Mający tego roku premierę Bentley jest szykowny, taktowny i elegancki… nieco powściągliwy, by nie powiedzieć skostniały niczym brytyjska arystokracja – jednak pomimo tych licznych przymiotów ideału, czegoś mu brakuje… zdecydowania?, ekstra polotu?, czegoś rdzennego i ponadczasowego? jakiegoś dystyngowanego smaczku, odrobiny szaleństwa i ekstrawagancji w postaci obluzowanego krawatu i zmierzwionej grzywki… a może szofer powinien założyć swą czapkę daszkiem do tyłu?… jaki jest Bentley każdy widzi… piękny, wysmakowany flakon, nawiązujący swą wyszukaną formą do eleganckich, statecznych i luksusowych samochodów, których rodowód w prostej linii wywodzi się od elitarnych brytyjskich limuzyn… ale Bentley for Men bynajmniej ultra konserwatywną wonią nie jest, podobnież szczytem wyrafinowania i zdecydowanym hołdem dla nowoczesnego minimalizmu… to raczej dyskretny ukłon w stronę dawnych czasów, równoważony wyważonym duchem współczesności… prawdopodobnie chodziło o próbę pogodzenia tradycji z nowoczesnością, od której marka nie chce uciec – ale wymusza się na niej liczne kompromisy… jeśli o to chodziło, to odnoszę wrażenie iż kompozycja ta, choć piękna – stanęła się na rozdrożu, gdyż jej nawigacja straciła zasięg…
oto wspaniały, rdzennie brytyjski Bentley 4L z 1953 roku…
najnowszy, bardzo elegancki Bentley Mulsanne…
Miły zapach poprzedza gustowny flakon, ale miła dla oka flaszka to jeszcze nie wszystko… największy wpływ na kształt tych perfum miał sam Bentley, a nie da się nie zauważyć, że marka ostatnio ewoluuje (szczególnie od czasów gdy przejął ją Volkswagen), zmienia się, podąża za trendami i ekstrawaganckimi oczekiwaniami złaknionych luksusu klientów… to już nie tylko poważne limuzyny dla lordów i pomniejszych książąt (Prince od Wales wciąż wozi kuper Rolls’em) ale prawdziwe wyścigówki, robiące setkę poniżej 4 sekund – ukierunkowane pod schlebianie gustom rosyjskich oligarchów i nowych elit, które szczególnie sobie Bentleya upodobały… chcesz rzucić furę 2 cm nad glebę? kubełkowe fotele Sparco i 20″ chromowane rimmsy od OZ?… telewizorki w zagłówkach, PS3 i 5 kilowatowe Car Audio to też nie problem ziomuś… pozłacana, malowana w moro, albo różowa karoseria? żaden problem! – wysyp się tylko z ekstra hajsu, zrobim pimp my Bentley i jeszcze tego sezonu będziesz się woził po Saint Tropez w nowej bryczce… optymizmem również nie napawa rzucenie brandu w segment SUV’ów, co ewidentnie zalatuje ekspansywnym marketingiem VW, próbującego zaistnieć w każdej niszy na rynku… z napięciem oczekuję odpowiedzi BMW w postaci hot hatcha i terenowego Rollsa… 😀
pimp my Bentley beybe! (a w tle muzyczka z Szybkich i Wściekłych)…
piekło zamarzło, jest i SUV od Bentleya…
ale ja nie o autach chciałem…
Nie powiem, jest całkiem sympatycznie, elegancko i poprawnie – zapach ma swój indywidualny styl i udało się Bentleyowi (podobnie jak Bugatti) uniknąć obciachu i massmarketowej tandety, w którą popadły (że wymienię jedynie twory znane mi osobiście) Mercedes Benz, Lamborghini, Ferrari, Hummer, Porsche i Ducati… przyznam, że po Bentleyu oczekiwałem nie tyleż śmiałego puszczenia wodzy fantazji – co głębi i z finezją oraz przepychem zaserwowanej klasyki… po części już ją odnalazłem, ale mniemam iż więcej znajdę dopiero w wersji Intense… stylistycznie nowy Bentley przypomina dyskretnego przyprawowca z delikatną nutką wyrafinowanego orientu… zapach miarowo pomrukuje na skórze, niczym pracujące na wolnym biegu, potężne 6 litrowe, przeszło 600 konne W12… brzmi to trochę jak Dirty English zmieszany z Carbone, Tumulte i Lubionwym Idolem – a wszystko zestrojone do roli cichego i dyskretnego drzewno skórzanego casualowca o szlachetnym rodowodzie, majestatycznie sunącego lewą stroną szosy…
