Długo wahałem się z zamieszczeniem recenzji tych perfum i to z kilku powodów. Po pierwsze na pewno ktoś poczuje się moją oceną urażony – a zdaję sobie sprawę, że te perfumy cieszą się całkiem sporym wzięciem. Pewnie zaraz usłyszę, że ch… się znam, bo ten perfum pachnie zaje…..! – no cóż, co kto lubi… Tyle, że nie wyobrażam sobie, by obawa o zachowanie konwenansów, rzutowała na moją rzetelność – wszak o ocenie końcowej decyduje wyłącznie jakość materiału testowego. A bohater niniejszego wpisu jest tak szkaradnie i odpustowo zaaranżowany, że aż boli. Wreszcie nie da się ukryć, że siermiężna i dusząca woń tych perfum, była inspirowana (niestety nieudolnie i karykaturalnie) Le Male (z pewną modyfikacją, ale o tym za chwilę) i wywołuje u mnie mdłości i skojarzenia, z bazarowym sprzedawcą chińszczyzny wszelakiej – odzianym w ortalionowe dresy, oczojebną tombakową biżuterię i zawieszoną wokół bioder zawieszką na gotówkę. Jak widzę socrealistyczny plakat z robotnikiem dzierżącym w masywnej dłoni kielnię lub młot – to wyobrażam sobie, że tak mógłby pachnieć, na balu przodowników pracy, gdy akurat nie stawia kolejnego domu, kładąc milion cegieł na godzinę.
Ziejąca od tych perfum ordynarność, siermiężność i kompletny brak polotu – wybitnie konweniują z poziomem dezodorantów po kilka złotych. Przy poziomie wykonania Cuby Brown, taki Bruno Banani i mu podobne, to absolutna ekstraklasa i creme de la creme, najwyższych lotów perfumiarstwa. Moje dalsze rozterki dotyczyły sensu pochylania się nad czymś tak jawnie nawiązującego do wzorca, którym inspirowano Cubę Brown. Podobieństwo do JPG le Male nie jest wprawdzie uderzające – ale na tyle sugestywne, że po prostu nie może być w mym odczuciu przypadkowe. Wprawdzie zapach nie nawiązuje do Le Male formą flakonu (bardzo zresztą oryginalną), ani nazwą, zmodyfikowano też bukiet – ale kto zna Le Male (zwłaszcza jego tanie podróbki), nie będzie wstanie uciec od nasuwających się skojarzeń. Zastanawiam się też, czy cała seria nie pachnie podobnie?. Czyli jedna słodka tonkowa baza, modyfikowana nieznacznie w celu uzyskania odmiennej, ale wciąż popularnej konwencji?. Tyle, że w obliczu tortur, związanych z o obcowaniem z wersją Brown – nie mam najmniejszej ochoty tego weryfikować.
Abstrahując od podobieństwa do Le Male, o którym postaram się na chwilę zapomnieć – chyba rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo lubią te perfumy. Wcale się im nie dziwię, gdyż jest to taniutki substytut, niezwykle popularnego, drogiego i podobającego się ludziom Le Male. No dobrze zostawmy Le Male w spokoju i uznajmy, że Cuba Brown, to rewolucyjny i przełomowy koncept, który zupełnie przypadkiem pachnie podobnie, co tłuczony w milionach flakonów, największy przebój od JPG. Poudawajmy, że tutejsza, upstrzona drewnem (z o dziwo wyczuwalnym sandałowcem) i przyprawami, sprawiająca wrażenie „tytoniowej” aranżacja, jest w pełni suwerenna i tylko coś mi się uroiło. Tyle, że tu dosłownie czuć, że mowa o produkcie za najwyżej 20 złotych. Taniość dosłownie bije od przesyconego duszącą słodyczą i szkaradnie brzydkimi, przyprawowo drzewnymi dodatkami – wybitnie monotematycznego, ciężkiego niczym kowadło serca tych perfum i żadne lokowanie produktu tego nie zmieni. Choć jak na ironię, ostatnio wąchałem jakiś „wynalazek” do złudzenia przypominający samą Cubę, więc nawet zapachy inspirowane mogą doczekać się naśladownictwa… 🙂
Mamy tu do czynienia z upojną, przesyconą, ciężką i przytłaczającą, pseudo karaibską słodyczą (dominują kardamon, kwiaty, tytoń, tonka, drewno sandałowe i wanilia). Głęboką i bezsprzecznie męską i na swój sposób intrygującą, dzięki nieco szorstkiemu i zlewającemu się w bezkształtną całość, aspektowi drzewno przyprawowemu. Wreszcie na tyle miłą i wyczuwalną dla nosa (bo słodkie i daje ponad dobę), że wcale się nie dziwię iż tylu mężczyzn (mniej lub bardziej świadomie) sięga po ten z zapach, z autentycznym uwielbieniem. Ileż to razy stojąc w kolejce do kasy, wchodząc do windy lub idąc ulicą, czuję tę specyficzną woń. Niezdatny do ominięcia ogon, wlecze się za idącym pół kilometra przede mną jegomościem – roztaczającym tę niemożliwą do zignorowania woń…
Są w różnym wieku, choć przeważają mężczyźni dojrzali, nierzadko pod 50-kę i lepiej, ubrani raczej niezobowiązująco i często na sportowo. Nie mam im za złe, że pachną akurat tak, bo pewnie żona, albo dziewczyna wybrały dla nich ten zapach i jestem pewien, że nawet nie wiedzą, czym pachną w oryginale. Zresztą niespecjalnie ich to obchodzi, bo i wymagania mają niewielkie. Po prostu chcą fajnie lub w swym mniemaniu atrakcyjnie pachnieć i trudno mieć do nich o to pretensje – szczególnie iż z dwojga złego, lepiej że pachną tym, niż gryzącym odorem potu. Pretensje można mieć jedynie do producenta, który zastosował tani chwyt, aby zyskać popularność, odcinając kupony od czyjegoś wizjonerstwa i zrobił to przy użyciu najtańszych składników. Teraz już wiecie, skąd się bierze mój wysoce ambiwalentny stosunek do tych perfum. Zapach broni się bardzo przyzwoitymi parametrami jakościowymi – tym niemniej fatalne wrażenia estetyczne, związane z jego massmarketowym bukietem, skutecznie niwelują wszelkie pozytywy.
