Napisane przez: pirath | 25 czerwca 2011

Dior – Fahrenheit


Christian Dior stworzył wspaniałe imperium… będąc odpowiedzialnym za powstanie „new look” w latach pięćdziesiątych, obdarował kobiety nowym wizerunkiem… wyznawczynie stylu Diora zostały znów zakute w gorsety, z których uwolniła je Coco Chanel
Christian postawił na styl, funkcjonalność i kobiecość… wylansował talię osy, falbany, szpilki i głębsze dekolty… był niezwykle utalentowanym i kreatywnym projektantem… połączył modę z luksusem, elegancją i niesłychaną kobiecością… zmarł gdy jego imperium znajdowało się u szczytu potęgi…

Po jego śmierci, na krótko pałeczkę przejął jego asystent, 21 letni wówczas Yves Saint Laurent, jednak jego odważne eksperymenty nie zostały ciepło przyjęte przez zarząd i wkrótce został zastąpiony, przez kierującego imperium przez niemal 30 lat – Mare Bohan…. to na jego obecność w firmie przypadło rozpoczęte w latach 70-tych szycie konfekcji również dla panów… Prawdopodobnie jemu zawdzięczamy również wylansowanie w 1988 roku bardzo odważnego i niesamowicie popularnego do dziś – Fahrenheit’a

Jego pojawienie się dosłownie wstrząsnęło w posadach światkiem perfum… nie pojawiła się dotąd kompozycja tak odważna, samcza, niemal brutalna – a jednocześnie tak ciepła i dobrze przyjęta przez środowisko i klientelę… Fahrenheit to niezwykle charakterystyczny, silny, męski i złożony zapach… stanowi połączenie wytrawnej świeżości opartej na nucie głogu i niesamowitego ciepła, które tworzy na nosicielu ta kompozycja… ludzie czują w nim różne rzeczy i ciężko z tym polemizować , bo trudno o równie niejednoznaczny i złożony zapach… Fafarafa ewoluował podczas kilku reformulacji… zmieniał się, stopniowo łagodniał… pamiętam, że wcześniejsza kompozycja z początku lat 90-tych zalatywała specyficzną nutą petrochemiczną… stąd posądzenie o konotacje z benzyną, marchewkami i innymi wynalazkami…

Mało kto wie, że twórcy utrzymywali w tajemnicy pełen skład zapachu, bo był poniekąd rewolucyjny… właśnie w Fafarafa po raz pierwszy użyto na taką skalę odważne nuty kwiatowe, zarezerwowane dotąd dla kompozycji żeńskich… fiołka, jaśminu, konwalii i rumianku… Zapewne właśnie kwiatom zawdzięczamy, tę nieco słodką, lekko pudrową, ciepłą, otulającą barwę zapachu… jakże byłoby tu zimno, sucho i smutno, bez krzepiącego dodatku rumianku i fiołka… te składniki rozpaliły kompozycję, dodając mu ujmującej głębi…
Gdy zapach został ciepło przyjęty przez klientów, dopiero wówczas zdradzono jego pełen skład… pierwsze lody zostały przełamane… od tej pory perfumeryjne nosy zaczęły odważniej eksperymentować, odchodząc coraz śmielej od tradycyjnych kolońskich akordów…

Fahrenheit jest zapachem głębi i wyrafinowania… silna nuta głogu nadaje mu suchości i wytrawnej goryczki, przez co jest traktowany jako kompozycja stricte męska, niemal brutalna i ultra samcza – niesamowicie podoba się kobietom… czyżby chodziło o dominację i miażdżącą siłę, z jaką zapach daje o sobie znać? Niewiele jest na rynku pachnideł męskich, o tak silnie zdeklarowanym sznycie i wydźwięku… Fahrenheit stał się symbolem męskości… wielu facetów wyraża, lub pragnie zaakcentować za jego pomocą swą silną osobowość… Oczywiście gros przypadków, to tylko czcze przechwałki i blef, ale zapach skutecznie odwala za nosiciela kawał PR-owej dobrej roboty… wiemy o tym, nie od dzisiaj 😉

