Napisane przez: pirath | 16 marca 2017

najbardziej żenujące i nieuczciwe praktyki w perfumeriach – czyli panie, kup pan flakon…


Wiedza, kompetencja i uczciwość to wartości, które w teorii powinny przyświecać każdemu doradcy klienta, niezależnie od branży. Idąc do mniej lub bardziej specjalistycznego sklepu, zakładamy że możemy liczyć na fachowe doradztwo oraz indywidualny dobór produktu, pod nasze potrzeby – ale czy aby na pewno?. Niestety naciski na wyniki i coraz niższa poprzeczka względem doświadczenia, wiedzy, szkoleń i etyki pracy – sprawiają, że trafienie na sprzedawcę kompetentnego i uczciwego jest coraz trudniejsze. Nie ważne jak, po trupach, bezwzględnie wykorzystując klienta niewiedzę i naiwną wiarę w uczciwość i rzetelność – sprzedawcy wciskają nam nie to co my chcemy i jest dla nas dobre, a to co sami chcą nam sprzedać. I nie ważne czy chodzi o komputer, ekspres do kawy, polisę ubezpieczeniową, czy perfumy – za każdym razem schemat wygląda podobnie. Przychodzimy do sklepu, licząc na rzetelne doradztwo, a wychodzimy z produktem, który niekoniecznie musi spełniać nasze oczekiwania. Natomiast niemal pewnym jest, że spełnił on cel lub wytyczne koniunkturalnego sprzedawcy, realizującego swój własny interes…

Oczywiście nie chcę generalizować, bo nie wszędzie można spotkać się z takim draństwem, oportunizmem lub porażającą niekompetencją. W każdej branży są pozbawione skrupułów czarne owce – jak i jednostki nieprzeciętnie kompetentne, rzetelne i traktujące swą pracę i klienta profesjonalnie. Tyle, że takich osób coraz częściej ze świecą szukać, ponieważ niestety współczesny etos pracy w corpo i sieciówkach, jest daleki od doceniania powyższych wartości i cech u sprzedawcy. Liczy się efektywność i zorientowanie na realizację celów, niestety kosztem nas, czyli interesu klienta. Płace w tym sektorze też nie powalają na kolana, a za wiedze i zaangażowanie nikt ekstra nie płaci – więc trudno oczekiwać, że nierzadko zieloni i przypadkowi ludzie z łapanki, będą wiedzieli cokolwiek na temat towaru, który oferują. Bywając często w perfumeriach, sam to widzę i słyszę – choćby niechcący podsłuchując dialogi pomiędzy konsultantką a klientem i często niewiedza konsultantek jest doprawdy porażająca, a mowa o podstawach!. Ale chyba najgorsze jest to, że samemu nie mając specjalistycznej wiedzy, ani nikogo wśród znajomych, który mógłby nas wspomóc obecnością i radą podczas zakupów – jesteśmy zmuszeni zaufać… Z duszą na ramieniu i uważnie słuchając, bo to pozwala się czasem zorientować, że mamy do czynienia „wciskaczem promocji„, „naciągaczem na rozszerzone gwarancje„,  – czy rzetelnym doradcą, który traktuje klienta jak partnera, a nie owcę do obstrzyżenia…

Żeby nie było, o widzianym i zasłyszanym buractwie i chamstwie klientów perfumerii też mógłbym sporo napisać, ale to temat na oddzielny wpis… A do popełnienia niniejszego, zostałem poniekąd sprowokowany, przez równie kuriozalną co żenującą sytuację, o której niedawno opowiedziała mi znajoma. Została tak bezczelnie okłamana i wprowadzona w błąd przez nieuczciwą konsultantkę, jednej z sieciowych perfumerii – iż nie wytrzymałem i postanowiłem o tym napisać. Oczywiście bez podawania nazwy przybytku, wszak w dzisiejszych czasach pisanie brutalnej prawdy o nieuczciwych praktykach wielkich molochów lub żenującym nieuctwie ich pracowników – to „uderzanie w ich dobre imię” i zaraz mnie pozwą. W międzyczasie sam byłem świadkiem podobnej rozmowy, gdzie pewien młody sprzedawca dużego sklepu z RTV, próbował „wcisnąć” niezorientowanym klientom laptopa – opowiadając wyssane z palca bzdury, którym ewidentnie przeczyły informacje na etykiecie produktu. Nie wytrzymałem i wszedłem mu w zdanie, pytając: dlaczego tak bezczelnie okłamuje klientów? Bo są starsi i nie mają możliwości zweryfikować kalumnii, które im wciska? Oczywiście zmieszał się, a następnie gdy go wypunktowałem krok po kroku – obalając te jego zmyślone lub naprędce zaimprowizowane rewelacje, a które wciskał pewnemu starszemu małżeństwu, ulotnił się na zaplecze…

