Na pewno słyszeliście o homeoterapii, astralnym voodoo współczesnej medycyny – opierającym się na wierze w „pamięć wody„. Oczywiście autosugestia i efekt placebo (psychiczne nastawienie), może pomóc w walce z chorobą – choć wątpię, by odrobina zasadniczo cukru lub wody, była skuteczniejsza od medycyny konwencjonalnej. No ale skoro całość opiera się na „wierze” w cudowne właściwości samoleczenia – to może wystarczy zmówić jakąś mantrę, w intencji oczyszczenia aury chorego?. Jak wiemy wiara czyni cuda, a producenci perfum uwielbiają wykorzystywać naszą wiarę*, niewiedzę lub błogą nieświadomość, do osiągnięcia wymiernego zysku. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej Bottegi Venty Extreme, która jest po prostu sromotnie przepłaconym szwindlem – z chwytliwą etykietką czegoś extremalnego. To przykre, bo zapach firmują dwa, bardzo utalentowane nazwiska – i co niestety czuć, niezbyt się przy tych perfumach napracowali. Te perfumy są jak lek homeopatyczny – jedynie udając perfumy, ale płacicie jak za perfumy…
*wiarę, że kupując markowy i drogi produkt, kupujemy najwyższą jakość.
Założę się, że gdybym wąchał je i oceniał na podstawie blotera (tego papierka z perfumerii), który podkręca, zmienia i nienaturalnie wydłuża żywotność akordów – pewnie byłbym zachwycony. Dopiero test na skórze wykazuje, jak krótko Bottega Extreme emanuje pięknem, swego uroczego i jakże ulotnego otwarcia. Otwarcia zielonego, aromatycznego, żywicznego, niemalże leśnego – ale po jego wygaśnięciu, na skórze nie zostaje niemal nic. Naprawdę nie można było pociągnąć tej melodii dłużej niż przez kwadrans? Najprzyjemniejsze stadium choinkowe, przemija szybko i dość gwałtownie. Zamiast gasnąć etapami, stopniowo wyciszając poszczególne detale kompozycji – W pewnej chwili, jak na komendę, niemal wszystkie instrumenty cichną. Za wyjątkiem jodły lub sosny (whatever, bo nieczytelne), której kwilenie utrzymuje się jeszcze przez około 40 minut – z tym, że bardziej przypomina syrop na kaszel, niż żywego iglaka. Zupełnie jakby ktoś chwycił za pokrętło głośności i zapach ściszył – zastępując tę jakże miłą dla nosa muzykę, monotonnym buczeniem transformatora w trybie stand by…
Minimalizm, zdawkowość, chorobliwa oszczędność, bezkształtność i jeszcze raz minimalizm. Po pierwsze zapach nic sobą wnosi, po drugie jest po prostu nudny i po trzecie jest absolutnym zaprzeczeniem idei tytułowego Extreme – przy czym biorę poprawkę, że gęstsze (teoretycznie, bo nic gęstego tu nie zastałem) i bardziej skoncentrowane perfumy, w praktyce pachną mniej intensywnie niż teoretycznie mniej treściwe EdT. Smętny, pozbawiony wyrazu i beznamiętny bukiet Extreme w fazie dojrzałej – rozczarowuje tak bardzo, że na usta ciśnie się kolokwialne da faq?. Spodziewałem się, że Extreme będzie ociekać zintensyfikowanym, żywicznym bukietem pięknej, acz dość powściągliwej i rachitycznej pod względem trwałości i ekspresji Bottegi Venety – ale nic takiego, nie ma tu miejsca. Pusto tu, smutno i nijako, a całą pseudo kadzidlano balsamiczną robotę, odwala tu zręcznie przemycone ISO E Super i garść nieczytelnych wypełniaczy. W akordzie serca ujawnia się śladowa (homeopatyczna) ilość olejków z iglaków, nieco później pimento + ISO + benzoes i koniec. Poniżej kilka podstawowych pytań, wraz z odpowiedzią, na najbardziej nurtujące zagadnienia:
P: skoro to nie pachnie tak jak sugeruje nazwa, to skąd pomysł na nazwane tego Bottegą Venetą Extreme?
O: marketing
P: czy Bottega Veneta Extreme jest ekstremalną (bardziej zintensyfikowaną) odsłoną swego protoplasty?