Jak przystało na dobry zapach trafiający w szerokie gusta odbiorców – wielu jego miłośników zdążyła zmęczyć jego nadmierna popularność… stał się powszechny jak menele pod Kauflandem i padł ofiarą swej niesłychanej popularności – wyrażonej poprzez dziesiątki mniej lub bardziej udanych podróbek… a podrabiany jest niemal oficjalnie… powąchajcie sobie hipermarketowe hiciory pokroju: BIES, RED HEAT, ORIGINAL NIGHT, MALE EROTIC RED, FIORANO, RED SPIRYT, TEMPERATURE i wiele innych wynalazków… do tego dochodzą tureckie i chińskie podróby udające oryginały, które można spotkać nadal na wielu aukcjach na alledrogo… obnośnych, śniadoskórych sprzedawców, obwieszonych złotem na parkingu pod Realem nawet nie liczę 😉


Uwielbiam ten zapach, ale go nie noszę… powód?
ulica mi go skutecznie uprzykrzyła… zakładam go od wielkiego święta na specjalne okazje, gdy nie muszę wychodzić z domu lub udaję się tam, gdzie mam absolutną pewność, że nie spotkam nikogo żywego w promieniu wielu kilometrów 😉 Nos znający ten zapach bez problemu odróżni oryginał od taniej imitacji…  czy ludzie, którzy z lubością i świadomie psikają się tanimi bazarowymi substytutami – zdają sobie sprawę jak groteskowo i śmiesznie pachną? to nic, że jest nie trwały…. obrazek żywcem zdjęty z mojego podwórka…

Trzeba wylać na siebie połowę… do tego złota keta na szyję, klapki, lub dziurkowane mokasyny, krzykliwa hawajska koszula odsłaniająca krzaczory na klacie, wielkie mucho podobne okulary w pozłacanych oprawkach i już można brylować pomiędzy straganami, trzymając portfel w zapinanej od przodu pod wydatnym brzuchem skórzanej saszetce – w poszukiwaniu okazyjnego zakupu gaci dla stryjka Horsta z Frankfurtu… całości dopełnia ściskany w dłoni kalkulator, dla szybszego przeliczania cen na ojro

Nie mam nic do ludzi mieszkających na wioskach… ale dla mnie „wiocha” to przede wszystkim stan umysłu…

Otwarcie Fafarafa to mocne uderzenie… zapach od razu wali śrutem z „grubej rury” do wszystkiego co się wokół niego rusza… czuć mocne nuty głogu, muszkatu, rumianku, fiołka zatopionych w cedrowo – sandałowo – lawendowym sosie… projekcja jest wściekle intensywna i nie pozostawia otoczeniu najmniejszych złudzeń czym pachniemy…. błagam… za każdym razem, gdy przesadnie (ponad 5 chmurek) aplikujecie Fahrenheita – Bóg zabija małego kotka…. please think about the kittens 😉

Flakon jest dość skromny, ale czerwona barwa przechodząca stopniowo w czerń doskonale oddaje klimat i temperaturę kompozycji… całość zakrywa prosta czarna nasadka na atomizer z przetłoczonym od góry logiem CD… takie proste opakowanie, a tak bogata i ujmująca zawartość… Trwałość jest niesamowita… zapach zaaplikowany rano jest nadal dobrze wyczuwalny późnym wieczorem… Fahrenheit to niesamowita głębia, charyzma i intensywność… kolejny przykład starej dobrej szkoły… to już ostatni w mojej kolekcji przedstawiciel Wielkich Dior’ów… Chociaż najnowszym Fahrenheitem Aqua – dali do zrozumienia, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa….

Głowa: lawenda, mandarynka, głóg, muszkatołowiec, cedr, bergamotka, rumianek, cytryna
Serce: wiciokrzew, goździk, drzewo sandałowe, liście fiołka, jaśmin, konwalia, cedr
Baza: skóra, bób tonka, ambra, paczula, piżmo, wetiwer


Odpowiedzi

  1. Napiszę krótko: świetnie się Ciebie czyta. Długie, ale nie przynudzające recenzje. Jeszcze chętniej poczytałbym o niszy w postaci Creeda czy Amouage.

