Napisane przez: pirath | 19 lipca 2017

Paco Rabanne – Invictus Intense, czyli znów nie jesteś zwycięzcą!


Klasyczny Invictus z 2013 roku, okazał się zapachem tak miernym, słabym i irytującym generowanym wokół tego gniota szumem PijaRowym, że w ogóle olałem próbę jego zrecenzowania. Ale jak wiemy marketing Paco Rabanne jest niewzruszoną i diabelnie skuteczną machiną propagandową, dzięki której liczne konsultantki (czego sam doświadczyłem) wciskały i wciskają nam te nędzne popłuczyny, zapewniając że to świetny nowoczesny zapach, za którym kobiety wprost przepadają… tia… przy dziesiątkach milionów euro wpakowanych w namolny i wszędobylski, wręcz opresyjny marketing u Rabanne (czego najlepszym przykładem była rozbuchana kampania 1 Milion) nawet największego gniota można przekuć na komercyjny sukces. Pamiętacie premierę 1 Milion? Ja pamiętam, że strach wtedy było otworzyć lodówkę 🙂

Nikogo nie powinien zatem dziwić fakt, że Paco kuje żelazo póki gorące i zrobił z dennego Invictusa całą serię, podobnie jak Ideal u Guerlain, L’Homme u YSL, Code u Armaniego i Guilty u Gucci (z wyłączeniem ostatniego Abslute, który jest absolutnie genialnym powrotem marki do dawnej formy). A więc po „marketingowym” i co za tym idzie komercyjnym sukcesie Invictusa, przyszła pora na równie słabą co wtórną wersję Aqua i idąc za ciosem i niesłabnącymi w tym sezonie trendami na intensyfikowanie wszystkiego – w ubiegłym roku pojawił się (nie uwierzycie) Invictus Intense!. I coś mi mówi że na Invictus Intense ten koszmar się nie skończy, ale jestem bardzo ciekaw (nie mam dostępu do testera tych perfum), czy Invictus Silver Cup Collector`s Edition pod którym podpisało się wiele renomowanych nazwisk pachnie lepiej?. O dziwo ta odsłona rzeczywiście pachnie wawrzynem aka liściem laurowym, tu kojarzonym z laurem zwycięstwa – ale obawiam się, że i tym razem Paco Rabanne wrócił nie z tarczą, a na tarczy…

Co wyróżnia II na tle słabego protoplasty, późniejszego słabowitego flankiera i równie słabych zapachów konkurencji? Wreszcie czym wyróżnił się, na tle innych koniunkturalno populistycznych wypustów, że jednak postanowiłem poświęcić mu wpis? Ano wpis jest ku przestrodze, bo wygłodniałe konsultantki, już czekają na Wasze dusze i portfele 😉 No może poza tym, że tym razem Paco wciska nam nudnego, słodkawego ulepa – utrzymanego w wypisz wymaluj, równie smętnej co nijakiej konwencji Trussardi Red… Jeśli więc bardzo kogoś nie lubicie, a macie gest i kasę na dotkliwą zemstę, podarujcie komuś flakon tegoż Trussardi lub Invictusa Intense* i spoglądajcie z satysfakcją, jak z nieszczęśnika uchodzi chęć do życia, a ludzie w jego otoczeniu uciekają w popłochu 😉 Dawno nie spotkałem zapachu równie nudnego, smętnego, nijakiego i wywołującego autentycznie nudności swą mdłą i snującą się bez życia fizjonomią. Fizjonomią która chwilami staje się tak nieznośnie przekoloryzowana, drapieżna i irytująca, że tzw. nudna faza bukietu pozwala autentycznie od tych perfum odpocząć. Invictus Intense miał być zapewne czymś a’la wspominany Trussardi, ale z wykopem, czymś w rodzaju CH 212 VIP murowanym kafarem na klubowe laseczki, ale coś poszło nie tak…

*pierwszy zanudzi nieszczęśnika i jego otoczenie na śmierć, zaś drugi doprowadzi do szału nadpobudliwością 🙂

I Invictus Intense rzeczywiście pachnie podobnie do tegoż Trussardi, acz w dużo bardziej wyrazistej formie (w końcu to wersja intense, ale tu jest to Pyrrusowe zwycięstwo). Zatem wzięto uosobienie nudnych i nijakich perfum, a udających że pachną jakimś wysublimowanym akordem alkoholowym, dosłownie żywcem kopiując to smętne brzmienie – po czym zintensyfikowano je do granic noszalności i zaserwowano złaknionej modnych nowości klienteli. Klienteli stosunkowo młodej i co za tym idzie o najmniej wyrobionych gustach oraz oczekiwaniach względem perfum – a więc najbardziej podatnej na indoktrynację ze strony koniunkturalnych konsultantek i szemranego marketingu. Wprawdzie nie śledzę tego, ale coś mi mówi, że kampania reklamowa przedstawi tego ulepa jako idealny zapach dla prawdziwego mężczyzny – dla zwycięzcy i samca alfa, jakim niewątpliwie staniesz się sięgając po urnę, tfu puchar z tymi perfumami… Pocieszające jest to, że zapach nie jest tak natarczywie reklamowany w prasie i mediach, jak jego protoplasta – więc jest cień szansy, że przynajmniej ten gniot przejdzie bez większego echa.

