Napisane przez: pirath | 13 kwietnia 2017

subiektywny przegląd najlepszych świeżaków na ciepłą wiosnę i lato…


Przedostatni, wyjątkowo ciepły weekend (23 stopnie), dość brutalnie przypomniał mi – jak ważny jest odpowiedni dobór perfum, do temperatury otoczenia… Spacerowałem sobie jedną z Bolkowskich alejek, rozkoszując się pięknymi okolicznościami przyrody i wdychając łapczywie subtelną woń pierwszych kwitnących drzew – gdy w pewnym momencie zostałem spacyfikowany, przez idących około 20 metrów przede mną, „Janusza i Grażynę”. Idąca przede mną „Grażka„, „wywaliła na siebie” z pół flakonu jakichś wyjątkowo tandetnych perfum (zapewne drugie pół flakonu asekuracyjnie skitrała w torebce, aby później dopsikać) – a towarzyszący jej „Janusz„, ciągnął za sobą niemiłosiernie długi i równie przytłaczający ogonek, zaciągający wyjątkowo upierdliwą w odbiorze „alternatywą Le Male„… Diabli nadali! (myślę sobie), tracąc od tego fetoru dech i nie mogąc już tego zdzierżyć – po prostu skręciłem w boczną alejkę, uwalniając się od wyjątkowo dokuczliwego towarzystwa. Hmmm, jeśli ci państwo chcieli zrobić „wrażenie na otoczeniu” – to obawiam się iż osiągnęli efekt zgoła odwrotny do zamierzonego – bo zamiast podkreślić zapachem swą obecność, zgotowali swemu otoczeniu autentyczną kaźnie… Stąd uznałem że najwyższa pora przychylić się do Waszych próśb i przygotować mini almanach wiosennych i letnich świeżaków – bo być może uratuję nim czyjeś niewinne istnienie 😉

Od razu zaznaczam, że niniejszy spis opiewa głównie rasowe świeżaki, czyli kompozycje skrojone typowo pod najcieplejsze pory roku. Dla casualowców, czyli kompozycji, uniwersalnych i przeważnie całorocznych, niebawem przygotuję odrębny wpis. Wprawdzie w niniejszym zestawieniu znalazło się kilka pozycji, które można z powodzeniem zaliczyć do grona casualowców – ale przy odpowiedniej temperaturze i rozważnym obchodzeniu się z atomizerem, uznałem że równie wyśmienicie sprawdzą się w roli świeżaka, wszak lekkości, uroku i finezji nie sposób im odmówić. Przez świeżaka rozumiem, lekki, świeży, rześki, zwiewny i niezobowiązujący zapach – wprost idealny do noszenia go w bardzo ciepłe i upalne dni. Taki zapach z definicji ma być możliwie bezinwazyjny i nie męczący – gdyż nieznośny upał potrafi zdemonizować i przejaskrawić brzmienie, nawet pozornie niegroźnego casualowca (ale tu jak ze wszystkim, kluczem jest umiar).

Wreszcie świeżak to taki zapach, który zaczyna pachnieć efektywnie i adekwatnie, dopiero gdy dostanie temperatury i wilgoci (nasz pot i parne powietrze), a więc ciepłą wiosną i latem. Zimą gdy zimno i sucho, świeżaki wydają się słabowite, niezbyt trwałe i rozczarowują swą nikłą projekcją. Ale zima to nie czas na świeżaki, a ciepłe kompozycje drzewno przyprawowe, słodkie i balsamiczne, a nie jakieś cytrusowo ozonowe popierdółki. Ale gdy nadejdzie lato i nastaną odpowiednie warunki, wówczas te wzgardzane wcześniej popierdółki stają się najlepszym towarzyszem na nadchodzące upały i duchotę. Dopiero gdy temperatura na termometrach przekroczy magiczną barierę dwudziestu kresek – wówczas lekkie, minimalistyczne, a wręcz lakoniczne brzmienie świeżaków, w pełni rozwija skrzydła, a ich rachityczna forma i stosowanie, nabiera sensu. Zatem już nie przedłużając, oto moja subiektywna lista najlepszych świeżaków, na ciepłą wiosnę i upalne lato:

Annick Goutal – to jedna z nielicznych marek niszowych, która ma w swym dorobku aż dwa, wybornie skrojone zapachy na wiosnę i lato. Mowa o zacnych Eau de Hadrien (zarówno EdT i EdP) i Encens Flamboyand. Pewnie dziwicie się skąd w tym zestawieniu szałwiowy kadzidlak (Encens), ale ten kto je wąchał, ten wie z jaką lekkością i wirtuozerią przedstawiono w tych perfumach, tę arcy szlachetną ingrediencję. Śmiem twierdzić że Encens to jeden z najciekawszych, najbardziej nieszablonowych, najlżejszych i najbardziej uroczych kadzidlaków, jakie nosiła ziemia. Jeśli więc cytrusy, woda i ozon wydają Wam się w trakcie upałów banalne i oklepane, bo łakniecie czegoś nietuzinkowego – wówczas delikatne i arcy subtelne Encens Flamboyand stanie się wybornym, lekkim i oryginalnym towarzyszem na ciepłą wiosnę. Natomiast ci z Was, którzy wielbią minimalistyczne cytrusy, będą zachwyceni ich soczystą i diabelnie sugestywną odsłoną w Eau de Hadrian – wodzie która podbiła me serce i nozdrza z taką samą skutecznością, co lodołamacz największych letnich upałów, czyli Kenzo L’eau Par.

Avon Pure O2 – to jeden z najlepszych zapachów w ofercie tej marki i jednocześnie jeden z najlepiej skrojonych świeżaków, z jakim miałem dotąd styczność. Serio, ta niepozorna marka, po której nikt zbyt wiele nie oczekuje ma w ofercie zapach, który odznacza się tak wybornie skorelowanym brzmieniem – iż śmiem twierdzić że nie ma upałów wystarczająco wysokich, a z którymi ta ultra świeża kompozycja nie dałaby sobie rady. Upiornie czysty, purystyczno transparentny, ozonowo świeży i lekki bukiet tych perfum, to kwintesencja niewymuszonej świeżości, której Pure O2 jest swoistym ucieleśnieniem. I choć jego skład ma wybitnie chemiczny rodowód, a brzmienie syntetyczny charakter – to śmiem twierdzić, że te śmiesznie tanie perfumy, nie mają konkurencji w zwalczaniu najgorszej letniej duchoty, a przy tym pachną fenomenalnie!.

Abercrombie & Fitch – Fierce Cologne to bez wątpienia jedne z lepszych, bardziej wykwintnych i najlepiej skomponowanych perfum, jakie znam. I nie przemawia przeze mnie egzaltowany bełkot żadnego PijaRowca (nie przepadam za tą marką, ze względu na ich kontrowersyjną politykę z dostępną rozmiarówką ubrań), tylko autentyczny podziw dla fenomenu tych perfum. Jak dotąd nie poznałem wiele perfum równie lakonicznych, enigmatycznych, wyrafinowanych, finezyjnych i co istotnie – komplementogennych, co Fierce Cologne i trzeba to sprawiedliwie Abercrombie oddać, że zaorali tymi perfumami swą konkurencję, niczym pługiem wieloskibowym… Oczywiście spory udział ma tu magia ISO E Super i pokrewnych aromamolekuł, ale mimo wszystko trudno o równie szykowny, niebanalny, delikatny i szałowy zapach. Zapach tak delikatny że ledwie go czuć, ale mający przy tym sporą projekcję i tak niesamowite brzmienie, że zachwyca przeważnie wszystkich. A przy tym jest tak lekki, tajemniczy i niewymuszony, że nada się na uświetnienie każdej, nawet letniej okazji, nie zaduszając przy tym otoczenia. Jego największą wadą jest nie wysoka cena, bo choć wart jest każdej złotówki – to brak oficjalnej dystrybucji i nikła dostępność, niestety przekłada się na wysokie prawdopodobieństwo nabycia podróbki i jeszcze wyższą cenę… Paradoksalnie marka jest dostępna w sieci perfumerii Douglas, ale nie wiedzieć czemu zamiast Fierce, oferują jakiegoś niewartego zachodu gniota…

Armani – Acqua Di Gio Essenza zapytacie czemu nie wspominam o kultowym, klasycznym Acqua di Gio? Ano dlatego, że wedle dzisiejszych realiów ta siekiera to w najlepszym przypadku casualowiec i podobny los spotkał klasyczne Bvlgari Aqua i Issey’a Miyake PH – które dzisiejsze pokolenie bywalców perfumerii, prędzej określi mianem killera niż świeżaka… No niestety takie mamy czasy, że esencjonalne wonie ozonowo morskie zmurszały i nie cieszą się już uwielbieniem i pożądaniem u Seby*, co ewentualnie z przyzwyczajenia sięgają po nie Janusze*. Ale na szczęście kilka lat temu swą premierę miała wersja odświeżona tych perfum, którą skrojono tak doskonale, że śmiem twierdzić iż Essenza prezentuje się i pachnie jeszcze lepiej niż oryginał, co w przypadku remake-ów klasyków, zdarza się niesamowicie rzadko. Nieco lżejszy, dopełniony zwiewną zieleniną, nieco świeższy i mniej zaborczy bukiet wersji Essenza, radzi sobie z upałami naprawdę wybornie, wykazując przy tym dużo mniejszą tendencję do „mordowania otoczenia” swym wybujałym i nadmiernie esencjonalnym brzmieniem, co niestety miewało miejsce w przypadku klasyka. Również wyborną propozycję na wiosnę i niezbyt upalne lato stanowi Armani Eau de Cedre, którego lekki, świeży i purystycznie drzewny bukiet prezentuje się wybornie, gdy za oknem nastaje śródziemnomorska aura.

*Seba (młody chłopak), Janusz (dojrzały mężczyzna)

AXE Adrenaline to najdelikatniejszy z „trojaczków” AXE i jednocześnie zapach, który w dużym uproszczeniu można by określić mianem taniego zamiennika dla wybornego French Lover Frederica Malle. Oczywiście upraszczam i koloryzuję, gdyż taniutki AXE nie jest w stanie konkurować z arcy świeżym i niewymuszonym ujęciem zielonego kłącza irysa, z French Lover – bo jakość użytych w obu przypadkach ingrediencji dzieli swoista przepaść – tyle że początkowa faza i charakter Adrenaline, naprawdę mi krój tego French Lovera przypomina. Jeśli więc szukacie taniego, niebanalnego i naprawdę przyjemnego świeżaka, utrzymanego w klimacie świeżej zieleniny (młodziutkich kłączy wiosennych roślin) to warto się nad tym zapachem pochylić.