  2. dziękuję 😉 jestem gaduła i mam styl przewlekły, stąd te elaboraty… ponadto zawsze przyplącze mi się jakaś myśl którą chcę dopisać…. improwizuję te recenzje w locie, bez przygotowania, więc czasem się powtarzam 😉

    recenzje amouage i innych niszowców posypią się już wkrótce… zostało mi już niewiele zostało pozycji w mojej kolekcji których jeszcze nie opisałem, wiec proszę o odrobinę cierpliwości 😉

  3. Znam doskonale ten zapach. Tylko nie wiedziałem, że to to. Bardzo dawno temu używał go mój wujek. Ale myślałem, że to Szary Boss. Przez kilkanaście lat żyłem w dużym błędzie. Do dziś. Zapach jest fenomenalny. W otwarciu czuć coś jakby benzynę. Ale ona ulatuje i zostaje ta fantastyczna, ciepła nuta. Pełna klasy i spokoju. Niestety przez wujka kojarzy mi się z facetem koło 50-tki w garniturze. Jednak chyba będę polował na jakąś 30-tkę wv rozsądnej cenie. Bo jest warto.

  4. masz rację, fafarafa (fahrenheit) rzeczywiście w starszych wersjach trącił nutą petrochemiczną 🙂
    wiele osób bardzo mile to wspomina,a zapach jest rzeczywiście genialny i ponadczasowy 🙂
    Fafarafa używają między innymi mężczyźni stateczni, bo świetnie im pasuje i podkreśla ich męskość i fason… zarówno drobni przedsiębiorcy i pracownicy dużych korporacji… przecież ten zapach to kwintesencja klasy 😉

  5. Źle bym się w nim czuł, gdybym nie miał na sobie garnituru, tylko dżinsy + koszulkę lub, co gorsza, dres.
    Zgadzam się z Tobą w stu procentach: ponadczasowy zapach złożony tylko z klasy. Jednak polska cena w stacjonarce studzi emocje, gdyż pozwala poobcować z kosmosem i Księżycem. Koszmarnie wysoka.

  6. koszmarnie wysoka, ale w 100% uzasadniona jakością i trwałością produktu… znam droższe zapachy o gorszych parametrach i słabszej kompozycji…
    Dior to Dior i fafarafa pachnie około doby z 2-3 psików… więcej nie trzeba, więc flaszka wystarcza na baaaaardzo długo…

  7. Jak najbardziej uzasadniona, bo to styl i klasa w płynie. Tylko, że przyzwyczaiłem się do dwucyfrowych cen perfum i jakoś tak szokujące one mi się tutaj wydają 😉

  8. szokujące są ceny 4 cyfrowe, albo nawet i pięciu… oczywiście nadal mówimy o perfumach… ale to już raczej snobizm… 😉

  9. Każda pasja ma swoje skrajne zboczenia i niewątpliwie wydanie kilku-, czy też -nastu tysięcy na perfumy można do nich zaliczyć. Tak samo, jak audiofile wydają po -set tysięcy na same kable. Gdzieś leży pewna granica pasji, po przekroczeniu której zaczyna się snobizm.

  10. tyle że zarówno w przypadku perfum jak i sprzętu hi-fi jest to przerost formy nad treścią nie mający najmniejszego przełożenia na przyrost jakości…

  11. Zgadzam się z Tobą. Czego przykładem może być kolumna głośnikowa za kilkaset tysięcy złotych sygnowana nazwiskiem Jean Michel Jarre’a na…iPada. W świecie perfum nie znam jeszcze takich przykładów, jednak mogę się domyślić, że podobnie to wygląda. I zawsze znajdą się na to chętni.

  12. no właśnie na iPada, co samo w sobie jest kuriozalne… ale tu akurat chodziło o zaakcentowanie tradycyjnego u Apple przerostu PR-u nad wydolnością ich przestarzałej technologii 🙂

  13. Niestety znajdą się tacy, co nie zrozumieją takiego dowcipu i kupią, bo to przecież tyle kosztuje, jest na Apple i sam mistrz Jarre to reklamuje. I wszystko inne schodzi na dalszy plan. Dla mnie absolutnie niezrozumiałe zachowanie.

  14. Czyli, Waszym zdaniem, kabel audio za 17 zł za metr jest tej samej jakości co za 170 zł? Kolumna stereo za 170 zł za sztukę, dorównuje tej za 1700 zł? Zapach za 17 zł za 100 ml jest taki sam ja ten za 170 zł. Tak należy rozumieć Wasz dialog? Po co płacić za laptopa Apple, jak w Carrefour są Acery.

  15. Nie, ale już kabel za 170000 zł raczej nie zagra lepiej od takiego nawet za 17000 zł. To już tylko i wyłącznie wmawianie sobie, że tak jest. Bo nikt mi nie powie, że jeżeli w studio nagraniowym cięli koszty i kupili mikrofony w supermarkecie, do tego zgrali wszystko na mp3 i wypuścili krążek z muzyką (nawet niech to będzie CDAudio), to ten kabel tu nic nie pomoże.To po pierwsze. A po drugie nasze uszy są na tyle niedoskonałe, że i tak nie usłyszymy różnicy nawet jeżeli coś kosztuje kilkaset tysięcy.