Mam świadomość, że niniejszym wpisem świata nie zbawię, ani nie wyeliminuję nieuczciwych praktyk u sprzedawców. Nikt nie przyzna tego wprost, ale to przyjęty model biznesowy jeśli nie nakłania, to przynajmniej toleruje takie praktyki, bo przecież plany sprzedażowe same się nie zrobią… I dopóki taki sprzedawca nie ma płacone nie za wiedzę i kompetencje, a dostaje premię lub procent od obrotu – to z założenia próżno liczyć na rzetelność i zwykłą ludzką uczciwość… Ale jeśli ten wpis pomoże uświadomić choć jedną osobę, która słyszała lub co gorsza wierzy w przytoczone poniżej herezje i kłamstwa nieuczciwych sprzedawców – to będzie mi miło, jeśli uda mi się ją „nawrócić”. A teraz już nie przedłużając, pora na garść najbardziej żenujących praktyk, z jakimi możecie spotkać się min. w perfumeriach.

1. Odgórne i protekcjonalne założenie, że coś jest lepsze, bo jest droższe i pochodzi od bardziej znanej marki… Już parokrotnie spotkałem się z taką tendencją, że sprzedawcy uważają produkt markowy, za lepszy niż tańszy odpowiednik od mniej rozreklamowanej konkurencji. I to bez jakichkolwiek merytorycznych argumentów za i przeciw, na zasadzie „bo tak”. A im marka bardziej rozpoznawalna i snobistyczna, tym bardziej – nawet gdy porównanie parametrów i cech obu produktów, wskazuje na wyższość produktu tańszego lub od mniej rozpoznawalnego producenta. Widać kult marki potrafi dziś zdziałać cuda, skoro w pogoni za pożądanym logotypem – ludzie zapominają o zdrowym rozsądku i rezygnują z chłodnej analizy cech i realnie nabywanych korzyści. Nie chcę tu pisać o mechanizmach „motywacyjnych” wywieranych na samych sprzedawców, ale w społeczeństwie wciąż funkcjonuje utarty schemat, że droższe i markowe jest lepsze niż tańsze i niemarkowe – tyle że w dzisiejszych czasach, już nie powinno się ślepo polegać na tej zależności. Markowi producenci również oferują tandetę i marnej jakości masówkę, o dziwo częściej niż by wynikało z ceny i prestiżu marki.

2. Starocie na regałach z promocjami… czyli niemiłosiernie irytujące zjawisko, a wręcz patologia – z którą od lat walczę, w pewnej dużej sieciówce. Litościwie pominę nazwę, bo ze zjawiskiem można się spotkać nie tylko tam. Pomijając wewnętrzne zasady merchandisingu i standaryzacji layoutu, którymi się perfumerie zasłaniają – uważam, że wykorzystywanie regałów z napisem „nowość” do wciskania klientom słabiej rotujących produktów, jest delikatnie mówiąc nieuczciwe. Uważam, że dla pobudzania fluktuacji słabiej rotującego towaru i przypominania o nim klientom – dużo lepiej sprawdzi się ekspozycja opatrzona napisem promocja. A umieszczanie na regale z „nowościami” zapachu mającego już ładnych kilka lat i od również ładnych kilku lat będącego w zasobach tejże perfumerii – jest po prostu nadużyciem… Bo jeśli już na wstępie oszukujecie lub traktujecie potencjalnego, a troszku zorientowanego w ofercie rynkowej klienta jak idiotę – to co on ma sobie o was pomyśleć?

3. Uderzanie w najniższe instynkty oraz sugerowanie niemalże nadprzyrodzonych cech produktu… A zwłaszcza w konfrontacji z płcią przeciwną, gdzie jako kluczowy argument przemawiający za wybraniem danego zapachu, jest kokieteryjny flirt konsultantki, insynuujący – że z tymi perfumami to żadna się panu nie oprze / albo będzie się pan cieszył wielkim powodzeniem u kobiet /  wszyscy prawdziwi mężczyźni to kupują / kobiety uwielbiają tak pachnących mężczyzn… No ręce opadają, jakby o powodzeniu mężczyzny w oczach kobiet, świadczył nie jego wygląd i zachowanie, a zapach noszonych przez niego perfum… Ja rozumiem, że w efektywnej sprzedaży stosuje się różne techniki manipulacyjne, mające pomóc w nakłonieniu klienta do zakupu – ale w przypadku „wciskania kolesiowi” perfum, jest to szczególnie nieetyczne i tanie. Tym bardziej, że zwykle ma to niewiele wspólnego z preferencjami samego klienta, a bardziej pozwala upłynnić to, na czym zależy konsultantce… Klient musi się dobrze czuć z danym zapachem i samemu przekonać się, że zapach mu „leży” – więc przyspieszanie tego procesu, poprzez wywieranie podprogowych nacisków – łącznie z wjeżdżaniem na ego i ambicję, traktuję jednoznacznie z naciąganiem… No i chyba największa żenada, gdy skołowany klient, któremu wciśnięto ze 20 bloterków, kapituluje – podtykanie mu pod nos kawy i jej substytutów, by za wszelką cenę coś kupił…