Azzaro – Chrome to dziś już perfumy kultowe. Od ich premiery Azzaro wypuścił pierdylion nowych zapachów – w tym flankiera naszego Chroma, ale niestety żaden z nich krojem i charakterem się do powyższego nie umywa… Chrome jest tylko jeden i choć jego ozonowo metaliczny, purystyczny, zimny i wysoce syntetyczny charakter nie każdemu przypadnie do gustu – to trzeba mu sprawiedliwie oddać, że wspaniale radzi sobie z przezwyciężaniem letnich upałów. Więc pomimo iż Chrome swoje lata już ma i jego legendarną polichromię pokryła już lekka śniedź zapomnienia – to wciąż jest to jeden z najbardziej efektywnych i przyjemnych zapachów na lato, a utrzymanych w klimacie chłodnego, nieorganicznego ascetyzmu…

Balmain – Monsieur Balmain to arcy niebanalny zapach, złośliwie utrzymany na pograniczu świeżaka i caualowca. Piszę złośliwie, a być może kapryśnie i ironicznie skrojono jego bukiet tak, by nie kłaniał się segmentacji w pas, burzył porządek i wyłamywał się sztywnym podziałom. Tyle że taki bunt ma i swe wady, bo z tego co wiem jego intrygujące i niecodzienne ujęcie, nie spotkało się z masowym uwielbieniem klientów i ponoć łatwiej jest sprzedać Beduinowi z Sahary piasek – niż  konsultantce wcisnąć komuś flakon tych intrygujących perfum. Ale jeśli szukacie na wiosnę ortodoksyjnie cytrusowych perfum, pachnących nie soczysto świeżym sokiem, a esencjonalnie inhalującym olejkiem, którym zwykle pachnie ich skórka – to arcy niebanalny Monsieur Balmain, będzie ciekawą alternatywą dla oklepanego cytrusowego świeżaka.

Bentley choć kojarzy się z głębokimi i eleganckimi kompozycjami, o typowo wieczorowym zabarwieniu – ma w swej ofercie dwa zapachy, które z powodzeniem można użyć na wiosnę lub w trakcie niezbyt upalnego lata. Wprawdzie oficjalnie są to casualowce, to przy ostrożnym obejściu z atomizerem i sprzyjającej temperaturze – Bentley Infinite oraz Infinite Rush sprawdzą się doskonale w roli towarzysza. Oba są świeże, połyskujące i posiadają skrzący się, krzemowy cytrusowy charakter, mniej lub wyraźniej ocierający się o bukiet kultowego już Terre d’Hermes – ale uroku, nienagannej prezencji, szyku i urody, nie sposób im odmówić. Wprawdzie odnoszę wrażenie, że Infinite Rush jest jakby delikatniejszy i bardziej zwiewny niż starszy brat, ale w zależności od indywidualnych właściwości skóry każdego z nas, dobór właściwego Bentleya, jest już wyłącznie kwestią gustu. Celowo pomijam w rekomendacji teoretycznie stosownego Bentleya Azure, gdyż są to perfumy tak wysoce esencjonalne i zaborcze – iż w cieplejsze dni mogłyby zamęczyć swą nadpobudliwością na śmierć, ale proponuję przekonać się o tym na własnej skórze, podczas testów.

Bvlgari na w swojej ofercie kilka kompozycji, których żywiołem jest upal i lato – ale obawiam się, że podobnie jak w przypadku Armani Aqua di Gio, jest to tylko teoria. Niestety wyrazisty i ostry bukiet kultowego Bvlgari Aqua, ma już swoje lata i podobnie jak równie szykowny co wytrawny Bvlgari Pour Homme – swoją najlepszą koniunkturę, te perfumy mają już dawno za sobą. Jest też minimalistyczno drzewny Bvlgari Man i całkiem niezły mariaż wody i kadzidła w Aqua Amara – ale tak naprawdę Bvlgari ma w ofercie tylko jedne perfumy, które spiszą się doskonale zarówno ciepłą wiosną, jak i podczas najbardziej upalnego lata. Mowa o Bvlgari Man Extreme, czyli surowy, chłodny, purystyczny, drzewno cytrusowy świeżak, oparty na kanwie wyjątkowo oszczędnie przedstawionego grejpfruta i szczątkowemu dodatkowi, równie minimalistycznie ujętych dopełniaczy tła. Zapach prosty, wręcz po spartańsku oszczędny w formie i oddziaływaniu – ale wielce przyjemny i co najistotniejsze, diabelnie skuteczny. Zresztą całkiem sporo zapachów próbuje naśladować ten dość trudny styl (min. Dior Homme Cologne, Guerlain Ideal Cologne oraz YSL Libre i Cologne), ale żadnemu się udało się to z równie pozytywnym skutkiem, co perfumiarzowi na usługach Bvlgari.

Cartier to jedna z moich ulubionych marek, bo choć niezbyt znana i popularna, to kunsztu, finezji i wirtuozerii w kreacji ich niemiłosiernie wyżyłowanych artystycznie kompozycji – mogłaby się od Cartiera uczyć nie jedna dużo bardziej rozpoznawalna i ceniąca się marka. Cartier, podobnie jak Lalique, Hermes, Laura Biagiotti, Prada, Mugler i Dior (z pominięciem wypadki z Diorem Sauvage), to brand stawiający przede wszystkim na jakość, inwencję i kunsztowność sygnowanych ich logiem kompozycji (sromotną wtopę z Cartier L’Envol litościwie im wybaczę, ze względu na całokształt) – stanowiąc godny naśladowania przykład, że wciąż można w mainstreamie sygnować perfumy z fasonem, klasą i polotem. Marka ma bardzo obszerne tematycznie portfolio, które z naddatkiem zadowoli każdego, nawet najbardziej wymagającego odbiorcę Sztuki perfumeryjnej (celowo przez duże S). Cartier ewidentnie szanuje swoich klientów i dba o nich, oferując kompozycje wykreowane ze smakiem, wyczuciem i finezją, wysmakowane i szykowne – nawet jeśli mowa o teoretycznie niezobowiązujących casualowcach i świeżakach. I wybornym przykładem tej polityki są subtelnie miętowy i zniewalający Cartier Roadster oraz (tak obezwładniająco piękny, że aż chce się wyć) Cartier Eau de Cartier Vetiver Bleu. Zwłaszcza lekki, skąpany w subtelnej vetiverze bukiet Bleu zachwyci i wybornie uświetni swą lekkością ciepłe, letnie wieczory. Ale to nie koniec, bo w odwodzie są jeszcze energetyzująco cytrusowo kardamonowy Cartier Declaration L’Eau, który zastąpił już nieprodukowanego Declaration Cologne oraz purystyczno minimalistyczne i świetnie prezentujące się latem, Cartier Eau de Cartier i Eau de Cartier Concentree, którego uszlachetniono dodatkiem ISO E Super… Gorrąco polecam poznać wszystkie i gwarantuję, że będziecie oczarowani ich niewymuszona elegancją, kulturą i wykwintnością, która z łatwością przykuwa uwagę otoczenia.

Clinique Happy for Men, pomimo iż w tym roku stał się już pełnoletni, to wciąż pachnie tak zaskakująco świeżo i radośnie – że po dziś dzień nie doczekał się konkurencji ani alternatywy. Poważnie, jedyną reakcją na brzmienie tych niesamowicie pozytywnie nastrajających do życia perfum, a jaką zaobserwowałem u siebie i otoczenia – jest szczery i radosny banan na pyszczku i nic ponadto. Happy to autentyczny ewenement i bez wątpienia jeden z najbardziej pozytywnych i wiosennych zapachów w ofercie rynkowej. Nawet damskie Moschino Light Clouds, które wybrzmiewa w podobnej tonacji, nawet się nie umywa do Szczęścia by Clinique. Te perfumy i ich świeży, radosny i kipiący szczęściem bukiet to autentyczny ewenement – i to podwójny, bo rzadko się zdarza, aby rynkowa nazwa perfum tak trafnie konweniowała z zawartością flakonu. Jeśli więc szukacie czegoś arcy wiosennego i pozytywnie nastrajającego, to szczerze polecam Clinique Happy – najbardziej antydepresyjny zapach na świecie… 🙂

Calvin Klein, do niedawna krój obciachu, tandety i banału w perfumiarstwie – od kilku lat przechodzi autentyczną metamorfozę. Ten amerykański brand wreszcie zrozumiał swą ignorancję** (wszak USA to samozwańczy pępek świata) i jakoby dostosowuje krój i parametry zapachów kierowanych do gustów Europejczyków – z nie powiem, całkiem niezłym skutkiem. I tak jak samemu jeszcze kilka lat temu wieszałem na Calvinie psy, za miałkość, banalność i kiepską jakość ich stricte amerykańskich, owocowych soczków – tak dziś z prawdziwą ekscytacją witam każdą nowość tej marki. Bo poza coraz ciekawszymi, ambitniejszymi i bardziej dopracowanymi (również jakościowo) kompozycjami, dedykowanych na wieczór i chłodniejsze pora roku – spory wycinek oferty CK, to właśnie niezobowiązujące casualowce i świeżaki, wśród których chciałbym wyróżnić co najmniej kilka. Tak więc gdy nie jest zbyt gorąco, wówczas subtelny, niezbyt złożony i wyraźnie słodkawy, ale przy tym bardzo delikatny zapach CK Reveal, na pewno nie zakłóci odbioru wiosennej aury. Również minimalistyczny Encounter Fresh jest bardzo przyjemnym i całkiem rześkim zapachem na wiosnę, czego niestety nie można było powiedzieć o jego nudnej wersji klasycznej. No i dalej polecę nieśmiertelną klasyką, czyli niezatapialnym i nieodmiennie przyjemnym CK Eternity – wraz z jego młodszym braciszkiem Eternity Now, którego dziecinna radość i świeżość, doskonale konweniuje z wiosenną aurą. Ponadto niekwestionowanymi pewniakami i perłami w Calvinowej koronie, są zaskakująco naturalnie świeży i przyjazny CK IN2U oraz najnowszym, równie ambitnym co wysublimowanym, CK2

**Amerykanie preferują ultra lekkie i arcy niezobowiązujące zapachy, o lakonicznym i skrajnie minimalistycznym bukiecie, niewielkiej projekcji i słabowitej trwałości, bo takie są ich oczekiwania – gdy w europie preferowana jest wyrazistość oraz wysoka trwałość i projekcja, zgodna z oczekiwaniami i preferencjami tutejszego rynku – od której rasowo amerykańska stylistyka perfum CK po prostu odstawała.