  16. Myślałem, że rozmawiacie o realnych cenach, a nie o cenach-widmo czy cenach-legenda. Mikrofon z marketu w studio nagraniowym? Nie uwierzę w taką rzecz. Zmieniałem ostatnio kable głośnikowe. Moje uszy są z tych doskonałych. Usłyszały różnicę. Kabel kosztował 60 zł za metr. Z tym, że znacznie zmniejszyłem długość w stosunku do poprzednich.

  17. Miałem na myśli taki przerost formy nad treścią: http://applefobia.blox.pl/2011/09/Kolumna-Jean-Michela.html . Owszem, jest różnica w kablach za 6, 60, 600, 6000 zł. Ale nie wierzę w to, że różnice są kolosalne, o ile w ogóle są, w tych za 60tys. czy około 100tys.
    Co do mikrofonu, to dawno temu, gdy jeszcze bardzo mocno interesowałem się sprzętem audio, czytałem tego typu historie.

  18. aleksandrze, chyba nie zrozumiałeś… cena jest podstawowym wymiernikiem jakości i to prawidło jest prawdą bezdyskusyjną…. jednak w pewnych przyjętych granicach…
    powyżej pewnej kwoty, przyrost jakości (jeśli jesteśmy przy kwestiach technicznych) jest już niezauważalny, lub tak marginalny, że mieszczący się w tolerancji błędu pomiarowego… po prostu wszystko ma swoje granice i nie ważne ile wpakujesz milionów w sprzęt (przykładowo HI-fi) to i tak nie jesteś w stanie tego wymiernie zweryfikować i to z prostej przyczyny… po prostu Twoje ucho nie jest w stanie tego wyłuszczyć….

    przykład:
    oczywiście różnicę w odsłuchu kolumny za 170 zł i tej za 1700 dostrzeże w zasadzie każdy i tu poniesiony wydatek jest jak najbardziej uzasadniony i wymierny… jednak już wydanie 20.000 zł na sprzęt to przyrost parametrów tak nieznaczny, że różnicy nie zauważy 99,9% populacji…

    a już pomiędzy bajki należy włożyć bajania, ze ktoś słyszy różnicę w grze pomiędzy kolumnami za 20 tys, a tymi za 200 tys, bo to bzdury wyssane z palca, przez nadętych audiofili, którzy sobie wmawiają, że coś słyszą…

    wspomniałeś o przewodach… jestem ciekaw czy ktoś jest w stanie zauważyć różnicę w odsłuchy pomiędzy kablami za 17, 170 czy 10.000 zł… podpowiem Ci nikt… bo to bzdura i utopia i szukanie naiwnych frajerów z nadmiarem gotówki, którym wciska się kosmiczne bajery mające hipotetycznie coś tam polepszyć w odsłuchu…

    co Ci po kosztującym 10k przewodzie sieciowym pomiędzy ampem i gniazdkiem w ścianie, skoro poprzedzają go całe kilometry na wpół przepalonej, starej instalacji aluminiowej z pierdylionem zakłóceń po drodze?

    po prostu powyżej pewnej „rozsądnej” kwoty przepłacanie za utopijne parametry nie ma najmniejszego sensu…. zatem podążając tropem perfum…
    uważam, że kwota 1000 zł za 100 ml to górna akceptowalna kwota, przy której można mówić o sensownym progu jakość/cena surowca/stopień wyrafinowania kompozycji… ponad tej kwoty masz już tylko wyroby sygnowane dla snobów, które w niczym poza metką z ceną nie odstają na tle konkurencji… ale niektórych to rajcuje… to samo dotyczy sprzętu audio, komputerów i wielu innych dziedzin życia…

    naprawdę uważasz, że perfumy Puredistance czy Imperial Majesty pachną lepiej niż przeciętny niszowy zapach w cenie ~500 zł? Oczywiście pomijając ich kosmicznie kosztowne opakowania stanowiące 99,9% ceny IM…

    • jednak już wydanie 20.000 zł na sprzęt to przyrost parametrów tak nieznaczny, że różnicy nie zauważy 99,9% populacji…