4. Wciskanie kitu, że testery są lepsze niż regularne perfumy… jedna z największych bzdur, legend i mitów w branży perfumeryjnej – i co gorsza ciesząca się niesłabnącą popularnością zarówno u nabywców, jak i nieuczciwych sprzedawców. Szerzej na ten temat pisałem TU, natomiast na potrzeby tego wpisu jedynie nadmienię, że tester zawiera w sobie dokładnie te same perfumy co produkt półkowy. Jedyne co je różni, to skromniejsze opakowanie i zwykle brak korka oraz oznaczenie, że jest to tester, czyli PRODUKT DLA CELÓW DEMONSTRACYJNYCH – bo i nie każdy wie, że testerami oficjalnie nie można handlować. Ale „Janusze i Grażyny biznesu” wpadli na pomysł z bajeczką, o rzekomo lepszych właściwościach testera, że jest bardziej skoncentrowany i dłużej pachnie – po to by mieć solidną kartę przetargową, dla sprzedania produktu bez korka i ładnego opakowania, czyli w teorii niepełnowartościowego. I ot cały sekret, więc jeśli ktoś próbuje Wam wcisnąć, że tester jest lepszy niż regularny flakon tych samych perfum – to wiedzcie że bezczelnie kłamie!.

5. No i chyba koronne, czyli to co najbardziej mnie rozsierdziło! Czyli wciskanie klientom kitu, że owe cyferki przy FL. OZ. na flakonie, oznaczają stopień stężenia ekstraktu perfum, co znaczy że perfumy są mniej rozcieńczone, niż te o większej pojemności… 🙂 Serio, nie zmyśliłem sobie tego, a taką herezję pocisnęła żonie mojego kolegi, konsultantka jednej z opolskich sieciówek, ale po kolei. Żona kolegi wybrała się z koleżanką na zakupy, do jednej z sieciowych perfumerio drogerii. Znalazła swoje ulubione perfumy w promocji, ale nie bardzo potrafiła sobie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego flakon o pojemności 30 ml jest droższy niż tańsza „sześćdziesiątka„. Poprosiła więc o pomoc jedną ze sprzedawczyń, ale ta odesłała ją „bezpośrednio do koleżanki, która zajmuje się u nich perfumami”. Udała się do wskazanej osoby spytać o cenę i przy okazji zapytała dlaczego na jednym flakonie jest napisane 1.0 fl. oz., a na drugich 2.0 fl.oz. i jak ma to interpretować… I wiecie co usłyszała w odpowiedzi? Nie zgodną z prawdą informację, że to przelicznik objętości flakonu z mililitrów na uncje amerykańskie (30 ml to 1.0 fl.oz.) – tylko stosunek gęstości ekstraktu perfum do gotowego roztworu… I te o mniejszej pojemności, są bardziej skoncentrowane (a więc wydajniejsze i trwalsze), niż te bardziej rozcieńczone w opakowaniu 60 ml, uwierzycie?… Zawierzyła więc nieuczciwej lub niedokształconej konsultantce i zakupiła dwa flakony droższych perfum – o dwukrotnie mniejszej pojemności, ufając że będą dłużej i intensywniej pachnieć. Na szczęście nie dawało jej to spokoju i postanowiła zapytać mnie o to przez męża, wiec wyobraźcie sobie jak się spieniłem, słysząc te rewelacje… Nie wiem jak sprawa się skończyła, bo jeszcze się od tamtej pory nie widzieliśmy, ale skoro pracownik działu perfum, z rozmysłem powtarza klientom takie bzdury – a tym samym naraził klientkę na niekorzystne dla niej rozporządzanie jej pieniędzmi, to zapewne będzie z tego niezła awantura, zwłaszcza że dziewczyna ma świadka…