Collistar to marka, którą większość facetów nie kojarzy wcale, albo kojarzy z toną kremów i kosmetyków walających się bezładnie po półkach w łazience – a naniesionych w ilościach hurtowych, przez ich drugą połówkę. Ale ta niepozorna i prawie w ogóle nie kojarzona z perfumami marka, ma w swej ofercie zapach, naprawdę wart uwagi… Wprawdzie za inwencję i oryginalność należy się marce pała, bo zapach garściami czerpie od Hermesa Voyage, ale tu jest pewien problem… Otóż Acqua Attiva, pachnąca nieziemsko dobrze i zarazem łudząco podobnie do Hermesa Voyage, wyszła spod blotera Alberto Morillas’a w roku 2009 – gdy genialny Hermes Voyage autorstwa Jean Claude Elleny, miał swą oficjalną premierę w roku 2010… No i tu pojawia się niemożliwy do przejścia dylemat, bo obaj perfumiarze są niekwestionowanymi wirtuozami w swym fachu i nie śmiem któremuś zarzucić, że bezczelnie zrzynał od kolegi… Z drugiej strony te zapachy nie są identyczne, ale w przypadku kompozycji tak złożonej, charakterystycznej i zbieżnej – trudno mówić o przypadkowej koincydencji, wiec powiem tak… Sprawdźcie sobie koniecznie wodę Acqua Attiva, choćby ze względu na jej cenę – która w odniesieniu do Hermesa, jest co najmniej trzykrotnie niższa, a osiągi oba zapachy mają równie podobne…

Creed – Aventus, to zapach o którym przypomniałem sobie niemal w ostatniej chwili, tuż przed publikacją tego wpisu. Poznałem go lata temu i nigdy nie doczekał się osobnej recenzji na łamach bloga – ale jakimś cudem jego delikatny i po prostu uroczy bukiet, zapadł głęboko w mojej pamięci. Powiedzmy sobie wprost, letnie wybitnie owocowe świeżaki to nie jest domena rozmiłowanej w przepychu, głębi i bogactwie, pompatycznej niszy – więc pojawienie się tak lekkiej, wręcz frywolnej kompozycji w portfolio nieco skostniałej firmy Creed, należy postrzegać podobnie do wizji statecznej królowej Elżbiety II – wrzucającej na Instagrama słitfocie z dziobkiem, albo samojebki z użyciem przepastnych luster pałacu Buckingham. Ale jakby to nie brzmiało groteskowo, Aventus to jeden z przyjemniejszych owocowych świeżaków, dość mocno ocierających się o klimaty gourmand – jakie miałem przyjemność dotąd poznać, a konkurencja jest naprawdę spora.

Dior to jedna z marek ikonicznych, najbardziej utytułowanych i autentycznie wyznaczających pewne standardy, również w perfumiarstwie – na co autentycznie sobie zapracowała, czego nie można powiedzieć o większości wykreowanych marketingowo tworów, również (pseudo) niszowych. I choć Dior zwykle trzyma się nieco poważniejszej tematyki, a ostatnio nawet niebezpiecznie eksperymentuje (Homme Cologne i Sauvage) – to trzeba zaznaczyć, że w ofercie brandu jest kilka kompozycji, na cieplejsze pory roku. Jako pierwszego pozwolę sobie wymienić najnowszego Fahrenheit Cologne, moim zdaniem najlepszego po wersji perfumowanej flankiera kultowego klasyka. Flankiera będącego konwersją klasycznego brzmienia, do stosunkowo świeżej i w dodatku niebezpieczne modnej i popularnej konwencji – co szczerze powiedziawszy, udało się Demachy znakomicie!. Cologne wciąż zachował kręgosłup i niepowtarzalny charakter klasyka, zyskując nowe, lekkie i kapitalnie odświeżone brzmienie, orzeźwiającego Colognes. Kolejnym lekkim klejnotem w portfolio Diora, jest niewątpliwie Dior Homme Sport, który pomimo licznych reformulacji, zaskarbił sobie wierne i stale rosnące grono odbiorców. Naprawdę niewiele jest na rynku zapachów skrojonych z taką gracją i elegancją – więc jeśli jeszcze nie słyszeliście o Homme Sport, to radzę szybko obniuchać zaległości. I na koniec zostawiłem sobie stareńkiego, ale wciąż jarego klasyka, a mianowicie Eau Sauvage, którego zacnym, dla wielu oldskulowym imieniem od niedawna wyciera sobie gębę niejaki Dior Sauvage. Osobiście uważam klasyczne, wybitnie cytrusowe Eau Sauvage (i jego wersję zintensyfikowaną, czyli Eau Sauvage Extreme) za jedną z lepszych, bardziej charyzmatycznych, wykwintnych i zarazem męskich wód w ofercie Diora. Ten zapach miał być odpowiedzią Diora, na Egoistę od Chanel, więc jest z gatunku wyrazistych, nośnych i esencjonalnych – zatem nie dziwota, że dziś popadł w niełaskę, a beznamiętne gnioty pokroju Sauvage, ślizgają się na jego nazwie…

Davidoff – Cool Water oj miałem spore obiekcje, bo ten świeżak również wedle dzisiejszych realiów uchodzi za oldskulowego śmierdziucha dla jakiegoś starego grzyba po czterdziestce!… Niestety Cool Water dekadę swojej świetności przechodził dekady temu, gdy jego świeży, rześki, wartki oraz ekstremalnie nośny, aromatyczny i cytrusowy bukiet uchodził za cnotę. Niestety dziś lansuje się beznamiętne i płytkie kompozycje, o nikłej projekcji i równie rachitycznej trwałości – więc nie dziwota, że Cool Water, zostawiający za nosicielem solidny, koloński ogon – stał się w oczach „męskich” chłopców w rurkach i lecących do oczu grzywek, niemodny… Ale jeśli jakimś cudem macie jaja, tfu nie boicie się użyć perfum, które Wasze otoczenie niewątpliwie poczuje (bo mają spory zasięg rażenia i są bardzo trwałe) i lubicie nieco oldskulowe klimaty kolońskie, wyrażone aromatycznymi ziołami i esencjonalnymi cytrusami – to Cool Water jest naprawdę kapitalnym zapachem na lato, ale uprzedzam że podczas największych upałów zamorduje nawet swego nosiciela 🙂 Zaś jego ultra wysmakowaną, wyrafinowaną, kunsztowną i nowoczesną (na czasie) alternatywą – jest fenomenalnie skrojony Davidoff Horizon, którego niebanalny, wyborny i zniewalająco piękny bukiet, dosłownie rzucił mnie na kolana… W teorii jest to casualowiec, ale ten zapach cechuje tak dyskretny, wykwintny i wyrafinowany bukiet, że z powodzeniem sprawdzi się nawet wiosną i latem…

David Beckham – Homme, znalazł się w niniejszym zestawianiu na bezczelnego i z pełną premedytacją – ponieważ jest to pełną gębą casualowiec!. Ale przy tym jest to pachnidło tak urocze, zniewalające i wysublimowane, że nie wyobrażam sobie, iż mogłoby go w niniejszym zestawieniu zabraknąć. Homme wybrzmiewa stosunkowo prostym, jednolitym i dyskretnym brzmieniem, osnutym na głębokim, frapującym, balsamiczno ambrowym (wręcz tłustym) ujęciu nut drzewnych. A przy tym jest tak niebanalnie i urodziwie skrojony, że stanowi w swej klasie ewenement wykraczający daleko poza standardy massmarketu, z którego się brand Beckhamów wywodzi. Uprzedzam, że przedawkowany może zmęczyć, ale w odpowiedniej ilości i sprzyjającej temperaturze Homme pachnie wprost wybornie. No i co najważniejsze, zostawia za nosicielem przepiękny, całkowicie absorbujący swą urodą i tajemniczością ogonek – więc lepiej nie zdradzać sekretu, mówiąc czym zadajecie szyku… Zresztą i tak nikt nie uwierzy, że użyliście perfum za około 70 zł – bo Homme pachnie równie zniewalająco, co Molecule 01 za pińćset cebulionów…

Donna Karan – DKNY Men, to jeden z nielicznych zapachów tej marki, o którym nie chciałbym zapomnieć… Poza absolutnie obłędnym (i na tle innych wyrobów marki, wyglądającym na przypadek) Black CashmereDonna dała mi niewiele powodów do zachwytu. Niestety okrągły flakon, sugestywna nazwa i nowojorski rodowód marki – to jeszcze za mało, by zrobić na mnie wrażenie… Ale wszystko się zmieniło w dniu, w którym poznałem niepozorny, praktycznie nieznany i niemal niedostępny w PolszyDKNY Men z 2009 roku. Łał!, toż to pachnie jak przefantasmerfastyczny Dior Eau Sauvage Extreme w wersji light! I chrzanić to, że zapach podchodzi pod umyślny plagiat, a (znów!) skomponował go słynny Alberto Morillas!. Jak przystało na lżejszą, odświeżoną i odmłodzoną stylistycznie odsłonę, jednego z lepszych klasyków Diora – zapach zadaje szyku w fantastycznym wydaniu… Nieco koloński, rześki, świeży i orzeźwiający, a przy tym bezsprzecznie męski. A zważywszy na cenę i przystępniejszy krój, DKNY Men stanowi wyśmienitą alternatywę dla dużo droższego i nieco bardziej wymagającego Diora.

