Spodziewałem się, że Trawa (ang. grass) w wydaniu kreatywnej i ultra niszowej marki CB I Hate Parfum (korekta Demeter), będzie równie sugestywna i na temat, co ich wyśmienite Burning Leaves. Pierwszy kontakt z marką miałem właśnie za sprawą ich płonących liści klonu, pachnących tak powalająco, przekonywająco, intrygująco i niebanalnie, że moja szczęka, opadając gruchnęła o posadzkę (Olgo, jeszcze raz Ci dziękuję). Zatem ucieszyłem się na wiadomość, że Teziak (również pozdrawiam), ma w posiadaniu dwa inne zapachy CB i w swej nieskończonej dobroci, pozwolił mi uszczknąć z nich sowite próbki. (korekta, ze względu na lakoniczny opis, źle zinterpretowałem producenta, więc wzmianki o CB I Hate Perfume i Burning Leaves proszę uznać za niebyłe i zastąpić je sobie marką Demeter).
Zabierając się za oblatywanie Grass, spodziewałem się, że zamknę oczy i oczyma wyobraźni ujrzę ogromny, świeżo skoszony trawnik. Przepastny, intensywnie zielony i zapierający dech silną, lekko mdlącą wonią ściętych wirującym żelastwem źdźbeł. Ale nic z tych rzeczy, nie uświadczyłem tu nawet najmniejszego źdźbła trawy, ani nawet irytacji spowodowanej bzyczeniem podkaszarki. Wprawdzie zapach otwiera subtelny i nader przyjemny niuans, który jak najbardziej można podciągnąć pod zapach świeżej i młodej zieleniny (jakieś młode listki, gałązki, pąki i kwiatuszki), ale niestety nie ma on nic wspólnego z trawą, ani trawnikiem. To dość specyficzne ujęcie, bardziej przywodzi na myśl ultra zielone, nadpobudliwe, by nie powiedzieć egzaltowane i na wskroś spontaniczne Lotus Sake od Tokyomilk i w ogóle stylistykę japońską, czyli Keiko Mocheri, Annayake i w szczególności Kaze od Miya Shinma. Tyle że Grass nie jest tak odjechany, przejaskrawiony, surowy, awangardowy i krzykliwy co powyższe – choć pod względem aranżacji i tematyki, brzmi całkiem podobnie (na tę samą modłę).
Grass jest przyjemny, nietuzinkowy i lekki, ale i trudny, gdyż nie wybrzmiewa korelacją nut, która przywodziłaby na myśl konkretne ingrediencje, obraz lub scenerię zapachową (jak w Acqua di Sale) – a raczej zjawisko i ducha ulotnej i nieuchwytnej świeżości, ektoplazmy jakiegoś niematerialnego, wiosennego bytu. Tu znów posłużę się analogią do Kaze Miyii Shinmy, gdzie pierwsze skrzypce stanowi wiatr, nieuchwytny, wolny, surowy i nieokiełznany – niosąc min. wyraziście surową woń delikatnej i jednocześnie jaskrawej i purystycznej zieleni. Młodej, świeżej i spontanicznej jak wiosna, przebiśniegi, krokusy oraz pierwsze młode listki i pąki na drzewach. Coś delikatnego i wysoce ulotnego, niewinnego i wesołego, acz niepodobnego do czegokolwiek konkretnego. Coś jak stadium pośrednie, zalążek i preludium do formy bardziej dojrzałej. Trawa wyraża bardziej stan ducha i umysłu niż lokację, którą można opisać i osadzić w rzeczywiście istniejącym kontekście. Prawdopodobnie Grass to eufemizm, uogólnienie lub nazwa zastępcza – ponieważ umownej historii opowiedzianej tym zapachem, nie sposób wyrazić konwencjonalnie, ani tym bardziej ją zaszeregować.