Czemu tak się czepiam tego zakłamanego marketingu i odgórnie uciskanych kretyńskimi celami konsultantek? Bo brutalna prawda jest taka, że o sukcesie towarzyskim i przychylności płci przeciwnej decydują nie używane perfumy, będące jedynie dopełnieniem całości i tzw kropką nad „i„- co kolokwialnie rzecz ujmując: wygląd zewnętrzny, ubiór, barwa głosu, ogólna prezencja i przede wszystkim mocna osobowość nosiciela perfum. Jeśli wyglądasz jak koleś z reklamy tych perfum, to Invictus, ani jakiekolwiek inne perfumy nie są Ci potrzebne. Ale jeśli na polu szeroko pojętej aparycji coś niedomaga to obawiam się, że żadne perfumy nie zrobią z „nieatrakcyjnego” faceta Casanovy ani lwa salonowego. A już kategorycznie nie TE perfumy, albowiem ich zwalista, irytująca i namolna fizjonomia, skupiona na nudnym i męczącym – naprzemiennie mdłym i monotematycznym oraz upierdliwie wyrazistym motywie przewodnim, z kwiatu pomarańczy, tonki i jakiejś rozmytej i zwietrzałej gorzały i z natury smętnego bursztynu, na mnie podziałała jak płachta na byka… Nawet dość mocno wyczuwalny w tle kompozycji wawrzyn (liść laurowy) nie jest w stanie przełamać zwalistego monolitu, utkanego z powyższych nut i całość nadal pachnie jak irytujący, siermiężny kloc na potężnym kacu… Te perfumy są autentycznie trudne i wymagające oraz trzeba sporo cierpliwości i samozaparcia, by je na sobie zdzierżyć oraz zdzierżyć towarzystwo noszącej je osoby, serio…

Próbowałem doszukać się na siłę jakiegoś pozytywu, głównie przez całkiem nieźle ukazany liść laurowy, który ma potencjał by przełamać ogólną zwalistość kompozycji. Tyle że by to osiągnąć i przekrzyczeć ową zwalistą kwiatowo alkoholową słodycz – u schyłku akordu serca, stawał się tak przerysowany i agresywny, że przytłaczał swą obecnością w drugą stronę, dosłownie miażdżąc pod swym ciężarem cały bukiet. Ja rozumiem że to jest Intense i zapach na wieczór, ale skoro jeden psik na nadgarstek okazał się tak nieznośny i trudny do zniesienia (wybujały bukiet plus wysoce efektywna projekcja), to strach pomyśleć jak nieznośny byłby podczas globalnej aplikacji i np. podczas dusznego, letniego wieczoru… brrrrr! W każdym razie trwałość i projekcja tego EdT nie powinny nikogo zawieść. A najlepsze jest to, że gdy już się „wyśmierdzi” i jego wybujały bukiet wytraci swój impet – to na powrót staje się doskonale znanym z oryginału, nudnym, smętnym i miałkim w formie i treści Invictusem

Nie wiem czy to przez tematyczne podobieństwo do Trussardi Red (a wyjąwszy moc, wręcz uderzające podobieństwo), tudzież Herrery 212 VIP, czy w ogóle ze względu na konotacje z w mym odczuciu najbardziej drętwą, wulgarną, tandetną i siermiężną tematyką wieczorowo klubową – zapach solidnie mnie zirytował i zmęczył. Głównie swym przejaskrawionym i ciężkim niczym kowadło bukietem, wyartykułowanym z finezją tegoż samego, acz zwalającego się na stopę kowadła… Owszem projekcję i trwałość ma bardzo solidną (jak na Intense przystało), ale w tym przypadku okazało się to wadą i nie mogłem się doczekać, aż zapach opuści mą skórę i ten wątpliwej przyjemności test wreszcie się skończy… Zmarnowałem kilka złotych na kupno próbki tego ulepa, ale przynajmniej z czystym sumieniem mogę podsumować te perfumy słowami – iż nie odstają od słabego i irytującego poziomu całej rodziny Invictus

rok powstania: 2016

nos: nieznany

projekcja: bardzo dobra, a wręcz drapieżna

trwałość: bardzo dobra

Głowa: czarny pieprz, kwiat pomarańczy,
Serce: wawrzyn, whiskey,
Baza: ambra, sól, ambra (amber aka bursztyn, p.s ufam że Fragrantica zacznie w końcu rozróżniać obie nuty 😉 )


Dodaj komentarz

Kategorie