Dolce & Gabbana – The One Gentleman for Men, to jeden z tych zapachów, w których lekkim, finezyjnym i wprost zniewalającym sznycie, zakochałem się od pierwszego niucha… Zapach skrojono w eleganckim, niezobowiązującym, ale wciąż wykwintnym i szykownym, wybitnie włoskim stylu. I choć przyszłość TOG, wylansowanego jako kameralny casualowiec jawi się niepewnie (ponoć pojawiły się problemy z dostępnością), ale niewątpliwie jest to jeden z najciekawszych i najlepiej skrojonych zapachów, w całej ofercie Dolce Gabbana i jednocześnie jeden z najbardziej zniewalających włoskich casualowców jakie znam. Owszem casualowców, ale te perfumy są tak finezyjne, pachną z tak niesamowitą gracją i lekkością, że z powodzeniem można ich używać nawet gdy słonko ostro przygrzewa – bez ryzyka, że mijanej na ulicy ciężarnej, odejdą wody… 😉

Dsquared2 He Wood, wraz z całą rodzinką Wood i jej przyległościami, polecę Wam w ciemno… Serio, choć marka Dsquared2 kojarzy mi się źle, głównie za sprawą koszmarnie przeze mnie tolerowanego Potion (Potion to odpowiedź D2 na CH 212 VIP, w krótkiej wojnie rynkowej na zapachy klubowe). Ale poza kolejnym nieudolnym klonem VR Spoice Bomb, D2 ma też w ofercie całą rodzinę minimalistycznych świeżaków, osnutych na mniej lub bardziej purystycznie zaaranżowanych motywach drzewnych. Mniej lub bardziej, bo ich przekrój tematyczny startuje od ortodoksyjnie surowych „drewniaków„, zaaranżowanych na wybitnie japońską modłę (coś ala Annayake Undo) – po miękkie i nieco suche, ale wciąż monotematyczne klimaty drzewne. Generalnie cały klan He Wood pachnie lekko, świeżo i naprawdę ciekawie, wszak nie każdy przepada za cytrusami, ozonem albo klimatami morskimi.

Frederic Malle – French Lover to zapach, którego nie mogło zabraknąć w niniejszym zestawieniu. Kwintesencja zaraźliwie optymistycznej, wiosennej świeżości – wyrażonej purystyczną, upiornie trzeźwą, zieloną i soczystą świeżością dopiero co wyrosłego kłącza irysa. Te perfumy pachną nie tyle kwiatem, co łodyga i korzeniem, ciepłym wiosennym deszczem i Florencją. A konkretnie rześkim, wiosennym świtem, gdy poranna słońce jeszcze nie osuszyło rosy pokrywającej kwiaty, rosnące w okalających wzgórze Michała Anioła ogrodach – a ciepły wiatr niesie ku nozdrzom ich zieloną, czystą woń. A jeśli dodać do tego cudownie konweniujące z irysem kłącze równie młodej i zielonej vetiwery, to wyobraźcie sobie tę eksplozję żywej, wiosennej świeżości. Doprawdy trudno o bardziej sugestywne, wiosenne perfumy, a w dodatku niszowe…

Gucci pour Homme II to zapach bez którego towarzystwa nie wyobrażam sobie godnego koncelebrowania wiosny. Trudno o bardziej, lekkie, radosne i wiosenne pachnidło, które całym swym jestestwem krzyczy kocham wiosnę!!! Lekki, dyskretny, idealnie niezobowiązujący, ale i diabelnie szykowny i arcy szlachetnie zaserwowany bukiet tych niemiłosiernie przyjemnych perfum, pieści nozdrza skuteczniej niż cokolwiek innego. Na całe szczęście zapach uchował się i jakimś cudem przetrwał rzeź, jaką przeprowadziła w ofercie Gucci jego była dyrektor kreatywna i nadal możemy cieszyć się wysublimowanym bukietem Gustawa II-go. A Pour Homme II wita nas wprost rozkosznie objawionym fiołkiem, liściem laurowym, herbatą, pimento i bergamotką, którym zawdzięcza swój świeży, lekki i niewinny krój. Zresztą błękitna barwa tych perfum wybornie oddaje ich delikatny i przyjazny charakter. Kolejnym wartym poznania zapachem tej marki, jest Gucci Guilty Eau Pour Homme, który wniósł sobą pewną wysublimowaną świeżość, pomimo iż powstał w trakcie tragicznych dla firmy czasów panowania Fridy Giannini. No i na koniec pewna niepozorna, ale równie niewinna perełka, wręcz wyśmienita na wiosnę i lato, czyli nieco zapomniany Gucci by Gucci Sport, którego przyjemnie zielony – cyprysowo figowo vetiwerowy aromat, wybornie rozświetli nawet największe upały i co równie istotne, duchotę.

Guerlain – Vetiver oraz Homme L’eau Boisee – tak! będę się upierał, że wiosna i lato bez tej dwójki nie ma sensu! Wprawdzie usłyszałem od konsultantki w SF, że Guerlain Vetiver to uwaga, „śmierdziel” (swoją drogą cóż za wyczucie i podejście do klienta) – ale czego wymagać od osoby, która twierdzi, że Paco Rabanne Invictus, to wybitne perfumy 🙂 No cóż, widać podczas szkolenia produktowego „jak i co efektywnie wciskać” nie mówili zbyt wiele o klasykach i jak na ironie własnej ofercie – ale ja nie zapomniałem o jednym z najprzyjemniejszym, najcieplejszym i najbardziej uroczym vetiwerowcu na rynku. Owszem zapach ma pierdylion lat i pamięta jeszcze zagładę dinozaurów, ale wciąż zadaje szyku lepiej i skuteczniej niż nie jeden rasowy świeżak. Owszem, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią że Vetiver to casualowiec, podobnie zresztą Homme L’eau Boisee – zgadzam się, ale nie wyobrażam sobie wiosny bez wykwintnego towarzystwa tej dwójki. Wprawdzie L’eau Boisee jest bardziej wytrawny, zielony, chłodny i aromatyczny, ale oba stanowią genialny i ponadczasowy przykład najwyższych lotów perfumiarstwa, Made in Guerlain. Perfumiarstwa z czasów, gdy brand wciąż traktował kreowanie perfum jako Sztukę Perfumeryjną – czyli z czasów przed nastaniem równie miałkiej co populistycznej serii Ideal, która z ideałem ma tyle wspólnego, co ja z jazdą figurową na wrotkach.

Geoffrey Beene to marka, która na rodzimym rynku jest równie egzotyczna, co samochody ze znaczkiem Vauxhall (Opel, a wkrótce Renault). A jeśli już ktoś o niej słyszał, to kojarzy ją głownie przez pryzmat flagowej Szarej Flaneli – czyli Grey Flannel, tudzież ekstremalnie cytrusowego Bowling Green. Tyle, że oba charakteryzuje tak wysoka siła rażenia (a przynajmniej tak je zapamiętałem), że użyte latem lub ciepłą wiosną – spacyfikują otoczenie w promieniu co najmniej 10 metrów i prawdopodobnie będą zejścia śmiertelne… Ale nie w przypadku dużo lżejszego i niemal kompletnie nieznanego Eau de Grey Flannel, który miał swą premierę jakieś 600 lat po oryginale. No dobrze, daruję sobie ironię, bo choć EdGF powstał w 1997 roku, to pachnie zadziwiająco lekko, nowocześnie i przystępnie, w zestawieniu z przeszło 40 letnim letnim GF. Objawia się to nie tyle dużo słabszą tfu, mniej miażdżąca projekcją – co delikatniejszym i diametralnie odmiennym krojem kompozycji. Zapomnijcie o upierdliwych i oldskulowych cytrusach, pachnących niczym woda toaletowa Waszego dziadka – albowiem EdGF to szlachetny, purystyczny i nowoczesny minimalizm, przywodzący na myśl chłodne, wytrawne, zwiewne, czyste i oszczędne kompozycje zielono ozonowe. A podobnie skrojone kompozycje, posiadają w ofercie min. Bvlgari (Pour Homme), Hermes (Eau de Gentiane Blanche i Eau de Narcisse Bleu) i Cartiery w serii Eau.

Givenchy kojarzymy głównie z upierdliwie słodkim Pi oraz czekoladowo kawową serią Play – czyli klimatami zbliżonymi do konwencji gourmand i stylistyki Thierrego Muglera. Oczywiście to nie grzech, ani żadna gafa, wszak kompozycje słodkie sprzedają się jak ciepłe bułeczki – ale Givenchy ma w swej ofercie również dwa zapachy na cieplejsze pory roku. Mowa o niezbyt popularnym Givenchy Play Sport i bardzo ciepło przyjętym Gentlemen Only. Play Sport to bardzo szykowny, dyskretny i niebanalny świeżak, któremu ktoś omyłkowo dorobił zupełnie nieadekwatną i urągającą mu etykietkę SPORT, bo jego wysmakowany i delikatny bukiet niewiele ma wspólnego z rasową kompozycją „usportowioną” – i proszę postrzegajcie to jako zaletę. Szkoda że zapach jest tak mało popularny, bo ma naprawdę sporo do zaoferowania – a nie zrobił kariery jak jego o rok młodszy brat, Givenchy Gentlemen Only. Only to w sumie ultra dyskretny casualowiec, ale przy tym jest to kompozycja tak finezyjna, ujmująca i lekka, iż z powodzeniem można używać tych perfum gdy ciepło. A przy tym jest to zapach na tyle niebanalny i szykowny, że doskonale sprawdzi się latem jako kreacja wieczorowa lub zapach na bardziej oficjalne okazje.

Hermes to prawdziwa kopalnia wprost genialnie skomponowanych, zniewalających, uroczych i porażająco autentycznych świeżaków, skomponowanych z tak nieprawdopodobna lekkością, świeżością, wykwintnością i polotem – iż aż trudno uwierzyć, że za ich pięknem i wysublimowanym minimalizmem stoi człowiek!. Hermesowe świeżaki, ze szczególnym naciskiem na flagowe dla marki „ogródki” pachną tak jakby stworzyła je natura – i jest to w moim mniemaniu największy komplement, jaki można powiedzieć perfumiarzowi. Za ich porażająco sugestywnym ale i niemiłosiernie pochlastanym obliczem (daleko posunięty minimalizm w kreacji), stoi niekwestionowany geniusz wybitnego wirtuoza blotera, Jean Claude Elleny – czyli nadwornego perfumiarza domu mody Hermes. Ale nie jestem pewien, czy już aby nie abdykował na rzecz Christine Nagel – równie wybitnej perfumiarki, mającej przejąć schedę po przechodzącym na emeryturę Maestro. Ehhh trudno mi wymienić te wszystkie wspaniałości, które dał światu niedościgniony kunszt i warsztat genialnego Elleny. Nawet nie będę się zastanawiał który jest najlepszy, wszak spośród kompozycji ocierających się o doskonałość – nie sposób wybrać tę najlepsza, zatem jedynie wymienię te najbardziej adekwatne. Z nieogródkowych będzie to na pewno Hermes Eau Tres Fraiche i być może, przy delikatnym obejściu się z atomizerem – toaletowa odsłona Voyage. Natomiast z ogóródkowych Hermesów, będą to: Un Jardin Apres la Mousson, Un Jardin Sur Le Nil, Eau de Narcisse Bleu, Eau d’Orange Verte i Concentre d’Orange Verte, Eau de Gentiane Blanche, Eau de Pamplemousse Rose oraz Eau de Mandarine Ambree. I jedynie kwestią gustu pozostaje, po którego sięgniecie, bo absolutnie wszystkie nadają się na wiosnę i lato, nawet wyjątkowo upalne.

