No i nastała pora na ogródki… i nie tylko pod względem aury, ale przede wszystkim wreszcie postanowiłem zabrać się za tę specyficzną i zarazem nietuzinkową serię Hermesa… ogródki to popis artyzmu, kunsztu i wirtuozerii Jeana Clauda Elleny, będący żywym dowodem jego minimalistycznego geniuszu… pewnie niejeden stwierdzi, że zanadto mu schlebiam i czapkuję, bo przecież ogródki nie grzeszą ani trwałością ani projekcją – ale przy kreowaniu prawdziwej Sztuki (dla odróżnienia od „sztuki dla sztuki”, celowo z wielkiej litery) parametry schodzą na dalszy plan, zaś prym wiedzie wizja, uchwycenie momentu, pointa… generalnie jestem zwolennikiem perfum z jajami i charakterem, brzmień zdecydowanych i niepowtarzalnych – i choć pierwszego z kluczowych warunków ogródki nie spełniają, to z nawiązką nadrabiają swą filigranowość innymi przymiotami… w myśli zasady, że nie wszystko da się rozwiązać siłą (projekcja i trwałość), Ellena ucieka się do fortelu „pojedynczej kropli drążącej skałę„, prezentując nam dowód iż „skrzydła motyla„, naprawdę mogą wywołać trzęsienie ziemi…
Tytułem wstępu do ogródków… postrzegam je jako swoiste preludium, wprowadzenie widzów w świat widziany oczami i nosem Elleny… subtelny łącznik, którym stopniowo przyzwyczajał nas do stylistyki obecnie obowiązującej, przy komponowaniu Colognes… delikatny, ulotny i bogaty w subtelne detale, które bardzo łatwo można przeoczyć… świat wykreowany z delikatnych, rozmytych akwarelowych kolorów – naniesionych na niemal przezroczyste płótno, za pomocą pędzla o wietrznym włosiu… wysublimowana delikatność i zwiewność ogródków nie każdemu przypadnie do gustu – a ów specyficzny sznyt, imienny znak wodny który Ellena odciska w swych kompozycjach, staje się powoli cechą charakterystyczną dla wszystkich dzieł Hermesa… coś mi podpowiada, że wyraziste i bogate kompozycje pokroju klasycznego Terre, Voyage EdP, Equipage, Rocabar i Bel Ami to już przeszłość – a w ich miejsce powstawać będą aranżacje wysublimowane i delikatne…
W Un Jardin Sur Le Toit chodzi o oddanie zapachu ogródka, usytuowanego na dachu siedziby Hermesa w Paryżu… to bardzo ekskluzywna okolica, w której usytuowano kwatery główne wielu prestiżowych marek – więc prezencja i dbałość o najdrobniejsze detale, jest tu kwestią absolutnie kluczową… na ścianach siedziby Hermesa powiewają jedwabne proporce z logo marki, zaś na dachu kilku piętrowego budynku usytuowano kameralny ogródek, z którego można podziwiać okolicę i odetchnąć w ostoi, zaaranżowanej z trawy, krzewów i roślin ozdobnych… trudno zweryfikować woń tego miejsca, bo poza nielicznymi gośćmi i pracownikami Hermesa, niewiele osób poznało zapach tego miejsca – zwłaszcza, że w Un Jardin Sur Le Toit, mistrz Ellena przedstawia nam niemal kompletny ogród, z najprawdziwszym sadem owocowym…
Oficjalny wykaz nut wskazuje na jabłoń, gruszę oraz magnolię, ale prawdę powiedziawszy wątpię, by konstrukcja budynku utrzymała ilość gleby niezbędną do hodowania pełnowymiarowych drzew i prawdopodobnie ich miniatury rosną w donicach… osobiście czuję tu również brzoskwinię, a konkretnie jej kwiat – choć prawdopodobnie jest to olfaktoryczny psikus, wywołany nałożeniem się woni magnolii na słodycz owoców i różę… a otwierająca ten skąpany w słońcu ogródek róża, jest prześliczna…
Lekka, naturalna, delikatna, świeża i pachnie tak, że ma się wrażenie, iż jej delikatne płatki przyklejają się do nozdrzy i za moment potargają, od zbyt intensywnego wdychania ich woni… jednak królowa kwiatów tylko przez chwilę panuje niepodzielnie nad bukietem, gdyż już po kilkudziesięciu sekundach z tła przebija się subtelna i soczysta, kwiatowo owocowa słodycz… sam zapach przez wzgląd na rozbieżność pór roku pomiędzy kwitnieniem kwiatów i dojrzewaniem owoców – jest raczej artystycznym kolażem, niż realną wonią tego miejsca…