Wyobraźcie sobie taką korelację nut: werbena (trawa cytrynowa), kumaryna, ylang ylang i niemalże „figowa” wanilia. Nieco później pojawia się pinia, kardamon i aldehyd (ten sam co w Lutensowym Line de Verre) osłodzona nader subtelnym i zarazem jowialnym niuansem przypominającym zapach budyniu, tudzież ryżu na mleku. Prawdopodobnie są to listki figowca i wanilina (bo pachnie tak jakoś chemicznie i niespecjalnie waniliowo) – ale wracając do wątku budyniowego, któryś medytacyjny Xerjoff pachnie podobnie. Ale wyobraźcie sobie zestawienie soczystej, niemalże cytrusowej werbeny, zestawionej z mlecznym budyniem waniliowym. Dwa skrajne, wysoce kontrastujące i znoszące się wzajemnie ingrediencje (niczym tytan i kobalt), a tu tworzą całkiem strawną i spójną całość. Ale i tu kluczem jest ich powściągliwość, minimalna ilość i subtelny łącznik, który stapia je w jedną, całkiem zgrabną całość.
Ale Grass to nie tylko iście wiosenna świeżość, gdyż dopełnia ją równie dyskretna, jowialna, wręcz błoga i otulająca słodycz. Tak delikatna i dyskretna, że niemal transparentna, niczym obłoczek pary – ale stanowi kontrast i skuteczną przeciwwagę dla nadrzędnej i równie lotnej świeżości. To dość kontrowersyjne i ryzykowne zagranie, gdyż gdyby te dwa niuanse wyartykułowano z choć trochę większą nośnością i głębią, gryzłyby się i wzajemnie sobie przeszkadzały – gdy w formie na wskroś delikatnej, całkiem nieźle się uzupełniają. Przynajmniej początkowo, bo im dłużej zapach gości na skórze (2-3 godziny od aplikacji), tym różnica pomiędzy frontami świeżości i słodyczy, ulega zatarciu i ich czar pryska. Bukiet wraz z nośnością, traci czytelność i kontury, które poniekąd zawdzięcza ich wzajemnej odmienności. Akord bazy staje się blisko skórny, bezkształtny i nieco kakofoniczny – a im dalej w trawnik, tym gorzej…
Trawa to nierealne, wręcz odrealnione brzmienie – choć nie będę ukrywał, że równie kontrowersyjne co intrygujące w odbiorze, a z czasem niestety nudne. Reasumując, zapach początkowo ciekawy i bez dwóch zdań niszowy – ale jego sugestywna nazwa całkowicie rozmija się z treścią. Wprawdzie osobiście nie przepadam za zapachem koszonej trawy (wolę zapach murawy po deszczu), nie mniej znam wielu miłośników zapachu trawnika, a zwłaszcza potraktowanego kosiarką. W kontekście diabelnie sugestywnego i dosłownego Burning Leaves, od którego zaczęła się moja przygoda z marką, jestem rozczarowany (korekta, i wcale się nie dziwię, bo tu nie o CB, a Demeter się rozchodzi 🙂 )…
Jeśli dodać do tego zupełnie przeciętne parametry projekcji (raczej kameralna, a zwłaszcza w zestawieniu z w/w Japończykami) i trwałość (w fazie dojrzałej, oscylująca blisko skóry), Grass to raptem ciekawostka, choć zaskakująca całkiem nieźle ze sobą skorelowanymi skrajnościami. Niby wszystko w porządku, wszak to rasowa i pełną gębą nisza, tyle że niszowa awangarda powinna w moim odczuciu wybrzmiewać bardziej konsekwentnie. Szokować treścią, sugestywnością i kunsztem – gdy Grass jest pachnidłem dyskusyjnym, zarówno w sensie użytkowym, jak i koncepcyjnym. Z początku charyzmatyczny i zaskakujący niecodzienną korelacją nut i świeżością konceptu – ale potem staje się zbyt grzeczny, wręcz nijaki i przez tę niekonsekwencję i rozchwianie, sporo traci.
