciężkiej ręki Corticchiato” do których sam się zaliczam, poczują pewien niedosyt… tym niemniej „ściszenie bukietów” to zawsze lepsze wyjście od zmieniającego brzmienie i parametry „pocięcia bukietu” drastyczniejszą reformulacją… nowy Cuir Ottoman pachniał na mnie ponad 12 godzin, więc honor marki uratowany…
minimalistyczna etykieta i korek to cała rewolucja… szczęśliwie z bukietami obeszli się równie łagodnie…
Poznałem też najnowszego Blamage od Nasomatto i jeśli mam być szczery, to rzeczywiście blamaż… owszem nie darzę tej marki sympatią, za otwarte uderzanie w narkotykowy pijar i budowanie popularności w oparciu o tego rodzaju zakazany owoc – ale ten zapach jest tak wtórny, tak bardzo „Nasomatto„, że powoli zaczyna mi się ulewać od tej lekko oleistej, przydymionej słodyczy… rozumiem, że każda marka stara się wypracować swój specyficzny i niepowtarzalny styl, ale ile można wąchać nieznacznie odmienione klony Black Afgano, Duro i Pardon?… owszem flakon i korek ma śliczny, ale jako ekstrakt trwałością nie powala – a pod względem brzmienia, to powtórka z sukcesu ich flagowca… taka polityka jest specyficzna dla mainstreamu, którego flankiery gnają (nazwą i brzmieniem) za sukcesem najbardziej kultowych kompozycji w dorobku danej marki – ale w przypadku niszy takie pójście na łatwiznę, to w moim odczuciu brak szacunku dla klienta…
to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych (obok Afgana) korków w portfolio marki, jest bardzo naturystyczny…
Mam też świetną wiadomość dla miłośniczek klasycznego Must de Cartier… w edycji 2014 marka wraca do starej formuły sprzed 20 lat, więc panie które wciąż pamiętają jak Must wcześniej pachniał – poczują się o 20 lat młodsze… 😉
jak widać, czasem grzebanie w recepturach kończy się happy endem…
osobiście jestem wielkim fanem męskiej linii Must, niestety prawie nieosiągalnej w Polsce… ponoć „oficjalnie” nieosiągalnej bo niesprzedawalnej… ale jak sprzedać coś, czego nie ma?…
A tu reakcja Sabbath, gdy próbowałem ją zaszantażować, że wyskoczę przez okno – jeśli natychmiast nie odda mi całego posiadanego zapasu labdanum!…
i nie oddała… ale mimo wszystko bawiłem się kapitalnie, zwłaszcza na afterparty i już nie mogę się doczekać kolejnych warsztatów…
Ale przecież EN ma klasyczne 3 fazy :O … Przynajmniej ja na mojej skórze je czuję
By: Marcin on 6 lipca 2014
at 22:31
początek każde perfumy mają żwawszy, bo alkohol musi dobrze odparować, a zapach zacząć „pracować samodzielnie”… dla mnie EN to przepiękny monolit, czasem chimeryczny i zmienny, raz zimy raz ciepły, ale mimo wszystko zawsze przepiękny…
By: pirath on 6 lipca 2014
at 23:15
Zaś cukier waniliowy zawiera wanilinę – chemiczny związek nadający cukrowi „waniliowy” aromat 😉
By: Marcin on 6 lipca 2014
at 22:40
to co kupujesz w sklepach to syntetyczna chemia – poza tym gratuluję smaku, skoro wyczuwasz różnicę w smaku waniliny, etylowanilii i etylowaniliny… 😉 dla mnie cukier waniliowy jest tylko jeden: cukier + laska wanilii… może nie wygląda to estetycznie, ale zapewniam że przepaść w smaku rekompensuje czarne ziarenka w jedzeniu…
By: pirath on 6 lipca 2014
at 23:19
Kapitalny wpis. Będę do niego wracał. Informacji jest tyle, że nie sposób spamiętać.
By: aleksander on 7 lipca 2014
at 11:29
dziękuję Ci aleksandrze, rzeczywiście informacji jest multum i przez wzgląd na objętość i mnogość zagadnień jest to jednocześnie wpis, któremu poświęciłem jak dotąd najwięcej czasu (mowa o pisaniu, wyborze i obróbce zdjęć, rozwijaniu i obróbce treści)… rozpisanie tego, głównie w oparciu o notatki w telefonie i zdjęcia – zajęło mi rekordowe 13 godzin… 😉
By: pirath on 7 lipca 2014
at 14:00
Kawał dobrej roboty!