Po prostu nie jestem w stanie wydać pozytywnej noty czemuś, co w mym odczuciu jest po prostu siermiężnie wykonanym naśladownictwem. Jeśli komuś tu należy się uznanie, to Francisowi Kurkdjianowi, który jest autorem oryginalnego konceptu i jakże ostatnio modnej stylistyki „a’la Le Male” – a nie marce, która jedynie bazuje na jego dorobku. Oczywiście jak wspomniałem na początku, podobieństwo nie jest dosłownie, bo wzorcową koncepcję Kurkdjiana, opartą na bobie tonka i kwiecie pomarańczy – uzupełniono drewnem sandałowym i akcentem tytoniowo przyprawowym. Nie zrozumcie mnie źle, to naprawdę nie pachnie tragicznie, a w dodatku ma parametry zdolne zawstydzić nie jeden wysoko lokowany mainstream. Niestety na kilometr wieje od tych perfum tandetą i taniością – gdyż co czuć, robią je z naprawdę podłych jakościowo składników. W rezultacie bliskie i długotrwałe obcowanie z tą „wysublimowaną” kompozycją, wywołało u mnie mdłości i efekt coyote ugly*. Perfumy mają niewątpliwie oryginalny flakon, kształtem i nazwą nawiązujący do słynnych kubańskich cygar – ale ich karykaturalny i wynaturzony bukiet nie ma nic wspólnego, z choćby Habanos od Royal Crown.
*masz ochotę odgryźć sobie uwięzioną we wnykach łapę, tfu spryskaną nimi dłoń – byleby jak najszybciej uwolnić się od ich zapachu…
Zwalisty, ciężki, odurzający i przytłaczający bukiet dominuje i naznacza nosiciela niczym kamienny menhir. Nie sposób tę woń zignorować i od niej uciec. Jest tak wszędobylska i do tego męcząca, że przeniknie wszędzie – na długo pozostawiając ślad bytności używającej tych perfum osoby. Tyle, że nie ciężar i dosadność bukietu odrzuca mnie od tych perfum, lecz ich potwornie toporne wykonanie. Jestem w stanie przymknąć oko na podobieństwo stylistyczne do Le Male, w końcu tu i tu dominuje tonka, co w przypadku coraz węższego wianuszka dostępnych składników – wydatnie utrudnia stworzenie czegoś naprawdę oryginalnego. Cubę Brown pogrąża jej toporność i zwalistość, zwłaszcza gdy ktoś z nimi przesadzi. A o przesadę nietrudno, bo draństwo jak na swą śmiesznie niską cenę jest niemiłosiernie trwałe i drapieżnie nośne. Wierzcie mi, na ziemi nie ma takiego mrozu, który powstrzymałby molekuły tych perfum, od poderwania się nad skórę.
Nos: nikt się nie przyznał
projekcja: mordercza
trwałość: gigantyczna
Głowa: bergamotka, grejpfrut, jabłko, śliwka
Serce: kardamon, cynamon, pieprz, jałowiec
Baza: wanilia, drzewo sandałowe, rum, piżmo
Recenzja dotyczy chyba Cuby Gold. Cuba brown to inny zapach. Proszę popatrzyć na fragrantice. Ponadto recenzja zgodna z prawdą.
By: klimt on 20 lutego 2015
at 11:34
A no właśnie. Przecież to Gold jest uznawany za pachnący jak Le male. Skąd wiec w recenzji Brown tyle do niego nawiązań??