Hugo Boss ma w swej ofercie ogromną ilość zapachów, głównie casualowców i świeżaków, na tzw każdą okazję. Nie trudno się domyślić, że ilość nie przekłada się na jakość, ani tym bardziej oryginalność „tłuczonych” w iście hurtowych ilościach nowości.  Domeną Hugo są energetyzująco orzeźwiające casualowce i świeżaki oparte na nieśmiertelnym, wtórnym i niestety bardzo schematycznym połączeniu aromatycznych ziół, ze spłowiałymi cytrusami – co jest może efektowne, bezpieczne i dobrze się sprzedaje, ale trudno z tego tłumu wyłonić prawdziwie niesztampowy i wyróżniający się zapach, na wiosnę i lato. Tym niemniej przy odrobinie wysiłku, da się wyłuszczyć z tej „klęski urodzaju„, godne poznania perełki – a niewątpliwie jedną z nich jest niesamowicie przyjemny Boss Orange i jego młodszy, choć nie mniej uroczy braciszek, Feel Good Summer. Równie nieźle wypada najnowszy Boss Bottled Tonic, w którego klasyczną „szarlotkę„, z wdziękiem wpleciono kipiącego świeżością cytrusa – tworząc tym samym wysoce adekwatną odsłonę kultowej Szarlotki, na lato. No i na koniec warto wymienić rasowe świeżaki, których orzeźwiające bukiety oparto na nader udanym miksie świeżej zieleniny z soczystymi owocami – a więc mowa o Hugo Red, Hugo Just Different i najnowszym Hugo Iced, którego chłodny i arcy orzeźwiający bukiet czerpie garściami z chłodnej i purystycznej stylistyki Colognes, a chyba najmocniej w wykonaniu Bvlgari Man Extreme.

JPG Fleur du Male, to taki świeżak, jak ze mnie primadonna Opery Bostońskiej, ale te perfumy są tak jowialne, tak zmysłowo delikatne i tak błogie – iż przy odpowiednio sprzyjającej temperaturze (nie za gorąco), będą wspaniałym towarzyszem wiosennego spaceru lub sielankowej nasiadówki z przyjaciółmi. Ich dyskretna, miękka i otulająca słodycz, traktująca o kwiecie pomarańczy i tonce w zupełnie inny sposób, niż w Le Male – to wart poznania ewenement, który nie ma w świecie perfum precedensu.

Kenzo L’eau Par to mój osobisty faworyt i niekwestionowany pewniak, za każdym razem gdy ktoś mnie pyta o perfumy na lato. Lekki, świeży, soczysty, energetyzujący, orzeźwiający i ani trochę nie męczący świeżak, pachnący jak zmrożona, mocno gazowana woda mineralna, podana z ogromną ilością kostek lodu i całą masą pociętych w plastry cytrusów (cytryna, limonka, grejpfrut i pomarańcz) i zaserwowana w ekstremalnie gorący i parny, letni wieczór. Bąbelki gazu podskakują wesoło ponad taflę buzującej cieczy, kostki lodu trącają się i pobrzękują o grube szkło zmrożonej szklanki, a wszędzie wokół roztacza się delikatna i przesycona subtelną wonią cytrusów, aura orzeźwiającej świeżości. Spragniony, oblizuję suche i spierzchnięte od gorąca usta i unosząc szklankę, biorę pierwszy nieśmiały łyk. Kolejny przełykam już bardziej łapczywie – wreszcie coraz mocniej przechylając pokrytą skroplinami szklankę i rozkoszując się każdym zachłannym chełstem napoju… Ma ktoś jeszcze jakieś pytania w kwestii sugestywności i efektywności tych perfum?

Kacper Kafel – Stereo Love, to najprawdziwsza wiosna, wiosna – ach to Ty!, że pozwolę sobie polecieć moim nieodżałowanym Grechutą… Co tu dużo mówić, Stereo Love to ucieleśnienie wiosny, wyrażone prostotą i porażającą autentycznością, z jaką przedstawiono w tym monoscencie wiosennego narcyza. Narcyza i nic ponadto, za to wyrażono go z taką lekkością, gracją i precyzją, że nic tylko wąchać i upajać się jego przerażająco sugestywną i niesłabnącą obfitością. Piękno ponoć tkwi w prostocie, więc jeśli podobnie jak ja wielbicie upojną słodycz, czystość i świeżość narcyza – to gorąco polecam Wam te perfumy, bo pachną jak swoisty hymn na cześć wiosny…

L’artisan Parfumeur – Premier Figuier, to kolejna pozycja na mojej stosunkowo krótkiej liście, niszowych propozycji na wiosnę. Jakoś tak się utarło, że jak nisza to musi być sążnistą siekierą, albo jakimś odjechanym dziwadłem dla nerdów i introwertycznych indywidualistów – a tu się okazuje, że niekoniecznie… Premier’ów są dwa, wiosenny (czyli aktualnie opiewany) i wersja Extreme, ale to już propozycja na jesień i proszę mieć to na uwadze przy ich oblatywaniu. Wersja wiosenna to przede wszystkim urocza figa, figa niedojrzała, świeża i zielona. Jeszcze pozbawiona dojrzałych i słodkich owoców, pachnąca samymi młodymi listkami i łodyżkami – jeszcze soczyście zielonymi, niewinnymi i delikatnymi. Figa która pachnie tak lekko i wiosennie, iż nie sposób przejść obok pachnącej nią osoby obojętnie.

Lanvin – Oxygene Homme, to kolejna zagadka z Archiwum X, tudzież zapomniany artefakt z przygód Indiany Jonse’a – no bo ilu z Was, w ogóle kojarzy tę markę? A tak się składa, że choć mało rozpoznawalna i niepozorna, to ma w swym dorobku kilka naprawdę niezłych tytułów, a jednym z nich jest jakże sugestywnie nazwany, Oxygene. Powietrze pachnie jak już się pewnie domyślacie ozonowo, lekko i zwiewnie. Zapach jest z gatunku arcy lekkich oraz skrajnie niezobowiązujących i trzeba mu przyznać, że wywiązuje się ze swojej roli koncertowo. Jak przystało na wzorowo transparentnego świeżaka, wybrzmiewa niewymuszonym, nieco lakonicznym i odświeżającym bukietem – który ani trochę nie męczy, nie jest przy tym banałem i można go wyszarpać za naprawdę niewielkie pieniądze, bo przecież nikt o tej marce nie słyszał. 🙂

Lalique – Hommage a L’homme Voyageur to prawdziwa perełka w koronie Lalique i zarazem jeden z najpiękniej zaaranżowanych casualowców jakie znam… Serio, serio… Przy tym jest tak dyskretny, delikatny i ujmujący swym cichutkim i rozkosznym bukietem, że nic tylko tulić i głaskać spryskaną nim dłoń. Voyageur jest przy tym wysoce nietuzinkowym i odważnym zapachem, bo wprawdzie nie jeden skojarzy te arcy wysublimowane pachnidło, z dostępnym już od paru lat Ombre Indigo od Olfactive Studio – ale mimo wszystko OS przedstawiło nieco inne oblicze ambrette i heliotropu. Rozczulający i zniewalający swą delikatnością Voyageur, w niczym nie przypomina swego starszego brata Hommage, formą i treścią stanowiąc jego zupełne przeciwieństwo – ale i tak przykuwa uwagę swym finezyjnym i absolutnie niebanalnym bukietem. Tak delikatnym, że pomimo iż zapach jawi się jako słodki, to jego balsamiczna słodycz, nie będzie dokuczać nawet latem. Ale to jeszcze nie koniec, albowiem w ofercie marki jest nie mniej oryginalny, by nie powiedzieć ziołowo koperkowy Eau de Lalique. Ale wspominam o nim jedynie dla formalności, gdyż zapach pachnie tak odważnie i awangardowo (jak na mainstream), że nie odważę się zaproponować tych perfum jako „murowanego pewniaka” i odradzam ich zakup w ciemno. Ostatniej propozycji zrobiono największą krzywdę nazwą, robiąc z niej Sportowca (co niejako szufladkuje zapach) a mowa tu o Lalique – Encre Noire Sport, które jest po prostu Encre Noire, tyle że w wersji Light… Więc jeśli kiedykolwiek mieliście obiekcje czy zaryzykować wybuch zamieszek i krwawienie z oczodołów u Waszego otoczenia, używając latem EN – to odpowiedzią na niniejsze rozterki jest EN Sport. Te perfumy do dobrze wszystkim znana, ziemista, ciepła, głęboka i zmysłowa vetiwera, którą tu przedstawiono w odświeżonej i bardzo przystępnej wersji – skrojonej specjalnie z myślą o ciepłych porach roku.

Lacoste w sumie specjalizuje się w świeżakach, choć niestety najczęściej są to banalne owocowe soczki i rażąco niedopracowane siuśki, za które wstyd żądać od ludzi pieniędzy. Ale od czego mamy kult marki i ślepo podążające za znaczkiem lemingi, które i tak kupią wszystko co ma krokodylka – bo przecież skoro jest drogie i markowe, to musi być dobre, nie? (face palm). No niestety tak to nie działa (już nie), ale nie mi decydować co się komu podoba i na co ludzie wydają swoje ciężko zarobione dublony. Tym niemniej pośród wiodącej w portfolio Lacoste miałkości, płytkości i tandety, uchowało się parę naprawdę dobrych kompozycji i tym przyjemniej jest mi o nich przypomnieć. Pierwszą jest zniewalająco i autentycznie papierówkowy, prosty, zwiewny, świeży i arcy soczysty Lacoste Style In Play – czyli „czerwona, jabłkowa Lacosta„. Te perfumy zna (po zapachu) chyba każdy, bo są bardzo charakterystyczne i w sumie nic innego nie pachnie podobnie – za to są wprost genialną propozycją na lato, zwłaszcza parne i upalne – bo czy perfumy pachnące po prostu papierówką, mogą zmęczyć? Kolejną rekomendowaną przeze mnie Lacostą będzie kultowe już klasyczne Essential i nieco młodsze Essential Sport, utrzymane w wybitnie lekkim i finezyjnym charakterze, który ma niewiele wspólnego ze zwykle przesadnie energetyzująco aromatycznymisportowcami„. Tym perfumom bliżej do lekkiej i wysublimowanej finezji Gucci by Gucci Sport i Gucci Pour Homme II – niż banału, którym epatuje koszmarnie nieudana linia L.12.12.