      Bzdura totalna ! Recenzentem perfum jesteś doskonałym, ale o audio się lepiej nie wypowiadać, jak się nie jest specjalistą…

      • nie, nie jestem specjalistą od audio, ale jako osoba zajmująca się i pasjonująca się na co dzień fizyką i technologią – mam pojęcie gdzie kończy się racjonalny i empiryczny hi-tech, a gdzie zaczyna audio voodoo i to mi wystarczy… Zapytam więc wprost, czy uważasz że płacenie 15 tysięcy za przewód sieciowy do wzmacniacza lampowego oraz układanie na kolumnach otoczaków, stosowanie wygrzewarek do przewodów i pozłacanych bezpieczników, ma realny wpływ na polepszenie jakości odsłuchu? Przeczytaj cały tamten komentarz do końca, dokładnie wyłuszczyłem mój punkt widzenia i wierz mi, człowiek to nie nietoperz, ani aparatura pomiarowa i powyżej pewnych nakładów finansowych na polepszanie jakości i tak nie usłyszy różnicy – a jeśli twierdzi że słyszy, to najzwyczajniej w świecie kłamie…

  19. pknbgr – tak widziałem to już parę miesięcy temu i setnie się ubawiłem… jedyny niesmak który pozostał – to ubolewanie, że mistrz Jarre tak się zeszmacił sygnując swym nazwiskiem gadżet przypominający w zamyśle rzucanie pereł przed wieprze… full wypasione głośniki i kosmiczna technologia, która wzmacnia i nagłaśnia cyfrowo skompresowaną muzykę po lipnej konwersji z mp3 w iTunes z użyciem taniej chińskiej elektroniki za kilkanaście centów za kilo…

    aleksandrze… i właśnie w skróceniu długości kabli i ich lepszemu ekranowaniu upatrywałbym polepszenia wrażeń odsłuchowych…. bo zapewniam Cię, że elektrony płyną nadal tak samo jak płynęły…

    co więcej gwarantuję Ci, że po odsłuchu na moich „kabelkach” też zbierałbyś szczękę z podłogi… klucz to ich umiejętne położenie, a kosztowały zaledwie 3 zł/mb… 😉

  20. Ale jest to doskonały przykład płacenia za coś, co nie jest warte nawet 10% ceny. Patrzenie tylko na metkę i ile coś kosztuje, bez logicznego i trzeźwego spojrzenia, jest czystą głupotą.
    Wracając jeszcze do kabli, to jednak wydanie kilku tysięcy na nie jest w pełni uzasadnione, bo w pewnym stopniu są w stanie poprawić to, co zostało zepsute po drodze. No i inaczej przewodzi miedź, a inaczej srebro. Ale są pewne granice, po przekroczeniu których różnicy się nie zobaczy. Cena i marka jednak potrafią zdziałać cuda.

  21. Grzegorzu, nawet najlepsze kable nie są w stanie naprawić czegoś co zostało spaprane wcześniej… to tylko kawał drutu, gdzie z prędkością światła jest niesiona informacja… owszem srebro i miedź mają nieco inne właściwości, ale nie przeceniał bym różnicy między jednym i drugim materiałem… a przynajmniej nie w tym aspekcie i nie za tą różnicę w cenie…

    już większą atencją obdarzył bym ekranowanie przewodów, bo od jakości tego elementu i zachowania elementarnych zasad „kładzenia” przewodów zależy ile „stracimy” i „wtrącimy” szumu w przekazywany strumień „danych”…

  22. Napisałem nieco poprawić, a nie naprawić. Zresztą jeżeli studio użyło tańszych materiałów do produkcji, albo gotowy materiał po prostu zgrało na kompa do pliku mp3 to i tak sprzęt za miliony złotych nie dość, że nic tu nie pomoże, to jeszcze będzie przekłamywał zamiast wiernie oddawać muzykę. Poza tym myślę, że w sprzęcie już za kilkadziesiąt tysięcy najzwyczajniej odzywa się głos mówiący, że skoro to firma X, która użyła takiego materiału, splotu itp. no i jeszcze sobie tyle za to życzy, to to musi grać cudnie.
    Dodam jeszcze, że zarówno odbiór muzyki jak i perfum to sprawa bardzo indywidualna. Każdy czuje/słyszy coś innego.