6. Stare i zleżałe kosmetyki na półkach… Teoretycznie okres przydatności perfum i kosmetyków liczy się od ich otwarcia i określa to specjalny logotyp (opakowanie kremu z otwartym wieczkiem), nieumieszczony na każdym opakowaniu – wraz z liczbą określającą minimalny okres przydatności do zużycia. I jeśli produkt był właściwie przechowywany i transportowany (ale tu warto zauważyć, że perfumeria lub drogeria często nie mają wpływu ani wiedzy w jakich warunkach składowano lub przewożono product po stronie swego dostawcy), to szansa ze trafimy na produkt niepełnowartościowy (czyli zleżały) jest bardzo niewielka. Osobom niezorientowanym jest trudniej wychwycić, że coś zalega na półkach bardzo długo, ale często kurz, albo „zmęczone” opakowania, nierzadko pokryte warstewką kurzu” mogą sugerować, że coś bardzo długo czeka na szczęśliwego nabywcę. Więc jest spore ryzyko, że taki nie pierwszej świeżości produkt, ulegnie po otwarciu przyśpieszonemu starzeniu i zepsuje się szybciej nim zdołamy go zużyć. Ponadto gdy widzimy, że kosmetyk od dłuższego czasu „kisi się” w świetle i cieple generowanym przez blisko niego usytuowaną żarówkę halogenową – lepiej sobie darować zakup tak przechowywanego produktu… Co tu dużo mówić, tester perfum, pracujący w tak ekstremalnych warunkach (ogrzewanie i naświetlenie) nierzadko wytrzymuje ledwie kilka miesięcy – nim się zepsuje i zacznie pachnieć Maggi… Czy nie byłoby lepiej (wizerunkowo) dla perfumerii lub drogerii, zdjąć z półki takiego zleżałego „pułkownika” i zestratować, niż zszargać sobie u klientów reputację – dopuszczając do sprzedaży i w efekcie reklamacji od klienta, który wdepnie na taką minę? To samo tyczy się starych, odbarwionych, zjełczałych, zakurzonych i klejących się testerów – nierzadko tak bardzo zepsutych, że aż cuchnących Maggi… Gwarantuję, że nikt nie kupi perfum w oparciu o taki tester – ale niektóre perfumerie sieciowe zdają się mieć to gdzieś…

7. Przedreformulacyjne i pochodzące z innych partii testery… To niestety plaga większości perfumerii… Testery dodawane zwykle przez dystrybutora gratis, do każdej większej partii produktu – są po to, by klient kupujący produkt z danej partii, a konkretnie tej partii, mógł się z nim zapoznać. Tak to sobie, zgodnie ze sztuką wymyślił producent – to znaczy, że tester powinien być wymieniony na świeży (bieżący), przy każdej nowej partii produktu na półce – właśnie na tester pochodzący z tej konkretnie partii. Pomijając reformulacje, różne partie perfum, mogą się od siebie nieznacznie różnić – stąd dbałość, by klient wiedział co konkretnie kupuje i nie miał powodu do reklamacji. Chyba nie muszę Wam mówić jak można się bardzo zdziwić, gdy decyzję o zakupie podjęliśmy wąchając produkt z testera przedreformulacyjnego – a kupiliśmy produkt poreformulacyjny, o wyraźnie innych parametrach i inaczej pachnący. Niestety perfumerie z reguły nie podmieniają testerów na świeże, zwykle wymieniając tester tylko wtedy, gdy ten się zużyje lub zepsuje (choć to ostatnie nie zawsze ma miejsce) – a zaoszczędzone flakony testerów, no cóż… Niestety dla dużej liczby perfumerii, problem wymiany testerów na „aktualne” nie istnieje – bądź z ignorancji, bądź z niewiedzy i niestety cierpi na tym równie nieświadomy tej zależności klient… Dla mnie sprzedaż perfum w oparciu o „nieaktualny” tester jest świadomym wprowadzeniem nabywcy w błąd i podstawą do zwrotu towaru – oczywiście w przypadku gdy walory i parametry produktu, zauważalnie odbiegają od demonstracyjnych. Zresztą można to łatwo sprawdzić, zerkając na numer partii na testerze i pudełku perfum – a najlepiej zrobić sobie zdjęcia, by mieć koronny argument, na wypadek zwrotu. W mojej ocenie, w takiej sytuacji – perfumeria MUSI przyjąć zwrot, nawet już używanych perfum.

8. Namolne konsultantki i natarczywa ochrona, czyli to co wciąż wyróżnia rodzimy handel od reszty świata, niestety na niekorzyść… Już kiedyś o tym wspominałem, ale wchodząc do sieciowej perfumerii lub drogerii, wpierw od wejścia atakują mnie sprzedawczynie – od progu pytając, w czym mogą mi pomóc. To może w spłacie kredytu za samochód? A przecież wystarczyłoby dać mi chwilę na wejście i spokojne rozejrzenie się – a gdy zacznę szukać wzrokiem obsługi, wówczas dopiero podejść, oferując pomoc. I gwarantuję że klient będzie zadowolony z obsługi, a konsultantka poczuje się chciana i potrzebna. No ale jest jak jest, więc gdy już opędzę się od konsultantek, chwilę później jestem brany na celownik przez sklepową ochronę, której jakiś intruz wkroczył na obiekt. Pomijając ich zachowane, nierzadko naśladujące strażnika więziennego oraz ubiór krojem i barwą przypominający szturmowca Grom’u – zwykle szybko czuję się zaszczuty obecnością takiego łażącego za mną, krok w krok „strażnika teksasu„… A wystarczyłoby proste szkolenie, uświadamiające, że ochrona ma być transparentna i dyskretna. Śmiem twierdzić że ochroniarz w spodniach od garnituru i białej koszuli wygląda bardziej profesjonalnie niż ZOMO‚wiec, w czarnym uniformie – i założę się, że taka mniej rzucająca się w oczy i subtelniejsza ochrona, byłaby też efektywniejsza… A póki co, co chwila widzę kontem oka złowieszczą czarną postać, która wychyla się zza regału lub nachalnie staje kawałek obok, bacznie lustrując co też robię z testerami…