Laura Biagiotti nie wiedzieć czemu, wciąż jest w Polsce mało znana i niedoceniana – a marka ma do zaoferowania znacznie więcej niż kultową Romę. Roma jest wprawdzie przepiękna i arcy zmysłowa, ale niestety latem jej wylewna, upojna i snująca się słodycz będzie męczyć i przeszkadzać – ale zdaje się Pani Biagiotti doskonale o tym wie. Stąd parę lat temu, w ofercie marki pojawiła się równie zmysłowa co finezyjna, Essenza di Roma Uomo. Ten zapach dosłownie pozamiatał sobą ligę lekkich casualowców slash świeżaków i niewiele jest na rynku równie niebanalnie i finezyjnie skrojonych perfum. Gdzieś w tle Essenzy nadal tli się duch klasycznej Romy (jak na dopracowanego flankiera przystało), ale Essenza to przede wszystkim perfumy na wiosnę i lato – gdy ich delikatny bukiet, pełen czaru, powabu i polotu, może wreszcie rozwinąć swe wysublimowane skrzydła. Uzupełnieniem dla Essenzy i Mistero, jest ostatni z flankierów kultowej Romy, a mianowicie ozonowo morski Blu di Roma Uomo, który również bardzo pozytywnie wyróżnia się na tle nierzadko groteskowej i trywialnej „morskiej” konkurencji.

Lucca Cipriano – Red Chrome Men, to w sumie ordynarna i bezczelna podróba, a nie przepadam za opiewaniem pospolitej kradzieży, którą paradoksalnie sankcjonuje kulejące prawo. No chyba że podróbka okazuje się być lepsza od oryginału (w kwestii trwałości, przebija oryginał o kilka długości) a kosztuje przy tym 1/10 ceny markowego oryginału… Markowego, co pogłębia wstyd i hańbę Lacoste, do rangi Rowu Mariańskiego – ale w końcu świadomie stworzyli i podpisali się pod perfumami pachnącymi raptem 2-3 godziny. Jeśli więc szukacie kopii niemal idealnej dla rozkosznie soczystej i jabłkowej, czerwonej Lacosty Style In Play – to polecam o wiele dłużej pachnącego Red Chrome… 🙂

Maison Francis Kurkdjian – Aqua Vitae, to Kurkdjianowa propozycja na wiosnę i lato. Absolutnie doskonale skrojone pachnidło i robiące niesamowite wrażenie pietyzmem, starannością i zwiewnością z jaką poprowadzono wysublimowany bukiet tych niszowych perfum. Francis jest niesamowicie utalentowanym perfumiarzem, choć nie mam złudzeń, że spory wpływ na wydźwięk i na ostateczny kształt jego dzieł ma zleceniodawca – to w przypadku Aqua Vitae, wspiął się na wyżyny, bo mógł… Zresztą podobnie było w przypadku JPG Fleur Du Male, również autorstwa Kurkdjiana, gdzie w moim odczuciu ukazał swoją własną, dużo bardziej subtelną wizję Le Male, również jego autorstwa…

Marc Jacobs – Men, to jeden z bardziej uroczych i zarazem jeden z nielicznych w mainstreamie zapachów, opiewających szlachetność i wdzięk figi. Figi która jak niewiele innych ingrediencji (obok irysa, narcyza i fiołka) równie mocno i przekonywająco – kojarzy się ludziom z wiosenną świeżością. Oczywiście nie mam tu na myśli dojrzałych, aż lepkich od słodyczy owoców, co zielone listki i gałązki, dopiero co rozkwitłego drzewka. MJ Men to w sumie monoscent (zapach wybrzmiewający jedną wiodącą nutą), ale tak uroczy, zmysłowy, intrygujący, przyjemny i rozkoszny w odbiorze – iż wierzcie mi, więcej nie trzeba.

Malizia Uomo – Vetyver, to w sumie casualowiec, potrafiący zapachnieć naprawdę ciepło i zmysłowo – ale przy tym stanowi tak ciekawe i w sumie pobudzające ujęcie wetivery, że z powodzeniem można używać tych perfum wiosną i latem. Drżąca, a właściwie wibrująca gorącem i kotłującą się ze świeżością, esencjonalność tutejszej haitańskiej trawy – nieustannie zaskakuje i intryguje, a mowa o zapachu kosztującym około 30 zł. Naprawdę polecam Wam sprawdzić te naprawdę niebanalne i bardzo trwałe perfumy  – ale koniecznie w wersji o pojemności 50 ml, bo nie wiedzieć czemu pachną lepiej niż te z flakonów o pojemności 100 ml, zupełnie jakby pochodziły z innych rozlewni.

Mexx – Pure for Him, to kolejne perfumy z półki tzw. drogeryjno massmarketowej, które potrafią dokopać dużo droższej i markowej konkurencji – zarówno parametrami, jak i jakością bukietu. Jak przystało na pachnidło pachnące adekwatnie do swej nazwy, Pure to wytrawny, purystyczny, świeży i surowy zapach – utrzymany w dość chłodnej i zgrzebnej stylistyce arcy minimalistycznego i wytrawnego świeżaka. To kompozycja autentycznie chłodna i zielona (min. liście pomidorów), ale dzięki temu doskonale sprawdzi się podczas letnich upałów. Nie bez znaczenia jest też odważny i oryginalny krój bukietu, który równie wyraźnie odcina tego Mexxa, na tle banalnej i zwykle wtórnej konkurencji.

Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir, to zapach który nieźle mi namieszał i dosłownie mną pozamiatał. Naprawdę rzadko zdarza się, by zapach komercyjny był tak oryginalny i awangardowy – jednocześnie czerpiąc garściami, z już wcześniej ukazanych riffów. Oczywiście piję tu do swoistego podobieństwa Bleu Noir do Declaration Cartiera i Olfactive Stdio Ombre Indigo. Szczęka opada, nie? – zwłaszcza, że niniejszy wpis ma traktować o świeżakach na wiosnę i lato, a tu znów casualowiec i to w dodatku tak wyrazisty? Otóż nie, bo owszem, każdy z tych zapachów, potraktowany z osobna raczej kiepsko nadaje się jako przyjazny otoczeniu umilacz najcieplejszych pór roku – ale jeśli zmieszać ziołową, ostowatą i wytrawną wyrazistość Declaration, z niemalże maślano balsamiczną obłością Ombre Indigo… Bingo! w rezultacie otrzymujemy coś na podobieństwo (mentalne!) Hermesowego Voyage, czyli zapach, który wybornie sprawdzi się przede wszystkim ciepłą wiosną – a oszczędnie aplikowany, zada szyku również letnim wieczorem.

Olfactive Studio – Flash Back, to z pozoru kolejny owocowy soczek, pokroju eeeee sino koperkowego (bo powoli zaczynają się kończyć kolory dla tych gniotów) klona Lacoste L.12.12. – ale to tylko krzywdzące pozory. Flash Back to zapach dosłownie kipiący wywołującą autentyczny ślinotok, owocową soczystością i świeżością – zaaranżowaną z użyciem rabarbaru, jabłka grejpfruta i pomarańcza – więc powiedzmy że kapitalny i również niszowy Creed Aventus, doczekał się naprawdę mocnej konkurencji.

Olivier Durbano – Rock Crystal, pukając się w czoło, powiecie kadzidlak!?, na wiosnę!? pogięło grubasa? A tak, bo chłód i zimno bijące od kadzidła osadzonego w RC, sprawia że wydychane z ust powietrze zaczyna być widoczne! Serio, Kryształ Górski, użyty w nieprzesadnej ilości, stwarza wokół nosiciela tak surową, chłodną i wyśrubowaną aurę – wybrzmiewającą jakby nie patrzeć, wzorcowo i ortodoksyjnie czystym olibanum. Olibanum przaśnym, surowym i monolitycznym, a do tego tak zimnym – że ciepłą wiosną, poradzi sobie nie gorzej niż wcześniej rekomendowany, równie kadzidlany Encens Flamboyand od Annick Goutal. Zresztą co tu dużo mówić, sprawdźcie sami i powiedzcie czy nie mam racji – wszak ludy Arabskie, by się latem schłodzić i ugasić pragnienie, piją gorącą herbatę… Jako alternatywę, na wiosnę polecę pachnidło równie chłodne i co istotne pozbawione, tej jakże charakterystycznej dla kompozycji Durbano, bazy. Mowa o Turquoise. Starsze datą zapachy Oliviera łączy właśnie ich wysublimowana i wspólna baza, osnuta na akcentach kadzidlano balsamicznych – ale Turkus jest pozbawiony tego wspólnego mianownika, a bijący od tych perfum chłód i akcenty wodne, całkiem nieźle spiszą się w cieple letnie wieczory.