  23. tak, masz racje, odbiór pasma podczas odsłuchu jest również bardzo subiektywny… ale twierdzenie, że się słyszy różnicę w brzmieniu pomiędzy kablami sieciowymi, albo kolumnami za 200 tys ( w formie jakichś urojonych niuansów) to już bzdury wyssane z palca, przez posiadaczy tego sprzętu… i co gorsza nie do zweryfikowania… ale banda ciemniaków będzie ślepo wierzyć swemu guru i topić fortunę w rozwiązaniach, które nie przynoszą najmniejszego wymiernego efektu…

    co do materiału odsłuchowego, to oczywiście mówię o testach na nośnikach o niekwestionowanej jakości materiału z której powstały nagrania… testowanie na mp3 z karty dźwiękowej puszczonego na ampa to pomysł poroniony… mam na myśli rzetelne testy…

  24. Ciekawe wydaje mi się porównanie zapachu wysokiej klasy – dobrze ukręconego – z dźwiękiem płynącym z kolumn audiofilskich. Mam na myśli pewne „oderwanie” zapachu od blotterka, tak jak dźwięk potrafi być oderwany od kolumny i pojawić się w eterze 🙂 Tak samo zapach powinien pojawić się w przestrzeni, wypełnić ją, bez konieczności ogrzewania papierka wydychanym powietrzem.
    p.

  25. do momentu aż zawiśniemy na odwiecznym zagadnieniu czy zapach podobnie jak dźwięk to fala czy promień?… 🙂

  26. Ani fala, ani cząsteczka, tylko… emanacja 😀

  27. ja stawiam na swobodnie lewitujące pod wpływem ciepła cząsteczki 😉

  28. Czy opis „Armani Pour Homme” jest planowany?
    Przyznam, że od niedawno stronę poznałem – i od czasu kiedy poznałem >>wiele<


  29. wiele czasu na czytaniu spędziłem.

    Brak opisu „Armani” bez „code” czy „aqua” w nazwie narusza harmonię pewną… ;>

  30. Teeh – przyznam, że nie mam stałego harmonogramu, więc pewnie klasyczny PH prędzej czy później mi się nawinie, a hermetyczności uwagi o Armanim bez code i aqua mówiąc wprost nie ogarniam… 😉
    pozdrawiam 😉

  31. Cóż – w mojej opini z wód toaletowych od Armaniego zapach godny uwagi ma jedynie „Armani Pour Homme”.
    Zapach godny – nic to, bo trwałość to mocne 120 minut… :/

    W każdym razie brak opisu tegoż (wydaje się, flagowego produktu), gdy opisy „Code” czy „Acqua di Gio” są…
    Sam rozumiesz – jakby czegoś (mi) brakuje. ;>

  32. aaaa teraz łapię 🙂 no cóż próbki zdobywam przypadkowo, poprzez wymuszenia, rozboje, poprzez żebraninę, na litość, wymianki z innymi fanatykami, więc przyjmijmy, że miała tu miejsce raczej przypadkowość w doborze repertuaru niż planowane działania…
    p.s. nie próbowałem jeszcze szantażowania perfumerii w zamian za próbki, bo to podobno działa… 🙂

  33. Pomimo tego iż Fahrenheita uwielbiam niestety go nie noszę. Jest to tego stopnia popularny i rozpoznawalny iż mój umysł podpowiada mi „nie rób tego, jeżeli „chcesz być za grosz oryginalny”. Średnio wyczuwam go kilka razy w roku nie wspominając już o tonie podróbek. Obecna wersja jest suchsza i mniej benzynowa od tego Fahrenheita, którego znam z młodości. Podkradałem go masowo tacie. Zapamiętałem go jako bardziej wilgotnego i benzynowego od nowych wypustów. Klasyka męskości, rewolucjonista wśród perfum. Absolutna ekstraklasa.

    • postrzegam Fafarefę podobnie i z tego samego powodu go nie noszę. Uwielbiam te perfumy, ale raczej raczę się nimi w domowym zaciszu, bo gdy ich używam publicznie, nie mogę pozbyć się wrażenia, że zostałem zaszufladkowany, zaszeregowany i naznaczony piętnem ich jeszcze niedawnej popularności. Ja sądzę, że te perfumy zabiła nie ich popularność (sama w sobie) lecz plaga ordynarnych podróbek, przez które to genialne pachnidło zdewaluowało jako kozacki dodatek do dresów szelestów, podobnie jak swego czasu czarny Adidas Active Bodies. Owszem starsza wersja Fahrenheita była dużo bardziej treściwa niż obecna.