Jest mi zawsze miło Cię gościć. Na warsztatach, na wigilii, na czerwonej kanapie. Już się cieszę na kolejną wspólną podróż. 🙂
By: Sabbath on 7 lipca 2014
at 14:49
Sabb, cała przyjemność jak zawsze po mojej stronie i bynajmniej nie tę oszałamiająco wygodną kanapę mam na myśli (zawsze mam kłopot by z niej wstać)… 😉
Masz potężną wiedzę i co najważniejsze umiesz się nią dzielić i przedstawić tak, że słucha się Ciebie jak Wołoszańskiego… 🙂
p.s. też nie mogę się już doczekać naszego czwartkowego widzenia… 😉
p.s.2 ratując nasz honor wspomnę tylko, że słowo „wigilia” ma charakter umowny i jest to spotkanie o czysto laickim charakterze… 😀
By: pirath on 7 lipca 2014
at 14:54
Przecież z tą kanapą to celowo. Żebyś jak najdłużej nie wstawał. 😀
By: Sabbath on 8 lipca 2014
at 10:07
ale ja nie tyle chcę z niej wstać, co nie potrafię 😉 ciążenie w jej głębi działa co najmniej 2 x efektywniej niż w innych częściach Twojego domu 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:18
Tysiąc dwieście sztuk???? 🙂
By: perfumiarz on 7 lipca 2014
at 22:15
1260 w zorganizowanej i wyliczonej części podstawowej plus dodatkowe w powarsztatowej części swobodnej, kiedy ludzie po prostu brali sobie bloterki i testowali wedle woli. 🙂
By: Sabbath on 8 lipca 2014
at 10:03
otóż to 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:16
co najmniej, bo pod koniec widziałem, że w obieg poszły firmowe blorety Quality… 🙂 policz sobie, prawie 40 osób, co najmniej 30 rozdań (esencje i ilustrujące ich wykorzystanie perfumy), a gdzie freestyle (wolne wąchanie uczestników)… 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:16
pirath, święte słowa na temat Nassomato, jakbym czytał swoje przemyślenia w tym temacie. szczególnie jezeli chodzi o BA, DURO…dla mnie to wszystko jedno i to samo (z pewnymi różnicami ale na pewno nie aż tak bardzo widocznymi). Przetestowałem wszystkie dotychczasowe perfumy Nasomatto i jak dla mnie to przerost formy nad treścią. Niestety.
By: Tomasz Zagórski on 8 lipca 2014
at 14:02
ufff dzięki… a już myślałem, że tylko ja jestem odszczepieńcem i profanem, który nie potrafi docenić i ogarnąć nieskalanego wizerunku tych ponoć niedoścignionych kompozycji – przystrojonych o nienagannie skrojony amejzing… 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:21
Niestety nie mogłem sobie tym razem pozwolić ale widzę że było Cudownie w każdym aspekcie. 😉
Ślinię się na zasoby Quality których przez to nie poznałem jak i esencje Klaudii…mmm
Akkad, o tak daję radę choć na początku jego poznania coś mi się gryzło i chyba Elemi z mandarynką w otwarciu jeśli dobrze pamiętam. Teraz doceniam choć jakoś nie noszę posiadając próbkę ale dzięki za impuls bo jak wrócę do domu to odgrzeje ten żywiczny towar. 🙂
I za mną chodzi absolut *labdanum, więc Piracie chyba pora się zaopatrzyć 🙂
Mam na dzieję na wspólne widzenie w KrK na żywicach wtedy ukartujemy jakieś ewentualne uprowadzenie czegoś *… 🙂
By: narde on 8 lipca 2014
at 16:57
To ja nie przyjeżdżam. 😉
By: Sabbath on 8 lipca 2014
at 17:18
oddaj labdanum dobrowolnie, albo się obnażę i wykonam taniec brzucha… 😀 ponoć żadna żywa istota, wliczając w to glony, nie jest w stanie przeżyć tego widoku… 😀
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:24
narde, Ty coś za często nie możesz sobie pozwolić… ja już prawie zapomniałem jak wyglądasz, tak rzadko widuję Cię na warsztatach… 😉
jeśli chodzi o zasoby Klaudii, to musisz się ustawić do łupienia w kolejce… p.s. tylko jej nie mów że pój podkop pod jej pracownię, tam gdzie trzyma labdanum jest już zna ukończeniu… 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:23
Absolutnie się nie zgadzam, dla mnie EN ma 3 fazy…. A przynajmniej tak go rozróżniam: drewno->wetyweria->drewno+wetyweria…
W sumie masło maślane, bo niektórzy uważają wetywerię za drewno, choć to przecież trawa…
By: Marcin on 8 lipca 2014
at 21:20
Marcinie, już coś Ci pisałem na temat prób polemiki z moim osobistym zdaniem… nie interesuje mnie czy się ze mną zgadzasz, wyrażam je, koniec, kropka… owszem wetivera jest trawą, ale jej korzeń zwykle zaliczany jest do nut drzewnych i część perfumiarzy trzyma tą esencję na organach, właśnie w grupie akordów drzewnych…
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:35
Piracie , jak zawsze cudowna relacja.
Czego nie zapamiętałam , to właśnie doczytałam. Naprawdę wyczerpująco.
A ja myślałam,że piszesz sms`y ;-)) , a to były notatki.
Ale co do zdania „a po zakończeniu warsztatów, każdy mógł uszczknąć co chciał i ile chciał ” mam obiekcje. Ci na końcu byli poganiani, bo licznik taksówki zacznie bić ;-(
Dziękuję też za możliwość przetestowania Sensei. Byłam go bardzo ciekawa.Podoba mi się.