Parfum d`Empire to marka, dla której tworzy Marc Antoine Corticchiato, perfumiarz nieprzeciętnie zdolny i charyzmatyczny – ale obdarzony ręką równie ciężką, co przeciętna damska torebka (coś około 15 kg). Marc stworzył min. arcy genialnie skórzane Cuir Ottoman, żywiczną Wazambę i kandyzowaną Aziyade, ale pomimo ich niekwestionowanej urody – wiosna i lato to nie miejsce na tak sążniste, bogate i dosadne kompozycje. Jakoby zdając sobie z tego sprawę, Corticchiato stworzył też Yuzu Fou – czyli cytrusowego świeżaka na lato. Zapach budzi pewne kontrowersje, bo jak na obrany temat jest dość  odważny i dość trudny w odbiorze – wszak samo Yuzu nie pachnie jak konwencjonalny cytrus. No i nie sposób zignorować, że gęstość i esencjonalność tych perfum , również nieco wymknęła się perfumiarzowi spod kontroli – ale mimo wszystko polecam zapoznać się z tym niebanalnym świeżakiem, któremu bliżej do Monsieur Balmain, niż Eau de Hadrian. 🙂

Prada, ehhh moja ukochana Prada… dorobek olfaktoryczny Prady, zahacza o wiosnę i lato w postaci dwóch, absolutnie genialnych pachnideł. Jednym z nich jest zjawiskowa, mydlano purystyczna Prada Infusion d’Homme, a drugą jej zniewalająco vetiwerowa wariacja, czyli Prada Infusion de Vetiver. Obie są tak niesamowicie szlachetne, wysublimowane i finezyjne, że nie jestem w stanie wybrać, bez której mój letni arsenał perfum, mógłby się obejść. Tu musicie wiedzieć, że purystyczna świeżość Infusion, jest absolutnie bezprecedensowa, no bo ile znacie perfum pachnących jak świeżo uprane, nakrochmalone i wyprasowane, białe męskie koszule? Nieco pudrowe i irysowe, absolutnie minimalistyczne i arcy wytrawne Infusion, to prawdziwy klejnot w panteonie letnich świeżaków. Jest to zapach wybitny i robiący niesamowite wrażenie swą niebanalną aranżacją – totalnie odmienną od obowiązujących standardów ozonowo, zielono, wodno cytrusowych. Te perfumy po prostu nie mają precedensu, a do tego działają nawet w największych upałach. Infusion de Vetiver to z kolei jedno z najbardziej subtelnych, świeżych, porywających i delikatnych ujęć vetiwery, z jakim w ogóle spotkałem się w perfumiarstwie, włączając w to niszę. A poza tą arcy finezyjną dwójką, w ofercie brandu jest jeszcze równie urocza co orzeźwiająca Prada Luna Rossa (bardziej na wiosnę) i jej najmłodszy flankier Luna Rossa Eau Sport, która stanowi jeszcze bardziej zwiewną wariację klasycznej Luny, ale już na lato.

Profumum Roma – Acqua di Sale, to nie zapach a spektakl, krajobraz i sceneria, którą perfumiarz żywcem przeniósł z realnego świata i zamknął we flakonie perfum. Nie znam i już nigdy nie poznam doskonalszej, bardziej autentycznej i porywającej kompozycji morskiej – albowiem matkę naturę, jej pietyzm i autentyzm nie sposób przebić. Perfumiarzowi który stoi za tym dziełem, osiągnął doskonałość, zupełnie bezstratnie i bezkompromisowo przenosząc całą scenerię, z jej wszystkimi detalami – i aby się o tym przekonać, wystarczy spryskać tymi perfumami nadgarstek i zamknąć oczy. Jeśli więc lubicie klimaty morskie, morskiej bryzy, słonej, zapachu mokrych kamieni, morza i spienionych fal, roztrzaskujących się o smagane wiatrem wybrzeże – to nie znam perfum doskonalej oddających powyższą scenerię, niż te.

Puma Green to zapach rzekłbym ambiwalentny. Z jednej strony jest banalny, tandetny i wtórny – ale z drugiej strony jego arcy delikatne i niewymuszone brzmienie, wypada tak przekonywająco i naturalnie, iż nie sposób odmówić infantylnemu bukietowi Green swoistej charyzmy i uroku. Zapomnijcie więc że to klasyczny zielono owocowy świeżak, pachnący jak setki podobnych doń Lacost, Bossów i CK – bo w tym szaleństwie jest metoda na sukces. Zwiewna, świeża, wyraźnie dziecinna, ale kipiąca egzaltowaną świeżością Puma Green, to kapitalne perfumy na lato – zwłaszcza jeśli hodujecie w domu dorastającego gołowąsa, który zaczyna cichaczem podprowadzać ojcu jego perfumy. Bo o ile na dojrzałym mężczyźnie te perfumy zagrają raczej trywialnie – to na młodym chłopaku wypadną już całkiem adekwatnie i będą się doskonale komponować z jego młodzieńczym temperamentem i entuzjazmem.

The Different Company – Sel de Vetiver, to arcydzieło, które choć samo czerpie garściami z innego arcydzieła (Guerlain Vetiver), traktuję z niemalże boską czcią. Pomijając konotacje z geniuszem Jean Claude Elleny i jego córką w genezie brandu (czas przeszły) – Sel de Vetiver to prawdziwa mekka i święty Graal dla wyznawców Wetiveryzmu, czyli kultu wetivery. Ta szlachetna trawa, pachnąca sama w sobie jak cudownie wyrafinowane perfumy – ma w sobie tak ogromny potencjał, że chyba nigdy nie wyczerpią się warianty, na jej nowe ukazanie (czego nie można powiedzieć o oudzie, oklepanym i wyeksploatowanym w wyniku oudomanii). Jeśli więc kochacie vetiverę, ujętą w stylu Guerlain Vetiver, ale z wyraźnym przechyłem w stronę zjawiskowej Prady Infusion de Vetiver, to Sel de Vetiver jest równie wybornie skrojonym kompromisem.

Thierry Mugler, to marka którą postrzegamy głównie przez pryzmat niemiłosiernie słodkiej, nośnej i specyficznej serii A*Men i niesłabnącej miłości Muglera do kawy i czekolady. Ale Mugler to nie tylko ociekające słodyczą miksy kawy z czekoladą, tonką, toffi i skórą, ale i kilka naprawdę wybornie skomponowanych świeżaków. Mugler to również synonim wysokiej jakości, charyzmy, kreatywności – więc nie dziwota, że w wydaniu Thierrego, nawet świeżak pachnie porywająco i absolutnie niebanalnie. No bo pomyślelibyście, że paczulę i kawę można zaserwować w taki sposób – iż zamiast ogrzewać, chłodzi? A taką właśnie sytuację mamy w arcy nietuzinkowym Ice*Men, gdzie chłodne i minimalistyczne drewno oraz zmrożona obecnością muszkatu i konotacji morskich, paczula – autentycznie chłodzi. Kolejny na mojej liście Muglerowych rekomendacji, będzie absolutnie urywający poślady i niestety LIMITOWANY, A*Men Ultra Zest (smuteczek)… Tym świeżakiem Mugler dosłownie pozamiatał konkurencję i udowodnił że z jabłka, mięty, porzeczki i cytrusów – wciąż można przedstawić owocowego świeżaka w wersji równie ambitnej i zarazem arcy przyjemnej, co Creed Aventus, CK IN2U, czy Lacoste Style In Play, amen! Kolejny na mojej liście murowanych pewniaków jest niesamowicie energetyzujący A*Men Pure Energy (dawniej Pure Shot, ale Oscar Pistorius postrzelił tę kompozycję w stopę), ale ujęcie w jakim ukazano tu paczulę, miętę i jagody jałowca, znów imponuje w całej rozciągłości. Niniejszą listę zamyka niepozorny Cologne – ale nie dajmy się zwieść, bo u Muglera nawet woda kolońska, pachnie w sposób absolutnie niebanalny.

Tommy Hilfiger – TH Bold, to zapach którego wpierw zrugałem, za bezczelne odgapiostwo od Banana Republic Classic – ale w świetle reformulacji, która totalnie zniszczyła tego drugiego, całuję ziemię w podziękowaniu, że Tommy raczył genialnego Classica powielić!. Dotąd nie znałem doskonalej skrojonej, bardziej energetyzującej, wytrawnej, eleganckiej i trwalszej wody kolońskiej (w jej specyficznym i klasycznie ujętym sznycie), niż niepozorny i niemal totalnie nieznany Classic. Ale niestety to jak pachnie dziś, dyskwalifikuje te perfumy w całej rozciągłości – od totalnie niepodobnego do ich samych brzmienia, po absolutnie skandaliczną trwałość i równie nikłą projekcję (gdy oryginał pachniał na mnie przeszło dobę). Cofam więc moją rekomendację dla BR Classica, bo obecnie sprzedawane siuśki, nawet nie przypominają perfum, które opiewałem w niejednej recenzji – więc w ich miejsce wstawcie sobie identycznie pachnącego TH Bolta i będzie git. Jeśli lubicie wytrawne, cytrusowo zielone, aromatyczne, inhalujące i aż kipiące kolońską świeżością świeżaki, to te perfumy będą idealne.

Zirh, to również jedna z tych marek o który przeciętny Seba i Janusz niezbyt słyszał – a jeśli już, to zapewne zna kultowego już Zirh Ikona. A skoro już przy kadzidlanym i nieco mrocznym Ikonie jesteśmy, to warto tu polecić klasycznego Zirha i Zirh Pure Ikon, czyli letnią odsłonę klasyka. Wprawdzie letnia wersja Pure pachnie głównie wymuskanym puryzmem, a motyw znany z klasycznego Ikona gra tu raptem ente skrzypce, ale warto te perfumy wyróżnić. No i na koniec Zirh Zirh, czyli absolutnie dyskretne perfumy, zaserwowane w rasowo amerykańskim, ultra oszczędnym stylu. Te perfumy pachną po prostu niewymuszoną, świeżością czystego prania – ale jeśli lubicie świeżość wyrażoną podobnie, do tej z Prady Infusion d’Homme oraz Avon Pure o2, to warto po te słabo znane perfumy sięgnąć.

uff, The End 😉


Odpowiedzi

  1. Bardzo dziękuję za ten wpis. Zastanawiam się nad zapachem na wiosnę/lato. Aktualnie używam Platinum Egoiste, ale myślę, że pociągnie góra do końca maja, bo w wyższych temperaturach robi się dość mdły. Na lato mam Lacoste Red i Dior Homme Cologne (cytryna, cytryna i cytryna), ale to prezenty. Myślę, że nabędę L’eau par Kenzo, bo jest wspaniały, podoba mi się o wiele bardziej od cytryny DHC. ;/ Essenza to dobry wybór, klasyczne AdG zostało tak zniszczone reformulacjami, że szkoda po nie sięgać.

    • drobiazg, mam nadzieję, że niniejszy wpis pomoże wybrać coś odpowiedniego, pozdrawiam 🙂

  2. bardzo fajne zestawienie, więcej takich przemyśleń, bo jest czym się sugerować i co testować ;]

    • dziękuję i życzę owocnych łowów 🙂

  3. Świetny wpis ☺👍 Kawał dobrej roboty 🙂
    Wspominając o Lalique, warto wymienić jeszcze ‚White’, nabyłem całą flachę w oczekiwaniu na wiosnę/lato 🙂
    Pozdrawiam Piracie 🙂
    Po dniu pracy, położyć się na kanapie i czytać Twoje recenzje to jest – rozkosz 👍Dzięki ☺

    • dziękuję, owszem myślałem o White, ale jest pikantny i słodki, więc to ewidentny casualowiec i bankowo pojawi się w innym zestawieniu – a mianowicie najlepszych casualowców, pozdrawiam:)

  4. A gdzie zgubiła się Nautica Voyage?

    • nie znam, więc nie mogłem jej zgubić.