  34. A ja noszę czasem klasycznego Fahrenheita – jednak nie mogę się bez niego obyć, F Aqua mi nie wystarcza (nawet latem). Ale bardziej tak „na co dzień”, czasem do biura, na spacery po mieście – słowem tak dla siebie, dla własnej przyjemności. Na imprezy, domówki, spotkania towarzyskie zawsze można zapodać jakiś inny zapach z kolekcji…
    Poza tym, ludzie, coś może być oklepane, ale jeśli jest dobre… Niedawno we Włoszech w metrze zwróciła moją uwagę para młodych (about 20) azjatów w metrze – koleś pachniał Fahrenheitem – w upalny wieczór – i pachniał zaje***cie… Sorry ale ten zapach jest nieśmiertelny i dla mnie nigdy nie będzie dostatecznie oklepany żeby z niego zrezygnować.

    • jak najbardziej coś co może być dobre, może być nie tyleż oklepane (no chyba że w kontekście przejedzenia/przesytu) – zwłaszcza gdy połowa świata się na to coś rzuci i wówczas wszelka oryginalność i radość z używania tego czegoś pryska. Nawet świetny zapach prędzej czy później zdewaluuje/straci swą magię, jeśli będziesz go czuć na niemal każdym facecie na ulicy/zbyt często. Oczywiście zakładając, że mamy do czynienia z oryginałem, a nie imitacją albo podróbą, bo te jeszcze bardziej przyśpieszają ten proces. Swego czasu była spora moda na Le Male i wówczas prawie znienawidziłem ten zapach (choć piękny), właśnie przez rzesze tandetnych podróbek i umiłowane przez rodaków zlewanie się od stóp do głów. Zwłaszcza w połączeniu z niezbyt świeżym ubraniem i ewidentnie podróbką. po prostu koszmar…

      • taki zapach jak Fahrenheit nie może stracić magii, nie dla mnie. Tak szczerze nie zaprzątam sobie tym głowy. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z opinii z Fragrantica, będącej odpowiedzią na zarzut jakoby używanie Fahrenheita było brakiem indywidualizmu

        „Nie zgadzam się.
        Dla mnie to tak jakby powiedzieć, że noszenie jeansów i skórzanej kurtki to brak indywidualizmu i nuda.
        Fahrenheit nie musi niczego udowadniać.
        Co z tego, że jest oklepany ale kipi charakterem jak mało który.”

        wg. mnie zdecydowanie coś w tym jest

        • Zgadzam się, że Fahrenheit to zapach ikona/instytucja – wybitne, wybitnie swoiste, kwintesencja męskości, absolutnie niepowtarzalne i totalnie bezprecedensowe arcydzieło perfumiarstwa – ale nawet legendę i ikonę można komuś i sobie zdewaluować lub obrzydzić. Po pierwsze wszędobylskością (swego czasu zapach był tak popularny, że strach było otworzyć lodówkę), po drugie wszechobecność tanich i nierzadko ordynarnych, chamskich i tandetnych podróbek, które masowo zszargały dobre imię oryginału – sprowadzając go do roli nieodzownego dodatku wizerunkowego dla każdego „szelesta” śmigającego w sportowym wdzianku z czterema paskami… Uwierz mi, można zbezcześcić i zdeptać magię nawet najwspanialszych perfum… Sam uwielbiam Fafarafę, zużyłem już kilka buteleczek, ale swego czasu sam go odstawiłem na bocznicę z w/w przesłanek. Tyle że ja nie lubię pachnieć i nosić (również konfekcję) czegoś co jest popularne, modne i na topie, z czystej przekory 🙂

  35. nie rozumiem dlaczego w kółko piszesz o tym samym, chcesz ludziom zrobić jakieś pranie mózgu tymi podróbami i dresami z bazaru? 🙂
    ja poza tymi Azjatami we Włoszech nie czułem Fahrenheita w tym roku chyba na nikim prócz siebie. Na bazary nie chodzę ale byłem kilka razy na różnych bazarach w swoim mieście i jakoś nie zanotowałem tylu wypsikanych Fahrenheitem polskich przedsiębiorców, sprzedawców zegarków w złotych łańcuchach i klientów w lampasach. Prędzej już tureckie Acqua Di Gio jeśli już 🙂 Kolega wyżej pisze że średnio czuje ten zapach na kimś kilka razy w roku – faktycznie tragedia 🙂 oto przykład jak sobie wmówić coś paskudnego
    Może trochę dramatyzujecie a może nie, nikt nikomu nie każe nosić tego czy tamtego, ja sobie powiedziałem że szczyt popularności klasyka mamy już za sobą i nie psuję sobie przyjemności noszenia go wmawianiem sobie, jaki to nieoryginalny jestem. I coś mi się zdaje że w tej kwestii jestem szczęśliwszy niż wy 😛 😀
    a z tą przekorą, cóż – masz tyle zapachów że stać Cię na nią poniekąd 🙂