By: Ola GS on 8 lipca 2014
at 23:10
Olu dziękuję, zwłaszcza że spisanie tego i ułożenie chronologicznie zajęło mi rekordowo dużo czasu, ale to z racji iż Klaudii warsztaty opiewały na tak dużą ilość detali, które aż wypadało przytoczyć.. 😉 przykro mi słyszeć, że ostatni chętni byli ponaglani, ale ponieważ nie było mnie przy tym i nie chcę się wypowiadać jako adwokat Pań z Quality… ostatnio wąchałem Sensei She i przez wzgląd na soczystą śliwkę w otwarciu, podoba mi się jeszcze bardziej niż wersja męska… 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:40
To ja już kocham Sensei She, bo śliwka zawsze mnie nęci. Chociaż bardziej wędzona, niż świeża.
Adwokata nam nie trzeba. Było jak było. Trudno.
A! I czuję się niezwykle dumna,że wspomniałeś o moim skojarzeniu kumaryny z trawą do żubrówki :-))
Tyle wiedzy w twojej relacji. Będę wracać 🙂
By: Ola GS on 12 lipca 2014
at 09:43
to było mistrzowskie skojarzenie z tą żubrówką, niestety byłem odwrócony plecami i nie dostrzegłem źródła, bo inaczej dopisałbym np. „pani w zielonym powiedziała”… 🙂
mam nadzieję, że będziesz wracać, pozdrawiam 😉
By: pirath on 14 lipca 2014
at 18:02
Po prostu tak jak na warsztatach , tak i podczas czytania relacji miło poczuć się przez dwie sekundy geniuszem zapachowym ;-))
Wcale nie jestem zielona, na twarzy też nie.
A co do wracania: ależ ja wpadłam jak śliwka w kompot. Zadowolona śliwka! Lubię czytać, słuchać o perfumach.
pozdrawiam
By: Ola GS on 17 lipca 2014
at 15:50
no ba, moje skromne szapoba masz za to porównanie w kieszeni 😉
By: pirath on 19 lipca 2014
at 10:01
Zapomniałam się pochwalić. Od paru dni mam…. Absolut labdanum!!! Ta-dam! 🙂
2gramy szczęścia w lodówce.
Teraz trzaskam lodówką nie w wiadomym celu, lecz aby poniuchać.
Ciężko będzie się do tego dobrać, gęste.
Znalazłam w sklepie dla robiących kremy własnoręcznie.
By: OlaGS on 17 lipca 2014
at 18:53
no to gratuluję i radzę zakopać go głęboko, choć akurat lodówka nie jest konieczna, bo osłabia woń wydzielaną przez labdanum… 🙂 mi wystarcza otwarcie pojemniczka, takiego jak na próbkę kremu i powąchanie tego co się wówczas wydziela i już przewracam gałami ze szczęścia… 😉
By: pirath on 19 lipca 2014
at 10:07
Wtryniłam do lodówki, bo napisali żeby tak trzymaç. Ale chyba gdy wyjmę , to zacznie znowu pachnieć mocniej ?!?
By: OlaGS on 19 lipca 2014
at 18:58
oczywiście, gdy coś jest schłodzone, to cząsteczki zapachowe gorzej i wolniej się unoszą, stąd wrażenie że rzeczy zimne pachną mniej intensywnienie od tych rozgrzanych. Przykład masz w kuchni, gdy coś gotujesz, czuć w całym domu 😉
By: pirath on 24 lipca 2014
at 13:57
O matko, ile ciekawostek! Domyślam się, że gdybym na poprzednich warsztatach u Sabb siedziała i słuchała, zamiast latać z próbkami wszystko to od dawna już bym wiedziała :)) Czekam na kolejne spotkania, mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć! 🙂
By: Perfumoholiczka on 10 lipca 2014
at 13:43
heh mam podobnie, ja z tamtych warsztatów niewiele pamiętam, z tego samego powodu co Ty 😉
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:46
No niezupełnie. katowickie były zupełnie inne. Powtarzał się ledwie ułamek informacji. 🙂
By: Sabbath on 17 lipca 2014
at 04:06
a powtórzyło się min. „dzień dobry Państwu, nazywam się…”, musisz koniecznie to zmienić 😀
By: pirath on 19 lipca 2014
at 09:56
pijąc żubrówkę tłumaczyłam koleżance co to jest kumaryna zapominając tym jak się kumaryna nazywa, google mnie tu skierowało:) pozdrowienia od współwarsztatowiczki:)
By: Agnieszka on 11 lipca 2014
at 17:34
prawda, że analogia do żubrówki od razu powoduje, e lepiej kumarynę z czymś skojarzyć?… 😀
zatem niech Google będą dzięki, za to cudowne zrządzenie opatrzności… aż sobie psiknę dziękczynnie jakimś kadzidłem do poduchy… 😀
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:48
Szacunek za relację. Tradycyjnie bardzo ciekawie napisana.
By: Gedeon on 11 lipca 2014
at 18:45
dziękuję, bardzo mi miło – choć ja tylko spisałem to co mówiła Sabbath… 🙂
By: pirath on 12 lipca 2014
at 01:49