Po kilku minutach róża na jakiś czas blednie, ustępując miejsca odświeżonej owocami magnolii, w tle pojawia się zapach skórki najprawdziwszego, soczystego jabłka, które przez najbliższy kwadrans nieznacznie góruje nad krzaczkiem kwitnących róż… precyzja z jaką wyważono i spasowano ze sobą obie nuty dosłownie powala i choć połączenie róży z jabłkiem nie wydaje się najnaturalniejszym w świecie – wierzcie mi, pachnie to niesamowicie spójnie… po kilkudziesięciu minutach z tła wynurza się piękna, soczysta, dosłownie ociekająca słodkim sokiem gruszka, podkreślająca swą wylewną słodyczą różę… przepiękne zjawisko gdy jedna nuta, tak precyzyjnie podbija i podkreśla inną… odnoszę wrażenie, że zabranie jednego ze składników, zrujnowałoby doszczętnie tą genialnie zaaranżowaną kompozycję…
Szczerze powiedziawszy nie potrafię wskazać wiodących akcentów w dojrzalej fazie, pomimo iż bardzo precyzyjnie określono co tu jest – no może poza trawą, której w ogóle nie czuję … poszczególne nuty przeplatają się i pląsają ze sobą harmonijnie – tworząc woń kojącą, lekką, słodką i zarazem orzeźwiającą… wreszcie jest to brzmienie naturalne i cudownie niezdefiniowane – co jest cechą bardzo typową dla nacechowanego zwiewnością i bezgraniczną przestrzennością warsztatu Elleny… maniera cięcia, chlastania i mieszania ze sobą wielu wzajemnie przenikających się ingrediencji, kreuje woń niesamowicie przyjemną i przyjazną w odbiorze – lecz przez to niezwykle trudną do rozłożenia całości, na poszczególne składniki… skłania to do wniosku, by Ellenowe ogródki interpretować jako integralną całość, bez zastanawiania się nad składem i śledzeniem akordów, które przenikają się z taką gracją i finezją, iż nie sposób wychwycić dokładnego momentu nastania konkretnej fazy bukietu… wszystko tu znajduje się w nieustannym precyzyjnie wytyczonym ruchu, niczym orbitujące względem siebie planety…
Zwiewność, gracja i finezja brzmienia Sur Le Toit, to ultra lekki odcień róży, który w ostateczności mógłbym podciągnąć pod względne podobieństwo do Atelier Cologne Rose Anonyme i La Fille de Berlin Lutensa – ale nawet te wskazania będzie przesadne i przytłaczające, w obliczu zaserwowanej przez Ellenę lekkości… róża choć wyrazista i dominuje w otwarciu oraz sercu Un Jardin Sur Le Toit, jest delikatna i jasna, niczym ta z Declaration d”Un Soir od Cartiera – gdzie róża stanowi jedynie nader dyskretne dopełnienie szykownego tła kompozycji, choć tu nośności i głębi przydają jej owoce… ale dość o róży, bo choć to niewątpliwie najbardziej czytelna nuta tej kompozycji, to za niesamowicie przyjemne i ciepłe tło tej kompozycji, odpowiadają przede wszystkim soczyste owoce, znów ujęte na podobieństwo pachnącej nimi bryzy…
Po kilku godzinach zapach tężeje, miejsce soczystej owocowej słodyczy przejmuje dostojna różana głębia, odrobinę poważna i ciepła – zupełnie jakby ogrzany letnim słońcem ogródek oddawał ciepło dnia i otaczających go murów, a sam bukiet wzbogacono dodatkowo nutą czerwonego grejpfruta… woń róży stopniowo opuszcza głęboka owocowa słodycz, a ona sama redukuje się – zupełnie jakby zamykała na noc swe delikatne kwiaty… i niech ktoś mi powie, że Ellena nie zasługuje na własny Licheń… w przeciwieństwie do większości ogródków, ten cechuje całkiem donośna projekcja i bardziej niż dobra trwałość – głównie za sprawą niemiłosiernie długo wybrzmiewającej róży, stanowiącej trzon tematyczny kompozycji…
2011
Jean Claude Ellena
Skład: trawa, czerwone jabłko, gruszka, róża, magnolia, rozmaryn,
Z ogródków lubię tylko nil .Ten dachowy jest zbyt kobiecy . Ponoć wszystkie są uniwersalne a ja się z tym nie zgodzę.Tylko monsunowy, którego nie znoszę, uznaję za unisex. Pewnie widziałeś pirath że na dachu rosną pełnowymiarowe drzewka co widac na filmie na YT. Pamiętaj że ten budynek to stara konstrukcja – więc mocna.