    • Mój drogi, to nie pranie mózgu, tylko wnioski z autopsji… Zakładam, że mam kilka latek więcej na karku od Ciebie i doskonale pamiętam czasy, gdy Fahrenheit dopiero wchodził na rynek – stając się jednym z najbardziej pożądanych zapachów na rynku. Kilka lat później wybuchła prawdziwa hekatomba popularności tych perfum, niestety często wyrażana za pomocą podróbek i nieco później tanich imitacji z dyskontów. Fahrenheitem (tym oryginalnym i podróbkami) zlewał się co 4-5 facet na ulicy – co szczególnie czuć było na dyskotekach, w knajpach, a nawet od przedstawicieli handlowych, taksówkarzy, a zwłaszcza od wspomnianych „szelestów”. To o czym piszę ja i kolega, to pokłosie tego stanu rzeczy z przed już ładnych kilku lat – po którym (w efekcie czego) popularność tych perfum drastycznie spadła, bo zapach zaczął się ludziom źle kojarzyć (znudził się, przejadł, zdewaluował). Teraz spotkać kogoś pachnącego Fafarafą to rzeczywiście rzadkość, ale kiedyś? I co z tego, że czujesz go relatywnie rzadko, skoro skojarzenia i związane z nimi uprzedzenia są wciąż żywe? Spróbuj na to spojrzeć od tej strony, zwłaszcza, że ludzie interpretują i postrzegają zapachy przez pryzmat skojarzeń, osób, sytuacji i miejsc, a z tym nie wygrasz… 🙂

  36. ten zapach i jego odmiany to już nie te same zapachy co 4-5 lat temu. Wprowadzone modyfikacje odmiany powiększyły wybór ale zepsuły to co było w tym zapachu tak doskonałe. Obecnie Fahrenheit to jak podróba w stosunku do tego zapachu sprzed lat. Reformulacja zmieniła ten zapach nieodwracalnie… Mam już trochę lat ten zapach znam bardzo dobrze od ok 2000 roku co jakiś czas ponownie pojawiał się ponownie jako wiodący. Żaden zapach nie był w stanie wypełnić tej luki po Fahrenheicie, wtedy kosztował krocie teraz na tle innych jest bardzo przystępny cenowo, ale co z tego jak już to nie jest ten zapach…. Nikt z piszących powyżej nie wspomniał o tych zmianach przekrzykujecie się o jakiś kablach sprzęcie elektronicznym a tu nie o to chodzi…. Czasem zapach który kosztuje 200 zł może być doskonalszy niż ten za 1000 wszytko zależy do nas samych naszego Ph skóry miejsc w których się spryskamy ilości zużytych perfum itp.
    Wiem jedno ten zapach jest inny niż ten z przed kilku lat, wiedząc że będą pojawiać się zmiany kupiłbym pięć flakoników zapakował szczelnie w ciemne opakowanie i rozkoszował bym się prawdziwym Fahrenheitem a nie jakimiś mutacjami. O wersji niby mocniejszej perfum nie wspomnę to śmierdzi a nie pachnie trwałość żadna.
    Wołam ….. wróć klasyczny doskonały Fahrenheicie !
    Pozdrawiam tych którzy są w stanie wyczuć różnicę i nie dają się omamić marketingową papką bo tylko tyle pozostało ….

    • Masz w 100% rację, sam niedawno zauważyłem że obecny Fahrenheit to szczyny, nawet w porównaniu do już wykastrowanej wersji z przed 4-5 lat. ostatnio sprawdziłem czy jest sens to kupować i odpuściłem sobie bo zapach nie przypomina dawnego Fahrenheita niemal w ogóle i jest żenująco nietrwały, również względem klasyka, więc daruję sobie zakup tych sromotnie przepłaconych popłuczyn. Również pozdrawiam


Dodaj komentarz

Kategorie