Odpowiedzi

  1. Jeśli chodzi o perfumerie, to denerwuje mnie praktyka sieci drogerii Natura, gdzie wszystkie droższe zapachy są wyjmowane z pudełek.Na półce stoi zafoliowane opakowanie a jeśli się chce kupić zapach, to sprzedawczyni idzie na zaplecze i pakuje go z powrotem w folię i jakoś ją zgrzewa/skleja. Mam taki prezent… wyjmuję go z folii, patrzę a flakon cały „wypalcowany” i widać, że ktoś go dotykał tłustymi rękami umazanymi jakimś kremem lub balsamem. Zakup z ww. drogerii a napis o tym, że flakony się dostaje przy kasie widnieją jak byk na półce z perfumami. Mają prawo robić coś takiego? Rozumiem, iż to jest traktowanie polskiego klienta jak złodzieja. Najsmutniejsze jest to, że sami siebie tak traktujemy, bo z taką praktyką nie spotykam się w żadnym innym kraju a znam dość dobrze drogerie po drugiej stronie zachodniej granicy. Albo przykład z innej branży: urocza tabliczka „zwrotów nie przyjmujemy” w sklepie z garniakami Bytomia. Pani właścicielka tłumaczy się za pomocą urban legend, że niby we Wrocławiu (najbliższe wielkie miasto) studenci lubią pójść do galerii dominikańskiej i kupić garnitur, pójść w nim (z metkami) na obronę a później zwrócić. Tę legendę miejską zdarzało mi się słyszeć również w wersji ze ślubem, pogrzebem i I komunią. 😀 Tylko jakoś dziwne… nie znam nikogo, kto by tak robił a *podobno* to takie nagminne.

    • Jeśli proceder o którym piszesz jest prawdziwy, to ja bym takich perfum nie kupił. Oryginalnie zafoliowane lub zabezpieczone naklejką opakowanie perfum, to dla kupującego gwarancja, że zapach jest fabrycznie nowy i nieużywany. Jeśli ktoś go wyjął, to pomijając odciski palców, mam prawo domniemywać że mógł być również użyty – więc warto o tym przypadku poinformować dystrybutora i niech im zabiorą akredytację… są inne, zdecydowanie mniej inwazyjne metody na zabezpieczenie towaru przed kradzieżą, a swoją drogą tego rodzaju buractwo po stronie sklepu, w moim odczuciu powinno być nagradzane przez klientów solidnym bojkotem…

    • Pani od garniturów ma rację. Nie ma takiej zasady, że Ty sobie coś kupisz, potem Ci się odwidzi lub się wycwanisz i zwrócisz. Przyjęcie produktu z powrotem to jedynie dobra wola sprzedawcy, tak jest np. w H&M. Jeśli jest uszkodzony i Ty o tym nie wiedziałeś w chwili zakupu, to co innego. Ale nie pełnowartościowy towar.

      • Dlaczego kupujący, z założenia, jest traktowany jako cwaniak?
        Osobiście omijam sklepy od nieprzyjmowanych zwrotów, bo mam już takie doświadczenia, że tam gdzie zwrotów z założenia nie przyjmują (choćby i w postaci zwrotu gotówki na kartę podarunkową do wykorzystania na kolejne zakupy), tam równie trudno jest zrobić reklamację, podkreślenie dla Pani, nawet wówczas gdy jest zasadna, bo np. dopiero w domu, po przyjrzeniu się, okazało się, że spodnie posiadają uszkodzony szew, który puścił lub nie został doszyty do końca.

  2. A mi dech zaparlo, że ktoś dorosły nie zna oznaczeń fl. oz.

    • no w teorii Europejczykowi uncje nie są do niczego potrzebne, wszak my przeliczamy objętość na mililitry – ale pracownica perfumerii powinna takie rzeczy wiedzieć 🙂