O: nie…
P: To może pachnie nadzwyczajnie długo i intensywnie?
O: też nie…
szara i przygaszona (acz elegancka) szata graficzna flakonu, doskonale odzwierciedla szare i przygaszone brzmienie tych perfum
Zapoznajcie się z poniższym, jak najbardziej zmyślonym dialogiem, a który ilustruje prawdopodobną genezę powstania tych perfum:
– cześć Daniela, co robisz?
– hej Antoine, dostaliśmy nowe zlecenie od Bottegi
– super, a czemu nie wzięli jakiegoś gotowca od Fireminch?
– wiesz, chcą kontynuować Venetę, tym razem z dopiskiem Extreme
– ale naprawdę pozwolą go nam zintensyfikować?
– bynajmniej, zapach musi się wstrzelić w obowiązujący trend asekuracyjnej nijakości
– czyli nie poszalejemy?
– no nie, to musi się podobać i sprzedać w dużej ilości
– a więc zapach musi być miły i zarazem bezpieczny?
– tak, coś lekkiego, maksymalnie prostego i niezobowiązującego, hmmmm….
– to może zastosujemy tani chwyt z ISO i modę na minimalizm?
– jesteś genialny! cena produkcji nie przekroczy 15 centów za 100 ml, a zapach będzie super intrygujący!
– weźmiemy ogólny zarys Bottegi Venety, skorzystamy z magii ISO, które odwali za nas całą robotę, a oni ochrzczą te perfumy jakąś chwytliwą nazwą i gotowe!
– ka cing! wybrałeś już kolor dywaników do swojego nowego Porsche?
Bottega Extreme wprawdzie zaczyna bardzo podobnie do swego poprzednika, tyle że tę spektakularną, rześką żywiczność, znaną z pierwotnej odsłony tych perfum – jakby zagęszczono, doprawiając wątek balsamicznym kadzidłem*. Zapach niby dzięki temu zgęstniał (bukiet zwielokrotnił swą masywność), ale w efekcie został spłycony i sporo znacznie stracił na projekcji i czytelności. Zapach jest blisko skórny i bardzo oszczędny – nawet w swej początkowej fazie, gdzie powinien być najgłośniejszy i najżwawszy. W fazie dojrzałej, perfumy sprawiają wrażenie pudrowo piżmowo drzewno skórzano kremowych, a stadium to następuje bardzo szybko, co jeszcze bardziej potęguje niedosyt, a zionąca ot powyższego pustka – konsternację. Można tu wyróżnić tylko te dwa, szybko po sobie następujące akordy (pierwszy jest ładny acz krótki – zaś drugi długi, ale śmiertelnie nudny) i to wszystko.
*~10% roztwór ISO E Super
Perfumy przestają pachnieć sobą (Bottegą Venetą) już mniej więcej 10-15 minut od aplikacji. To trochę krótko, zważywszy iż w zamyśle ma to być bardziej intensywna kontynuacja pierwowzoru. Gdy przeminie otwarcie, czuć tu w zasadzie ISO, papryczkę pimento oraz znacznie później, lakoniczny wątek emulujący skórę, do których można zawęzić cały wyszczególniony wykaz nut. Sprawiają też wrażenie balsamicznych i oleistych – niczym woń skóry w którą wtarto jakiś niemal bezwonny kosmetyk do pielęgnacji. Trudno określić tę płytką, bardzo blisko skórną i lakoniczną woń mianem czegoś, czym można się zachwycać – a już najmniej w ich fazie dojrzałej, gdy wszelkie kontury ulegają zatarciu. Przy czym naprawdę przyjemnie robi się dopiero około 8-10 godzin od aplikacji, gdy przebrzmi stadium pimento i roztworu z ISO. Na skórze objawia się coś co pachnie jak skóra, zgrabnie podkręcone homeopatyczną domieszką wanilii i benzoesu. Akcent bardzo ładny i zgrabny, aczkolwiek szkoda, że ujawnił się tak późno i w tak dyskretnej postaci – bo gdyby nastał prędzej, mógłby te perfumy uratować. Nie mogę uwierzyć, że potencjał, urodę i wdzięk wersji pierwotnej tak sromotnie zmarnowano – zwłaszcza, że najdłuższy akord tych perfum, stanowiący epicentrum bukietu jest nijaki, szary i po prostu nudny.