  5. Otwierając stronę z Twoim blogiem wręcz usłuszałem „mówisz – masz” 🙂 To a propos mojej prośby pod poprzednim postem. A tak bardziej serio: wielkie dzięki za inspircję. Lista przygotowana, dziś ruszam na bloterowe testy.

    • drobiazg, myślę że nie tylko Tobie pomoże ten wpis, pozdrawiam i życzę udanych łowów 🙂

  6. Witam a co Szanowny Pan sądzi o Calvin Klein Eternity Summer 2016? A co do Avon Pure o2 to orientuje się Pan może czy to nadal ten sam zapach co kiedyś czy coś namieszali? Bo wiem że przez jakiś czas był niedostępny w sprzedaży a teraz znów pojawił się w katalogach.

    • Witam, niestety nic nie sądzę o edycji 2016, bo jej nie wąchałem, zaś co się tyczy Avon Pure, to owszem zmienili flakon i usunęli O2 z nazwy, ale te same źródła donoszą że zapach pozostał nienaruszony. Niestety na ten moment nie mogę tego potwierdzić ani zdementować, ponieważ nie znam żadnej konsultantki Avon, u której mógłbym produkt kupić, aby to sprawdzić. pozdrawiam

      • Zamówiłem dzisiaj Pure od znajomej konsultantki, Pure O2 miałem, zresztą kupiłem go po recenzji na Twoim blogu, więc niedługo będę wiedział, czy coś w nim grzebali. 😉

        • w takim razie proszę o opinię, czy coś się zmieniło, bo sam jestem bardzo ciekaw, pozdrawiam 🙂

          • Mam nowe wcielenie Pure O2, obecnie znane jako po prostu Pure. Co się zmieniło na pewno – opakowanie; aktualnie białe, minimalistyczne, płaskie kwadratowe i foliowane, butelka płaska, klasyczny kształt piersiówki, w dolnym rogu napis „Avon Pure”, atomizer to taki sam biały plastik, korek nieprzeźroczysty a biały. Stara butelka wyglądała o wiele lepiej. Ta po prostu krzyczy „jestem tanim avonem!” 🙂 Na pierwszy niuch zapach niezmieniony (mój flakon prod. 8 stycznia 2017 a więc świeżutki ;)), ale wydaje mi się, że projekcja minimalnie mniejsza, choć biorę poprawkę, że to nie są warunki pogodowe dla niego. Reasumując, jeśli ktoś będzie miał okazję nabyć starą wersję butelki w przyzwoitej cenie (niektóre obecne są rozbojem w biały dzień ;)), to polecam brać tą starą.

          • świetna nowina, bardzo Ci dziękuję! 😉

  7. Cześć, Pirath nie myślisz o rozbudowaniu serwisu? Nowy wygląd, „layout”, może przekształcenie bardziej w serwis, coś jak Marcin budzyk prowadzi Nezde luxe? (chociaż nie wiem czy to dobry przykład bo jego recenzje i styl są bardzo pretensjonalne). Może zostaniesz youtuberem? 🙂
    Pozdrawiam, mateusz

    • nie, robię to czysto hobbystycznie i z doskoku, a od zarabiana nażycie mam inna profesję. Nie chcę psuć sobie przyjemności nieskrępowanego pisania o tym co kocham, spinając się o terminy, umowy i robić coś za kasę, również pozdrawiam 😉

  8. No i pięknie ; ) Kawał dobrej ( subiektywnej ) roboty. Wreszcie się doczekałem ambitnego przewodnika po świeżakach. To teraz co roku będzie aktualizacja przeglądu jesienno-zimowego i wiosenno-letniego ; )

    • i właśnie tych aktualizacji najbardziej się obawiam, bo to kolejne „coś” o czym trzeba pamiętać, pozdrawiam i dziękuję 🙂

  9. Dobrze wiedzieć że będzie okazja do poznania Aventusa. Poza tym nic tu dla mnie 😉

    • zdziwiony jestem, że jeszcze się nie znacie 🙂

  10. Nie zapomnij o silver shadow altitude 🙂 właśnie czekam na dostawę

    • no w sumie to o nim zapomniałem 🙂

  11. A Fordowskie wspomnienia z wakacji, czyli cała seria środziemnomorska? Począwszy od Mandarynki z Amalfi, przez Portofino i inne niebiesko-zieloności – ze wszystkich wieje miłym chłodem i wdziękiem.
    Nie są może szczególnie skomplikowane, ale w upały fantastycznie dają radę.

    (Dzięki za pean na cześć Solonej wetiwerii; kocham ją przeogromnie, mimo że ma na mnie godzinny etap proszku do prania.)

    • na liście znalazły się wyłącznie zapachy, które znam osobiście, a z Fordami na Opolszczyźnie krucho, więc siłą rzeczy musiało ich (i nie tylko) zabraknąć 🙂
      p.s. ależ cała przyjemność po mojej stronie, sam ubóstwiam Sel, pozdrawiam 🙂

  12. To niemalże antologia, a nie subiektywny przegląd, ale mi jednak brakuje w zestawie zapachów wiosenno-letnich dwóch „Lalików” – White i Equus, przy czym wg mnie na upalne lato zdecydowanie ten pierwszy nadaje się bardziej.

    • no niemalże, ale wrodzona skromność nie pozwalała mi użyć tego słowa. Zwłaszcza że ograniczeniem była moja własna subiektywna wiedza o świeżakach (w przypadku perfum znormalizowanie i zmierzenie kryteriów jest wręcz niemożliwe), a nie obszerność i możliwości rynku, pozdrawiam 🙂 I na ten przykład, dla mnie White to ciepły i pikantno słodki casualowiec

      • Tak, w tej materii w zasadzie każda ocena jest mocno subiektywna, jak widać po White. Ja odbieram go inaczej. Co do Equusa, to jeszcze bym się zgodził, że to bardziej casualowiec. A jeszcze w kwestii zestawienia, to przyszło mi teraz do głowy, że w sumie to można tam umieścić coś od Issey Miyake oraz że ewidentnie brakuje mi Versace Man Eau Fraiche, a to już wg mnie świeżak pełną gębą i do tego wart polecenia (z uwzględnieniem oczywiście zasady de gustibus).

        • Dla mnie Equus i Lion, to casualowce wagi ciężkiej i bynajmniej nie uważam tego za wadę 😉 A z Isseyami mam ten problem, że po poznaniu wersji klasycznej, oraz przelotnym powąchaniu paru flankierów, stwierdziłem że wybitnie mi ze stylistyką tej marki nie po drodze i celowo odpuściłem bliższy kontakt, pozdrawiam 🙂

          • De gustibus… A z innej beczki – jesteś w stanie polecić jakieś zapachy odpowiadające stylistyce Bvlgari Aqua/Aqua Marine? Z góry dziękuję za info/rekomendację. Pozdrawiam

          • hmmm Armani Acqua di Gio, Issey Miyake, Versace PH? Nie wiem jak silna ma być moc rażenia (mocniejszy czy subtelniejszy zapach) bo być może starczy Acqua di Gio Essenza, Lanvin Oxygene albo Bvlgari Aqua Amara?, pozdrawiam

  13. Piracie skusiłem sie twoim wpisem na Lalique Encre Noir Sport.. i się nie zawiodłem.. (ale pozwole sobie opisać moje odczucia stricte pod recencja zapachu), nie mniej jednak zapachu którego zabrakło w tym zestawieniu to Diesel Plus Masculine (mleczna butelka) która dalej jest dostępna na rynku. Pomimo pewnej reformulacji którą w moim odczucie przeszła, (żywtoność na mojej skórze skróciła się z 9-10h do 6-7h a bukiet jak dla mojego nosa bez zmian), dalej jest to obłedny zapach zwłaszcza na upały.

    • miło mi że i Ty go doceniłeś, pozdrawiam 🙂

  14. Witam! Fajne zestawienie. A dlaczego nie napisałeś nic o Chanel Egoiste lub Chanel Platinum Egoiste. Własnie zastanawiam się nad kupnem któregos z Egoistów 🙂 Polecasz je ???

    • bo to nie są świeżaki, ani zapachy na lato 🙂

      • OK. Rozumiem 🙂 Jestem laikiem w tych tematach. Dziś po raz pierwszy wszedłem na Twojego bloga i jestem pod duuuużym wrażeniem Twojej wiedzy. Bardzo fajnie się to czyta Twoje artykuły. Jednak wracając do poprzedniego pytania, którego z nich byś mi polecił ? Egoiste czy Platinum Egoise ?

        • Kiedyś poleciłbym Ci Egoiste, ale zważywszy jak pachnie teraz, nie miałbym sumienia, no chyba że nie znasz wersji przedreformulacyjnej, to używaj do woli 🙂

          • Mimo wszystko zakupię chyba Egoiste 🙂 No a teraz zadam Ci pytanie z innej beczki. Wiem, że feromony to strata kasy, sam o tym pisałes. A jakie perfumy polecił byś mi na wyjście na dyskotekę ? Oczywiście mam na myśli zapach, który sprawdza się na podryw w zatłoczonych dyskotelach ??? 🙂

          • każdy zapach w którym czujesz się dobrze 😉 serio, tu nie ma co się za przeproszeniem spuszczać, ma być dość wyrazisty, nietuzinkowy i możliwie lekkostrawny, bo podobnie jak w przypadku ubrań – to tylko dodatek i nie szata zdobi człowieka. To nie na zapach i ciuchy lecą dziewczyny, a na Twój wygląd, prezencję, głos i ciekawą osobowość, perfumy to tylko dodatek wieńczący całość 😉

  15. Loram, Platinum i Egoiste, to są dwa różne zapachy. Jeśli już koniecznie któryś z nich, to Platinum będzie bardziej uniwersalny, od biedy da radę również latem, ale nie w ekstremalne upały. Natomiast Egoiste (bez Platinum), to bardzo elegancki, ale i kontrowersyjny zapach. Nie widzę go jako zapachu codziennego, tym bardziej latem.

    • Dzięki za odpowiedź. Napisałes, że Egoiste – to zapach kontrowersyjny 🙂 Co miałeś na myśli ???


Dodaj odpowiedź do Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Kategorie