  3. Pozwolę dodać moje dwa grosze do każdego punktu 🙂
    Na początku mówisz, że dla konsultantek liczą się tylko marki i częściowo bym się z tym zgodził, lecz fakt, że aż w dwóch perfumeriach w Toruniu na D. wdałem się w sensowną konwersację o perfumach i dostałem rzetelną informację o interesujących mnie zapachach. Nie taki diabeł straszny jak go malują. 🙂
    Do tych staroci chciałem jedynie dodać, że w jednej z perfumerii nowy zapach Gucci trafił od razu na półki, w nowościach niestety go nie uświadczyłem…
    Jeśli chodzi o argumenty o tym, że zapach podoba się kobietom to według mnie większość klienteli ich oczekuje, i tak wątpię, że „typowy” nastolatek wybrałby Amena zamiast One Milionów… Kompletnie inną sytuacją byłoby przekonywanie w ten sposób do kupna droższego zapachu…
    Z tymi „trwalszymi testerami” spotkałem się raz w życiu i to na aukcji z podróbkami więc się nie wypowiadam 🙂
    Jeśli chodzi o te fl. oz. to według mnie jest kategoryczna niekompetencja obsługi i nieznajomość języków w jednym, zawsze wydawało mi się, że jednak sprzedawcy w perfumeriach muszą mieć co najmniej podstawy, ale chyba się myliłem. Tak ciężko rozwinąć skrót fluid ounce?
    Niestety o zleżałych perfumach coś wiem… aktualnie (niestety) mam więcej popsutych perfum niż tych zdatnych do użytku w tym kilka ml Fahrenheita z 2000, końcówkę Homme ze srebrną rurką i prawie połowę flaszki Homme Intense ze srebrnym kołnierzykiem… i tutaj właśnie chciałbym zwrócić uwagę na reformulacje, niestety moja pasja zaczęła się, gdy wszystkie perfumy były jeszcze w swojej w miarę pierwotnej formie, lecz niestety nie miałem pieniędzy na żaden pełny flakon, więc próbowałem zadowolić się próbkami… kupiłem około 20 próbek i niestety muszę stwierdzić, że to co aktualnie jest na rynku zwyczajnie mnie nie zadowala. Ostatnio poszedłem do S i oni nadal wystawiają stare wersje jako testery, aż mnie korciło żeby coś kupić, otworzyć na miejscu i im pokazać co o nich myślę…
    Jedyne z czym mógłbym się nie zgodzić to fakt, że konsultantki są natarczywe, dlatego, że podchodzą do klientów. W końcu od tego są żeby mogły nam doradzić, inna historia jeśli ktoś je grzecznie powiadomi, że sobie sam poradzi, a one nalegają dalej… Z ochroną na moje jest tak, że próbował jeden z drugim coś wynieść i teraz wszystkim patrzą na ręce… Oczywiście staram się nie generalizować, ale nawet jeśli idziemy w dobrą stronę, to sądzę, że buractwo nadal zbiera swoje żniwa 😉

    • no tak, konsultantki są od tego by doradzić, ale często nie potrafią. Podchodzą, rzucają wyuczoną regułką z oklepanego skryptu obsługi (to też strasznie irytuje), ale wystarczy zadać bardziej rzeczowe pytanie – i zaczyna się nerwowe przewracanie oczkami i wychodzi ich rażąca niekompetencja i nieudolność. Więc jeśli ktoś już do mnie podchodzi, kolokwialnie pytając w czym może mi pomóc – to niech będzie merytorycznie przygotowany do rozmowy, albo niech nie marnuje mojego czasu… A co do buractwa samych klientów to rozważam opisanie najwybitniejszych anegdotek z życia zaprzyjaźnionej perfumerii z Opola 🙂

      a co do nadgorliwej ochrony – to obawiam się że odpowiedzialność zbiorowa, polegająca na odgórnym traktowaniu każdego klienta jako złodzieja i utrudnianie życia wszystkim (np. dziwnie pospinane ze sobą ubrania w sklepach odzieżowych, bo klienci kradli) to dla sklepu wiocha i ja takie miejsca omijam szerokim łukiem i umyślnie bojkotuję…

  4. Witam, być może coś takiego już było na tym blogu, ale chciałbym zadać takie pytanie na szybko. Jakie poleciłby pan perfumy do 100 zł które spiszą się na codzień, nie będą klubowo-przytłaczające i będą miały dobrą trwałość?

    • obawiam się że cena nie jest jakimkolwiek miarodajnym i cokolwiek mówiącym mi o Pana preferencjach kryterium, więc obawiam się że nie pomogę – a nie chcę pisać „wszystko się nada” bo to bez sensu… proszę doprecyzować swoje oczekiwania i gusta zapachowe, pozdrawiam

  5. Olewka, nie wytępisz tego stylu 🙂

    • ale moje idealistyczne ciągoty i tak każą mi próbować 🙂

  6. Dobrze, że ktoś to napisał. 🙂 Z moich własnych doświadczeń z sieciowymi perfumeriami mogę dodać, że panie oraz panowie pracujący w sieciowych drogeriach BARDZO zwracają uwagę na wygląd klienta i zdecydowanie sympatyczniej obchodzą się z osobami wyglądającymi „lepiej”- czyli osoby ubrane zwyczajnie są po prostu obserwowane na każdym kroku, bądź lekceważąco traktowane przez obsługę w razie pytań. (Pomijam już drwiące uśmieszki i wymianę spojrzeń pracowników podczas rozmowy ze mną, bo to zdarzyło się tylko raz i możliwe, że to moja paranoja powiązana ze złym już wtedy samopoczuciem w tamtym miejscu.)