rok powstania: 2008
nos: Christopher Brosius
trwałość: ledwie dostateczna
projekcja: umiarkowana, do blisko skórnej
Skład: trawa, siano, wodorosty,
uwielbiam zapach świeżo skoszonej, rozgrzanej lipcowym słońcem trawy pomieszany ze spalinami z kosiarki i aromatem ciepłej benzyny lekko parującej z jej zbiorniczka ;P aż chciałoby się zamknąć we flakoniku ten jeden z najbardziej charakterystycznych zapachów lata i rozwiewać nim zimowy smród niedopalonej sadzy, chlorowodoru, siarki i pyłu zawieszonego (notabene równie ciekawe wyzwanie dla jakiegoś ekstremalnego niszowca, mam nawet nazwę ” La Nuit de l’ komin polskiego domu ” )
By: nasdac on 30 października 2015
at 13:03
ja bym jeszcze dodał „Eau de Palone Śmieci”, i „La Rura de Wydechowa Extreme” 🙂
By: pirath on 30 października 2015
at 19:25
Trawę bardzo lubię i to w każdej możliwej odsłonie, no dobra może poza ta z kupnymi dodatkami 😉
Pierwszy Demeter jaki poznałem to było właśnie Grass i do dziś nie wiem czy faktycznie był po terminie, choć uznano moją reklamację…
‚Pachniał’ jak oldskulowa gumowa piłka plażowa w połączeniu z psikawką na Śmigus dyngus w kształcie pisanki z lat 90-tych. 😀 Masakrycznie syntetycznie, mdławo i nie omieszkam powiedzieć po prostu zje….e. Mam nadzieję że kolejny Demeter przyniesie zmysłowy i kojący rewanż.
By: narde on 30 października 2015
at 16:51
no to rzeczywiście coś było z nim nie tak 🙂 a co do trawy, to wiem że wprost przepadasz za jej zapachem 😀
By: pirath on 30 października 2015
at 19:27
Obecnie ograniczam znacznie jej udział w moim życiu ale tak, dobry jakościowo stafik pachnie bosko… 😉
By: narde on 2 listopada 2015
at 15:56
a ja przeciwnie, nie znoszę zapachu zielska tak bardzo, że momentalnie jest mi niedobrze 🙂
By: pirath on 5 listopada 2015
at 18:54
Słodko żywiczna z zielonym świeżym akcentem woń i akcentami owocowymi lub ziemnymi… Jak może się nie podobać. Wąchałeś może kiedyś Ganje w pełni jej rozkwitu tuż przed ścięciem? A może to z racji samego nastawienia do tej rośliny, skojarzeń, uprzedzeń itd… W moim odczuciu to jakby ktoś mający uczulenie na czekoladę mówił że jej zapach jest nie do zniesienia… 😉
By: narde on 6 listopada 2015
at 15:23
może, jeśli wypadkową jest kakofonia. Spróbuj zmieszać ze sobą sok ananasowy i mleczko kokosowe i wypij. Solo smakują wybornie, zaś zmieszane…. wątpię czy to przełkniesz 🙂
By: pirath on 10 listopada 2015
at 13:24
Wiesz, niby rozumiem do czego bijesz ale to co natura namieszała jest po prostu genialne samo w sobie i mnie osobiście urzeka w każdym wcieleniu… Pozostaje kwestia gustu i tyle 😉 _O ile dobrze pamiętam bywały takie ‚soki’ w kartonach.
By: narde on 10 listopada 2015
at 16:22
owszem i dość szybko zniknęły ze sklepowych półek, bo eksperyment się nie przyjął 🙂
By: pirath on 16 listopada 2015
at 09:48
Swoje sprzedali 😉
By: narde on 16 listopada 2015
at 14:12
o nie wątpię, że wielu poleciało na samą nazwę 🙂 swoją drogą ja się spodziewałem czegoś w rodzaju i Love Carrots, a tu taka sytuacja 🙂
By: pirath on 16 listopada 2015
at 22:10
I Love Carrots będziesz miał jak sobie najlepiej sam wyciśniesz 😉
By: narde on 17 listopada 2015
at 15:19
tak i niespieralne plamy na odzieży 🙂
By: pirath on 19 listopada 2015
at 19:51
Jak użyjesz swojego ulubionego niemieckiego proszku to dasz radę a i przy okazji uraczy on swym zwiewnym i uroczym bukietem twe nozdrza, 😉
By: narde on 20 listopada 2015
at 17:30
moje, wszystkich domowników i sąsiadów na pietrze również nim uraczę 🙂 ostatnio musiałem wietrzyć na oścież, tak dawał czadu 😀
By: pirath on 24 listopada 2015
at 13:36
Nie dziwię się jak dodałeś do etapu płukania sampla Incense Normy 😉
By: narde on 28 listopada 2015
at 13:31
ależ Incense Normy jest przepiękne, mógłbym wylizać fiolkę po tych perfumach 😀
By: pirath on 1 grudnia 2015
at 08:00
Sado-maso 😀
By: narde on 3 grudnia 2015
at 12:00