Kurcze coraz bardziej mi się ten Bentley podoba… zaaranżowano go ze szczególnym smakiem i finezją… stosunkowo lekki bukiet wybrzmiewa z gracją i urokliwie… no klimaty Dirty English i Straight to Heaven Kiliana jak w mordę strzelił… niby przyprawowy i męski, a jednak delikatny, grzeczny, taktowny i szarmancki jak angielski gentlemen… zapach gości na skórze dobre kilkadziesiąt minut, wytrawność liścia laurowego gdzieś się zgubiła, ale wciąż czuję delikatną rześką soczystość bergamoty, jakby żywcem wyjęty z któregoś z niszowych Frapinów rum, a dopełnia je bogaty, stateczny a zarazem bardzo męski akord przyprawowy z cynamonem, muszkatem i szlachetnymi nutami drzewnymi wyciętymi wprost z Beckhamowego Homme… całości dopełnia lekki dotyk skóry i benzoesu… w akordzie bazowym czekała też na mnie inna niespodzianka… znajomy, lakoniczny acz zauważalny niuans, wybrzmiewający znajomą oleistą nutą… a więc jest tu też ISO E Super, co niespecjalnie mnie dziwi – gdyż nic lepiej nie buduje wysmakowanego finiszu ekskluzywnych perfum, niż ambra, delikatne żywice i ISO E…
brawo Pani Lorson…
reasumując: jest wprawdzie nieco asekuracyjny i choć brak mu zdecydowanego akcentu optującego za jedną z opcji, które w nowym Bentleyu zawarto – jest naprawdę urodziwy i zgrabny… wciąż elegancki, taktowny i wstrzemięźliwy jak na rdzennego brytyjskiego arystokratę przystało… nosi się go dobrze i przyjemnie, niczym szyty na miarę frak, prezentuje i zachowuje się wprost wybornie, a swymi iście Windsorskimi manierami i finezją bukietu, mógłby z powodzeniem obdzielić kilku innych gentlemanów… subtelnie przyprawowo drzewny, obdarzony umiarkowaną projekcją i dobrą trwałością – uświetni każdą okazję od herbatki u królowej, aż po partyjkę blackjacka w Monakijskim kasynie… za te pieniądze ciężko o bardziej wysmakowany, niemal niszowy charakter…
przypomina mi: klimatem, delikatnością i wyrafinowaniem bukietu przypomina mi Dirty English, Straight to Heaven, Tumulte i Idole Lubin…
Głowa: czarny pieprz, bergamotka, liść laurowy,
Serce: szałwia muszkatołowa, cynamon, rum, nuty drzewne,
Baza: skóra, benzoes, cedr, paczula,
Jeżeli jest choć trochę podobny do Straight to Heaven to już mi się podoba, miałem przyjemność powozić swoje 4 litery Continentalem, oj fajnie. Bardzo fajnie.
By: rex on 6 sierpnia 2013
at 20:06
jest zbliżony, choć StH jest bardziej złożone i wielowątkowe… ale Bentley ma w sobie coś przypominającego suszone owoce, labdanum i słodkie, delikatne żywice, które kojarzą mi się właśnie z cudownym bukietem Killiana…
ja z kolei dość długo woziłem się prawie 12 metrowym, kosztującym ponad 2 miliony Mercedesem z szoferem… cóż za komfort, szczególnie zawieszenia, wóz dosłownie przepływał przez dziury… miał 16 głośnikowy system nagłośnienia, pełnowymiarową plazmę i hydro pneumatycznie regulowany prześwit… prawdziwe cudo… ale potem zmienili rozkład jazdy autobusów i postanowiłem dojeżdżać do pracy własnym samochodem… 😀
a tak na poważnie, to miałem kiedyś przyjemność przejechać a raczej przelecieć trasę Opole – Wrocław Mercedesem S65AMG… piękna maszyna, przyśpieszenie i dynamika wyprzedzania miażdżąca, a komfort taki, że mógłbym w im zamieszkać… 🙂
By: pirath on 6 sierpnia 2013
at 20:21
Za to Cię lubię ;-),
By: rex on 6 sierpnia 2013
at 20:27
Ten Bentley kompozycyjnie jest zwyczajnie przeciętny do bólu. Wersja Intense także. Za to ma fajny flakon 🙂
By: RoQ on 6 sierpnia 2013
at 21:08
Wersja „Intense” podoba mi się ciut bardziej 😉
By: Gryx on 6 sierpnia 2013
at 23:25
Nie przepadam za rumem, mimo to ten ujęty w Idole mi sie podoba w połączeniu z żywicznym rodowodem.
I znów zapach który ostatnio dosłownie mnie prześladuje czyli DirtyEnglish…
StH pięknie wspominam… Mam chęć poznać Bentley’a choć nie ukrywam że bardziej wersje Intense. Ale jak na razie mam tyle zapachów w planie że nie wyrobie finansowo, niestety i nawet DE muszę opuścić.. 😦 😉
By: narde on 6 sierpnia 2013
at 23:32
rexie – z wzajemnością 😉
RoQ – wersja Intense to prawdziwa katastrofa drogowa…
Gryxie – a mi przeciwnie, wypada strasznie płasko i niemrawo w zestawieniu z edycją toaletową…
narde – nie ma tu klasycznego rumu (w tradycyjnym rozumieniu dla mnie rum śmierdzi), ale wyrafinowany akord alkoholowy (stary trunek)… mnie Intense sromotnie rozczarował… DE pojawia się czasem w sieci i nie kosztuje dużo…
By: pirath on 8 sierpnia 2013
at 12:28