    • oj to prawda, zresztą nie tylko w perfumeriach, ale i restauracjach. Mi często zdarza się wyskoczyć na miasto w tzw stroju „rekreacyjnym” (no dobra w dresach) i dość często spotykam się z odmiennym podejściem, niż gdy odwiedzałem lokal w bardziej „wyjściowym autficie” 🙂 ale nie od dziś wiadomo że ludzie najszybciej oceniają po pozorach i powierzchowności, dzięki czemu można łatwo odróżnić profesjonalistę od oportunisty i czasem taka obiektywnie pozyskana wiedza bardzo się przydaje, gdy przychodzi dać „tłusty” napiwek, za przykładowo w niewymuszony sposób miłą obsługę w lokalu 🙂

  7. Żenujące i nieuczciwe praktyki w perfumeriach? Nie znoszę perfumerii sieciowych, ale nikt nigdy nie wciskał mi tam, że tester jest mocniejszy od „regularnych” perfum. Co za bzdura.

    • szczęściarz 🙂 a tak na poważnie, zdziwiłbyś się ilu ludzi, nawet skupionych wokół for traktujących o tematyce perfum, powtarza tam te bzdury, choć laikami nie są 🙂

      • Jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której klient wącha w perfumerii tester przed reformulacyjny a kupuje produkt już po reformulacyjny, otwiera go i dochodzi do wniosku, że produkt jest mocniejszy, lepszy. Poza tym często widzę, że w perfumeriach internetowych to testery są droższe od produktu, co może rodzić podejrzenie, że tester jest w jakiś sposób lepszy mimo, że estetycznie jest od produktu „brzydszy”.
        Istnieje też opinia, że sklepy „na zachodzie” sprzedają dużo lepsze perfumy niż sieciówki w Polsce. Stąd znam sporo osób, które zaopatrują się w podróżach albo sprzedających, którzy na znanym portalu aukcyjnym oferują testery perfum w douglasowych cenach no ale to z Niemiec (a tak naprawdę pewnie z i-p albo e-g). :))

        • no cóż, ludzie wierzą w różną magię, nadprzyrodzone właściwości i pomimo iż 21 wiek, nadal uskuteczniają takie zabobony, że aż chciało by się pozwać do sądu ministerstwo edukacji narodowej… 🙂 z zabobonami i legendami walczy się ciężko, bo jak widać na wielu przykładach z otaczającej nas rzeczywistości – wiara w nie jest silniejsza niż zdrowy rozsądek, fakty i logika, więc jeśli ktoś chce wierzyć w nadprzyrodzone właściwości testerów to niech wierzy, w końcu na kimś oszuści twierdzący że tester jest lepszy, muszą zarabiać 🙂

  8. Witam pana 😉 Dobrze, że są takie wpisy, bo często uświadamiam swoich znajomych, że testery mają tę samą zawartość, ale są tańsze od pełnowartościowych produktów. Nie chcą mi wierzyć, na Boga! xD

    Niestety, z wieloma rzeczami muszę się zgodzić, bo spotykałam się z takimi sytuacjami w wielu perfumeriach, bo mam dość sprecyzowany gust, wolę na sobie mocne i niesłodkie zapachy.
    Ale muszę powiedzieć, że zmienia się większość rzeczy na plus, bo raz pani w sieciówce zaprezentowała mi niszowe Rouge Bunny Rouge albo Lalique Encre Noir (męskie, bo żeńskie nie mają tej mocy i są mniej oryginalne).

    A jeśli chodzi o przypały, to takich anegdotek na pęczki 😀 Często wciska mi się kwiatki, bo mam włosy blond! Noż cholera i to jest najczęściej przereklamowany i nijaki J’adore!
    „Ale pani nie może nosić orientalnych i przyprawowych to tylko dla wysokich brunetek po 40. roku życia, a przecież pani jest latem, a lata powinny mieć delikatne zapachy, wszak ciężki zapach zdepcze pani delikatną kolorystykę!” „Ale ja panią widzę w kwiatach, ja na pani miejscu nosiłabym tylko i wyłącznie Lady Milion, bo jest złoty”. O fuj.
    Albo czy przypadkiem nie mam „skłonności”, skoro pytam się o męskie zapachy!
    Szczytem Himalajów była akcja, jak konsultantka zapytała się o mój znak zodiaku (WTF?)!