By: Grzegorz01 on 21 lutego 2015
at 15:31
Coś mi się zdaje że wszystkie pachną tak samo, tak jak zresztą napisałem. Jedna, wałkowana do upadłego konwencja z drobnymi zmianami. Zresztą porównywanie id wykazów nut, też kompletnie nie oddaje jakichkolwiek potencjalnych różnic w brzmieniu.
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:25
Nie, nie pachną tak samo:)
Jak dla mnie totalny fail 🙂
By: Maciek on 3 marca 2015
at 17:20
jakoś nie mam ochoty by to sprawdzać, więc wierzę na słowo 😉
By: pirath on 9 marca 2015
at 14:57
Recenzja dotyczy Cuby Brown, tak opisaną próbkę otrzymałem jako bonus, przy kupowaniu innych i nie sądzę, aby sklep w którym kupuję od lat zrobił mnie w balona. Przejrzałem co ma do powiedzenia na ten temat fragrantika i jeśli mam być szczery, to z przedstawionych tam opisów nut nic nie wynika. Oba są lakoniczne i bardzo po łebkach, więc nie mogąc porównać tego z wersją Gold, poprzestanę przy swoim.
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:16
Jako gówniarz używałem wabiącego Cubę. Nie pamiętam który model ale wszystkie one z tego co wiem niewiele się od siebie różnią. I faktycznie wtedy zainspirowany byłem ‚ekskluzywnym’ Le Male którego to zazdrościłem koledze z dobrego domu… Na szczęście szybko się ocknąłem… No bo w sumie poznałem Obsession i Nemo więc nic dziwnego że nawet pozycja JPG poszła w odstawkę. 😉
By: narde on 21 lutego 2015
at 15:26
jak widać, apetyt rośnie w trakcie jedzenia i dawne pewniaki nierzadko bledną, gdy pozna się coś ciekawszego 🙂
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:23
Moim zdaniem Cuba Gold nie jest podobna do Le Male. Na pewno nie pod względem jakości składników 😉 Cuba Gold to głównie nuty cytrusowe połączone wraz z akordem drzewnym i kwiatami. Całość lubię choć nie ma co ukrywać że pachnie nieco sztucznie i na dłuższą metę może zmęczyć nos przyprawiając o migrenę. Flakonik z racji bardzo niestabilnego wąskiego kształtu przypadkiem stłukłem co jest akurat moim zdaniem nie najlepszą koncepcją projektanta.
By: Perfum on 22 lutego 2015
at 21:13
chyba nie mówimy wszyscy o tym samym zapachu (jakie cytrusy?!?) http://www.fragrantica.com/perfume/Cuba-Paris/Cuba-Gold-9075.html
By: Grzegorz01 on 22 lutego 2015
at 21:49
Wydźwięk nut zależy od skóry 😉 Np. Wiele osób uznaje że Loewe 7 pachnie na ich skórze goździkami. Na mojej natomiast głównym akordem jest kościelne kadziło i za grosz nie mogę wyczuć goździków. Podobnie jest z Cubą Gold i wieloma innymi perfumami. Na fragrantice osoby podają swoje sugestywne odczucia co do wyrazistości składników 🙂
By: Perfum on 23 lutego 2015
at 14:06
dokładnie, sam się o tym przekonałem. U mnie same goździki i zero kadzidła, a czując go na innych pachniał jeszcze inaczej, choć kadzidła wciąż nie zwietrzyłem. 🙂 I tu pojawia się kolejne pytanie, ile osób wąchało i jest w stanie rozpoznać zapach kadzidła, pomijając to, że kadzidło ma bardzo wiele obliczy… 🙂
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:37
też mi się tak wydaje. Ja opisałem wersję Brown.
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:32
Ja tu żadnych cytrusów nie czułem, a tym bardziej wiodących. Od razu uderzenie ciężkiej, zwalistej słodyczy.
By: pirath on 23 lutego 2015
at 15:32
Pięknie, pięknie…. tylko opisałeś nie ten zapach co Ci się wydaje. Cuba Brown to zupełnie co innego, a w próbce dostałeś pomyłkowo opisany Cuba Gold. Cała reszta to kwestia skóry, nosa i gustu 🙂
By: Etigol on 16 marca 2015
at 12:30
normalnie się zmówili 🙂
By: pirath on 16 marca 2015
at 23:49
W sumie czego się spodziewać po Kubańczykach 😉
By: Etigol on 17 marca 2015
at 08:30
Proszę się doinformować: receptura Cuba gold została opulikowana w roku 1979. Le male sygnowane JPG powstały w 1995 i np. z perfumami Versace jest podobnie. Prawda jest taka, ze ludzie widza tylko marke albo nazwisko i za to są w stanie zapłacić chore pieniądze. Cuba dlużej sie utrzymuje jak JPG potwierdzone . JPG produkowane w Hiszpanii przez Antonio Puig to nie porozumienie!!!
By: Bubak on 10 lutego 2021
at 23:51