O ile pierwszą Bottegą Venetą byłem zachwycony, to odsłoną Extreme jestem sromotnie rozczarowany. A wystarczyło zintensyfikować protoplastę, zwiększając jego trwałość i projekcję. Extreme jest przyjemne tylko przez pierwszych kilkanaście minut (nim ulotnią się stanowiące esencję klasycznej Venety, aromatyczne olejki drzew iglastych) – po czym blaknie i staje się pseudo zamszowy, nieczytelny, jałowy, niemrawy oraz totalnie beznamiętny. Wprawdzie far, far, very far away od aplikacji, pięknieje – ale to zbyt długi poślizg, by Extreme mógł jeszcze zrobić sobą wrażenie. Zapach jest bardziej niż dyskretny i próżno szukać w tych beznamiętnych perfumach, niewymuszonego szyku i wysublimowania wersji pierwotnej. Po dosłownie 2 godzinach od aplikacji, zapach niemal stapia się z nią – gdyż jego skórzane konotacje dosłownie zlewają się z neutralnym zapachem skóry nosiciela. Zasadniczo płacimy więcej za coś, co w praktyce pachnie gorzej i jeszcze słabiej niż wersja klasyczna. Normalnie interes życia, a przynajmniej dla producenta tej atrapy… naprawdę, omijajcie szerokim łukiem, oczyszczając za sobą czakramy i odczyniajcie złe uroki, zażywając trzy krople roztworu (1:10000000) z tych perfum pod język 🙂
moja konkluzja: skoro Bottega udaje, że zrobili nowe, i Extremalne perfumy – Wy udawajcie, że je kupujecie…
rok powstania: 2015
nos: Daniela Andrier i Antoine Maisondieu
projekcja: oszczędna, z czasem mizerna, by pod koniec zapach stał się prawie obojętny dla otoczenia
trwałość: bardzo dobra
Głowa: bergamotka, sosna, jagody jałowca,
Serce: papryczka pimento, jodła, gałka muszkatołowa,
Baza: skóra, labdanum, paczula,
Racja, wąchałem przelotnie i to tylko z pejpera… No cóż, są coraz lepsi a drudzy prześcigają w tym wątku pierwszych 😉
By: narde on 17 lipca 2015
at 13:48
ja już sobie odpuściłem próby oceniania zapachów na podstawie papierka. Za każdym razem papierek przekłamywał i to poważnie, więc teraz od razu walę na skórę, bo po co przekłamywać sobie rzeczywistość?
By: pirath on 17 lipca 2015
at 14:35
No nie ma sensu, ale nie potrafiłem się nie skusić znając pierwowzór, a że ręce miałem już zajęte… pewnie jakoś tak mogło by się dziwnie zrobić kiedy nakierowałbym atomizer na zgięcia kolan 😉
By: narde on 17 lipca 2015
at 14:40
nie wyobrażam sobie takiego hardcoru jak psikanie nóg, bo zabrakło rąk. Jak już muszę to psikam nadgarstki i wierzch dłoni, albo wewnętrzną stronę ramienia (byle nie na włoski po stronie zewnętrznej) bo zniekształcają brzmienie, akordów, wydłużając je nieznacznie.
By: pirath on 23 lipca 2015
at 09:03
Mnie się podoba bardziej niż klasyk, bo przynajmniej czuję tu tę skórę… Btw, przypominam, że zarówno Bottega Veneta, jak i Bottega Veneta Pour Homme były „namaszczane” na zapachy skórzane…
By: Marcin on 20 lipca 2015
at 18:49
namaszczane na zapachy skórzane powiadasz? no to kolejna rzecz im się nie udała, bo więcej skóry i polotu ma damski Skin on Skin od L’Artisana niż obie Bottegi razem wzięte. Ja czuję nieudolną zabawę benzoesem i syntetykami, które mają coś tam emulować, ale skutek jest żałosny, więc na miejscu Bottegi, bym się nie chwalił tymi skórzanymi aspiracjami, no ale „forza marketing”…
By: pirath on 23 lipca 2015
at 09:44
Na nadgarstkach nie jest tak źle więc i one były zajęte a przy ramieniu antyperspirant może sadystycznie zniekształcić odbiór nie wspominając o tym kiedy ktoś go nie używa 😉
By: narde on 23 lipca 2015
at 15:23