Napisane przez: pirath | 19 grudnia 2011

Caron – L’Anarchiste, czyli cytrynowa herbatka z miodem…


Trudno skupić mi się na pisaniu, bo jestem rozdrażniony… gdzieś daleko za oknem, na parkingu CH Ozimska od dłuższej chwili „produkuje sięPiasek… i nijak nie mogę zagłuszyć jego „wybitnej twórczości” – wdzierającej się pulsującym basem, poprzez zamknięte okna mieszkania… diabelne centrum… raz, że zakłócają ludziom spokój, a po drugie ranią im uszy… idę sobie zrobić mocnego drinka i spróbuję ich zagłuszyć składanką Britney Spears… 8)

Kolejny zapach Caron… wysoce intrygująca nazwa, zaskakująco minimalistyczny wykaz nut… a na koniec miedziane opakowanie, które jawi mi się jako przewrotna metafora płyty nagrobkowej (albo piersiówki)… czym zatem jest Caron L’Anarchiste z 2000 roku, autorstwa Richarda Frayssea?
Czyżby „grobowe” opakowanie i nazwa kompozycji zwiastują śmierć, albo upadek pewnych wartości? umowny „pogrzeb” klasycznych męskich kompozycji?

Co tym razem wyczarował nadworny perfumiarz domu Caron? niewątpliwie w pierwszych sekundach zapach trzyma się kurczowo klasycznych kanonów męskiej toalety… skład nieskomplikowany, przewidywalny jak reakcja Koreańczyków na śmierć kolejnego Kima i nie wróży zmian – podobnie jak zmiana warty w ojczyźnie „Ukochanego Przywódcy„… ok sorry za politykę…

Wąchając początek L’Anarchiste miałem ochotę ziewać… intensywne cytrusy i słodycz lawendy…. łaaaaał nieprawdopodobne! zieeeew… ale zaraz, zaraz… w temacie cytrusów prym wiedzie całkiem udana nuta tartej skórki cytrynowej, a zamiast oklepanej jak różaniec lawendy – czuję kwiat pomarańczy… to upojna słodycz kwiatu pomarańczy tak zręcznie emuluje królową rasowych męskich kompozycji – lawendę… na tym rewelacje się nie kończą… w otwarciu gości też delikatna nutka mięty… to właśnie mięta rozświetla konserwatywne otwarcie Anarchisty

Po kilkunastu minutach w zapachu pojawia się coś korzennego… coś jakby goździki? cynamon? tarty imbir? ten delikatny meander, pokrywa się z wybrzmiewającą na finiszu nutą kwiatu pomarańczy… a wrażenie jest podobne do obecności w pomieszczeniu niemal wyschniętej pomarańczy nafaszerowanej na święta goździkami… coś mi się wydaje, że nie dysponuję kompletnym składem tej kompozycji… przysiągłbym, że w głębokim sercu pojawia się też nuta miodu

Zaskakująca kompozycja… kpi z własnego wykazu nut… ma gdzieś tradycyjne zestawienia składników… tylko patrzeć, jak chwyci za kosz na śmieci i ciśnie nim w jakąś wystawę sklepową, krzycząc anarchia!…
ale najzabawniejsze jest to, że pomimo tego zapach naprawdę pachnie jak klasyczna męska kompozycja… co prawda nie jest tak ostry i oschły, ale wciąż czuć w nim lata 50-te… zupełnie jakby ktoś postanowił się zbuntować i podążając własną ścieżką udowodnił, że można osiągnąć to samo, robiąc wszystko inaczej…
i udało mu się, choć nie do końca…

Wąchając Anarchistę mam wrażenie, że czuję gorącą herbatę z cytryną, obficie posłodzoną miodem lipowym… jest to bardzo przyjemne wrażenie… utrzymuje się przez kila godzin, aż zapach wytraci do cna słodycz miodowej poświaty i woń olejków cytrynowej skórki… i wtedy zaczyna się najmniej interesująca – niemal niema baza… piszę niema, bo naprawdę niewiele się tutaj dzieje… czuć jedynie odległe echo serca kompozycji, ale samotne i wyblakłe… śladów piżma nie odkryłem, a szkoda bo wypadałoby czymś zakończyć tę kompozycję… no chyba, że Anarchista znów się zbuntował…

Głowa: kwiat pomarańczy, mandarynka?, mięta
Serce: wetiver, drzewo sandałowe, gwajkowe i cedrowe
Baza: piżmo


Odpowiedzi

  1. „upojna słodycz kwiatu pomarańczy tak zręcznie emuluje królową rasowych męskich kompozycji – lawendę…” Pirathcie to już zakrawa na poezję! Czy mogę sobie zapisać gdzieś te słowa? A tak na serio. L’Anarchiste mnie nie przekonał do siebie, choć dałem mu wiele szans. Zapamiętałem go jako pozbawionego wyrazu, jakby zbyt przeładowanego składnikami. Szkoda, bo i nazwa udana i flakon bardzo sugestywny i wieloznaczny 🙂

  2. heh, dziękuję Ci… takie słowa z ust mego mentora to prawdziwy zaszczyt… i oczywiście zapisuj sobie co dusza zapragnie… 😉
    A co do Anarchisty, to mnie na koniec rozczarował… spodziewałem się, że będzie miał jakiś finisz, a zapach po prostu gaśnie i koniec… do tego dochodzi fatalna trwałość… u mnie 4-5 godzin i koniec…
    ale jak na „wariację” na temat klasycznego męskiego pachnidła wypadł całkiem znośnie… oczywiście daleko mu do chociażby Pour Un Homme, Bvlgari pour Homme, czy nawet BR Classic, ale u mnie ma punkty ekstra za niecodzienne zestawienie nut…

  3. na mnie „pachniał” jak pasta do płytek pcv, okropieństwo przez duże O.

    • ten komentarz zachecil mnie do ponania L’Anarchiste 🙂

      • to jeden z moich ulubieńców od Carona 😉


Dodaj komentarz

Kategorie