By: xintao on 15 lipca 2014
at 14:33
nie widziałem filmiku, ale patrząc na bryłę budynku i usytuowanie pni drzewek na zdjęciach, wciąż obstaję że to odmiany albo rosnące w donicach, albo specjalnie modyfikowane pod uprawę w takich warunkach – gdyż korzenie normalnych drzewek potrzebują paru metrów by roślina nie uschła i nie przewróciła się…
By: pirath on 15 lipca 2014
at 18:57
Ilość kompozycji Elleny do poznania rośnie w zatrważającym tempie.. I znów kolejne małe dziełko, do tego z różą którą coraz to bardziej ubóstwiam. Chcę to poczuć! Szukam ostatnio czegoś stricte obrazowego z wyraźnym motywem natury na przedzie. Do tego przypomniał mi się nietuzinkowy i niezwykły Calamus. 🙂
By: narde on 16 lipca 2014
at 15:00
generalnie wypadałoby poznać wszystkie 😉
By: pirath on 19 lipca 2014
at 09:54
Oj, nie zgodzę się z xintao… Nil, Monsun i Śródziemnomorski to uniseksy pełną gębą, mało mają „męskości” w sobie… Tego Ogródka nie lubię, jako jedynego z kwartetu. Jest jakby „czarną owcą” dla mnie, choć ma cechy wspólne z pozostałymi trzema. Ma też charakterystyczny „ellenowy” sznyt, choć nie ma go tyle, co w Nilu. Nie lubię go za wyraźny damski wydźwięk, jest też dla mnie za słodki i mnie mdli momentami.
By: Marcin on 16 lipca 2014
at 22:43
na mnie bardzo miły początek, a potem niestety mydełko, mydlarnia…
Poza wszystkim ja chcę pachnieć! A tu słabiutka projekcja..
By: Ola GS on 17 lipca 2014
at 15:43
he he, ogródki to nie siekiera, ekspozycję mają dość słabowitą, bardzo letnią, więc może wypróbuj te perfumy podczas upału?… mydełko powiadasz, a używasz różanego?… 🙂
By: pirath on 19 lipca 2014
at 10:00
Właśnie 3dni temu…w upał ..testowałam.
I gdyby początek trwał wiecznie to bym powiedziała tak. Ale niestety.
Ależ tym mydlanym zapachem coś jest na rzeczy. Sporo ostatnio kwalifikuję jako takowe i wtedy nienoszalne.
W dzisiejszym upale dobrze mi z Azemour 🙂
By: OlaGS on 19 lipca 2014
at 18:39
otwarcia zazwyczaj są najpiękniejsze, bo to swoista reklama każdych perfum i jednocześnie najbardziej zdradliwa faza perfum… 🙂 nie jeden/jedna wtopiła kupując coś w oparciu o wąchany w perfumerii papierek, gdzie otwarcie potrafi utrzymać się i godzinę… 😉
By: pirath on 24 lipca 2014
at 13:53
Jedna z takowych „stoi” przed Tobą…oj zdarzyło się tak kupić w obłedzie rozkoszy zapachu, a potem dramat. Ale to już raczej 😉 minęło.
By: Aleksandra GS on 25 lipca 2014
at 20:33
ja się raz sparzyłem, szczęśliwie nie utopiłem wiele, ale ponoć człowiek uczy się na swoich błędach… 😉
By: pirath on 29 lipca 2014
at 08:40
To mój ulubiony ogródek, zaraz po nilowym, a może na równi. Nieprzeciętny zapach, który nigdy się nie znudzi. Ja wyczuwam trawę bardzo wyraźnie i to nie w formie kompostu, a raczej taką spod kosiarki z niezbyt ostrym nożem. Ogródki to mistrzostwo świata!
By: iwonidos on 18 lipca 2014
at 22:54
naprawdę czujesz tu sok ze zmiażdżonej trawy? może to kwestia preferencji i chemii skóry, bo u mnie wspomniana w wykazie nut trawa jest zupełnie niema… 😉
By: pirath on 19 lipca 2014
at 10:08
No właśnie się zdziwiłam, gdy napisałeś,że nie czujesz trawy:-) Na mojej skórze to przewodnia nuta, którą bardzo lubię. Mieszkam na wsi i zapach trawy otacza mnie stale, a ten z sur le toit w niczym nie ustępuje temu naturalnemu.
By: iwonidos on 19 lipca 2014
at 23:34
widzisz, bo trik polega na tym, że skóra każdego człowieka inaczej reaguje z określonymi nutami i stąd jedni coś czują mocno, inni gorzej a czasem i w ogóle… wszystko jest w porządku, po prostu unikalne predyspozycje określonego rodzaju skóry i powiązanej z nią chemii – determinują jak coś na nas pachnie i nie mamy na to większego wpływu… stąd wniosek, by nigdy nie ufać ślepo czyimś recenzjom i każdy zapach przed zakupem testować na własnej skórze… 🙂
By: pirath on 24 lipca 2014
at 13:59