    Niestety, udało mi się nadziać na punkt siódmy, tez w Opolu :)) To było dobre parę lat temu, kiedy aż tak bardzo nie znałam się na perfumach, ani nie miałam pojęcia o reformulacjach.
    W każdym bądź razie, kiedy zobaczyłam tester starego, dobrego Opium YSL, to nie zastanawiałam się, lecz lekkomyślnie kupiłam butelkę 90ml. Jeszcze zapytałam się, czy będzie pachniał tak samo, jak ten stary, konsultantka powiedziała, że różni sie tylko butelkami. No więc zapłaciłam. Po dotarciu do domu otworzyłam zawartość i okazało się, że był to produkt po reformulacji, bo inaczej pachniał, niż pamiętałam… Jak ja się wkurzyłam! Ale z oddaniem było naprawdę ciężko, bo kierowniczka próbowała mi wciskać, że to ten sam zapach i że pewnie tester się zepsuł! Ale udało mi się go zareklamować, trzysta złotych na ulicy nie leży 😉 Już moja noga tam nie powstała.

    Sorki za przydługi wpis, ale mam nadzieję, ze nie zanudziłam 😉

    • Witam serdecznie, ależ wprost przeciwnie!
      Dziękuję Pani za niesamowicie ciekawy, inspirujący i wiele wnoszący komentarz, aż miło mi się czytało – zwłaszcza o tych bzdurach z kolorem włosów i karnacją a perfumami 🙂 W życiu nie słyszałem większych kalumni, choć parę lat temu słyszałem o podobnych rewelacjach od koleżanki. 🙂 I dziękuję, że mi pani o tym przypomniała, więc pozwolę sobie wspomnieć o tym przy okazji właśnie tworzonego wpisu uzupełniającego, który zamierzam na dniach opublikować, wraz z innymi kwiatkami. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie 🙂

      • Witam 🙂 Aż chce mi się śmiać na takie głupotki, ale cóż poradzić. Nie zostaje nic innego, jak uświadamiać ludzi i mieć w zanadrzu dużo argumentów. Ale ludziom wystarczy powiedzieć, że testery są tańsze i to zazwyczaj załatwia sprawę 😛

        • ja również ubawiłem się setnie Pani wpisem, choć był to również śmiech przez łzy – bo żeby w 21 wieku wciąż opowiadać ludziom takie bzdury i z drugiej strony, wierzyć w te bzdury, zakrawa o pomstę… 🙂

  9. Bardzo interesujący wpis, Avarati. Często widuję na forach perf. takie tematy jak: polećcie damski zapach podobny do – przykładowo – Terre d’Hermes. Podoba się wam – noście. Jako ciekawostkę można dodać, że jego twórca nie uznaje tego podziału na damskie i męskie zapachy. Mnie się podobało śp. Nu od YSL i je kupiłem dla siebie.

    • J., akurat Terre d’Hermes jest zapachem pięknym, 100% uniseks. Zresztą… ja sama nie wierzę w płeć perfum, one najwyżej mogą być bardziej nasycone męskim lub żeńskim pierwiastkiem, a ja sama jestem bardziej yang niż yin. Gdyby np. Tom Ford swoją Saharę Noir zaznaczył jako męski, to nie musiałby go wycofywać. 😀
      Mój kolega bardzo lubi nosić Yves Rocher Neroli i jak mówił, że to damski zapach, to ludzie nie chcieli mu wierzyć 🙂
      Nu niestety nie było mi dane poznać, a szkoda wielka.

      • Zgadzam się co do płci perfum. Zresztą, autosugestia robi wiele, bo czasami czytam opinie jak to, podobno, bardzo męski jest taki, czy inny, zapach, który uważam za uniseks, bo np. co takiego męskiego jest w zapachu cytryny? Co nie zmienia faktu, że wiele osób ma opory przed sięgnięciem po zapach, który zwyczajnie im się podoba właśnie z powodu etykietki. Moje własne zniknęły, gdy zobaczyłem, że tłumu z widłami nigdzie nie ma. ;))
        Nu jest obecnie w serii La Collection, ale na ile jest zmieniony – nie wiem.

      • Owszem, perfumy nie mają płci, ale mogą być z myślą o niej komponowane – chociaż osobiście uważam, że dopiero płeć i charakter nosiciela, w tym również niepowtarzalna chemia skóry nosiciela nadają perfumom ich ostateczny krój i charakter, pozdrawiam i ponownie dziękuję Pani za inspirację 🙂

  10. Tester może być mocniejszy w porównaniu z produktem półkowym tylko w jednej sytuacji gdy np w drogerii na D tester D&G pour homme był produkcji Brytyjskiej a półkowy pochodził z Francji. Różnica między trwałością olbrzymia francuz max 4h Brytol dobre 8h. Sklep pominął fakt reformacji. Sklep wprowadzał klienta w błąd. Ostatecznie perfumy oddane do reklamacji i zwrot pieniążków. Niezgodność produktu z testerem.


Dodaj odpowiedź do Avarati Anuluj pisanie odpowiedzi

Kategorie